• 1 •

2.6K 105 17
                                    

Z rozdzierającym bólem i kłębiącymi się wewnątrz sprzecznymi emocjami, wpatruję się w ogromne, dębowe drzwi. Nie mogę złapać oddechu, mam wrażenie, że tracę kontrolę nad własnym ciałem. Drżącą dłonią usiłuję trafić kluczem do malutkiego otworu w zamku, ale bezskutecznie.

Kiedy przekraczam próg mieszkania, uderza we mnie nieprzyjemny zapach alkoholu, papierosów i stęchlizny, a wraz z nim, zepchnięte w najdalsze zakątki umysłu wspomnienia. Jestem kłębkiem nerwów, choć staram się trzymać.

Wciśnięta w róg kanapy, uważnie rozglądam się po pomieszczeniu. Przez zabrudzone okna, lekko przysłonięte wyblakłymi, żółtymi zasłonami sączą się promienie słońca, uwydatniające wirujące w powietrzu pyłki kurzu. Dom ani trochę nie przypomina tego rodzinnego, ciepłego miejsca, jakim był zaledwie ponad rok temu. Przesiąknięte niemiłą wonią zniszczone dywany, zabrudzone meble, na których walają się sterty śmieci i odłamki szkła. Żałosny widok.

Tracę poczucie czasu i rzeczywistości, zagubiona w przeszłych wydarzeniach. Wspomnienia rozdzierają mi duszę i wypalają w sercu bolesny ślad. Oczy mi wilgotnieją, dolna warga zaczyna niebezpiecznie drżeć.

Powoli się rozpadam.

- Tutaj jesteś - ciepły głos przyjaciółki wyrywa mnie z zamyślenia. Czuję, jak oczy zachodzą mi łzami, odwracam więc szybko głowę, by ona tego nie zauważyła. - Co się dzieje?

- Nic, nic - odpowiadam pospiesznie, posyłając jej słaby uśmiech. Ambar marszczy czoło. - Wszystko dobrze - zapewniam, z zafascynowaniem obserwując czubki swoich butów.

- Nie potrafisz kłamać, skarbie. Wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć. - Uśmiecha się zachęcająco. Klęka na podłodze i kładzie dłonie na moich kolanach. - Mów, co cię gryzie.

- No przecież mówię, że nic - zbywam ją, siląc się na ostrzejszy ton. Twarz Ambar wykrzywia grymas bólu. - Przepraszam, po prostu... - Milczę przez chwilę. Nie potrafię znaleźć odpowiednich słów.

- Powiesz mi wreszcie? - odpowiada zniecierpliwiona, patrząc mi prosto w oczy. W jej spojrzeniu dostrzegam znajome ciepło, troskę, coś bezpiecznego.

- Nawet nie wiem od czego zacząć - wzdycham żałośnie. - Sądziłam, że powrót do rodzinnego domu nie zrobi na mnie większego wrażenia. A jest zupełnie inaczej. Wręcz huczy mi w głowie od tych wszystkich napierających myśli.

- Wiesz, że możesz mieszkać u nas tyle czasu, ile tylko potrzebujesz.

- Wiem, ale nie mogę przed tym uciekać. Prędzej czy później musiałabym się z tym wszystkim zmierzyć - śmieję się nerwowo. - Jakoś nie dociera do mnie, że zostałam się tutaj kompletnie sama. - Czuję ucisk w gardle, głos mi się załamuje. - Kochałam ich, Ambar...

- Nie jesteś sama! - zaprzecza szybko, uspokajająco gładząc moje ramię. - Oni również bardzo cię kochali. Może nie zawsze potrafili to pokazać, ale tak było. Na pewno są dumni, że tak dobrze sobie radzisz.

Pociągam nosem. Łzy strużkami spływają mi po policzkach. Tak bardzo chciałabym, żeby byli teraz ze mną, stawiali różne zakazy, dawali szlaban, pytali jak było w szkole. Nie mam im za złe tego, co działo się w przeciągu kilku, może kilkunastu miesięcy przed śmiercią. Wybaczyłam im.

- Tak myślisz? - dopytuję, chcąc uwierzyć w prawdziwość wypowiadanych przez blondynkę słów.

- Oh, Lunita, oczywiście, że tak. - Ambar zamyka mnie w swoich ramionach. - Pamiętasz jak twoja mama zabrała nas do wesołego miasteczka na karuzelę?

- Tak. - Śmieję się pod nosem. - Była wtedy taka szczęśliwa.

- Albo jak krzyczała na nas, kiedy podczas Halloween zjadłyśmy wszystkie cukierki przygotowane dla innych dzieci? - Smith parska śmiechem. - Zdecydowanie było warto dla tego pysznego smaku. Swoją drogą, przyniosłam coś dla ciebie.

Odsuwa się ode mnie i grzebie coś w torbie, z której po kilku sekundach wyjmuje duży termos i ładne pudełeczko, starannie obwiązane fiołkową wstążką. Bez zastanowienia rozwiązuję pakunek.

- Babeczki czekoladowe! - Piszczę wesoło, biorąc się za pałaszowanie ulubionych słodkości.

- Zostaw trochę. - Daje mi kuksańca w bok. Uśmiecham się do niej z pełną buzią. - Wyglądasz jak chomik - stwierdza.

- Uroczy chomik - poprawiam ją, sięgając po termos. Odkręcam korek i lekko mrużę oczy, czując przyjemną woń naparu roznoszącą się w powietrzu. - Herbata malinowa. Jak ty mnie dobrze znasz.

Atmosfera się rozluźnia i Ambar przez resztę rozmowy stara się mnie rozśmieszać. Nawet jej to wychodzi i przyznam szczerze, jestem jej za to wdzięczna. Przyjaźnimy się od najmłodszych lat. Nasze rodziny zawsze świetnie się ze sobą dogadywały: organizowanie wspólnych wyjazdów, grillów czy obiadów było na porządku dziennym. Do czasu, kiedy rodzice wpakowali się w poważne kłopoty.

- Witam, drogie panie. - Chłopak kłania się nisko. - Czy mógłbym porwać panienkę Ambar? Karoca już czeka przed zamkiem.

- Wiesz, że kiedy wchodzi się do obcego domu to trzeba zapukać? - Karcę go, posyłając mu groźne spojrzenie. Gaston robi maślane oczka i uśmiecha się niewinnie.

- Otwarte było.

Wzdycham ciężko i lekceważąco macham dłonią.

- Idźcie już - odpowiadam rozbawiona. Ambar strzepuje kurz ze spodni i spogląda na mnie troskliwie. - Nie, nie chcę iść z wami - uprzedzam ją. - Bawcie się dobrze, gołąbeczki!

~*~

Cześć i czołem!
Nie mam pojęcia, co mnie podkusiło, żeby opublikować ten rozdział. Okej, przyznaję się, po części skłoniły mnie do tego Wasze cudowne komentarze. Dziękuję za nie z całego serduszka! 💗 Postaram się publikować rozdziały co tydzień, maksymalnie co dwa, w każdy piątek. Co wy na to?

Ach, no i najważniejsze. Dajcie znać co sądzicie. Mam nadzieję, że Was nie rozczarowałam 👏🤔

Buziaki,
Lottie 🌺🌈

Szept miłości || LutteoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz