2 - Gerard zakłada zespół, będzie chemicznie

1K 116 85
                                    

Przed kościołem czekała na nich limuzyna. Autobus miejski. Najlepszy i najnowocześniejszy w mieście, z najwygodniejszymi krzesłami. Kierowca zgodził się podjechać aż pod kościół, po rozmowie z Patrykiem, prawie o głowę, a może półtorej, od niego niższym. Wpakowali się wszyscy naraz do pojazdu. Bronisław, jak to Bronisław, musiał popisać się swoim talentem wokalnym i zaczął śpiewać coś o jakiejś pani Dżeksyn czy coś.

-Ty, Duże Czoło, ty prosty bananie! Albo się zamkniesz, albo wysiadasz, razem z tym całym skłedem. - powiedział, raczej krzyknął, kierowca autobusu.

-Czy ocenianie lub obrażanie ludzi po wielkości ich czoła nie jest trochę chamskie? - odezwał się Franio.

-Ty nie filozofuj, bo Ci nie wychodzi! - odparł Gerard.

-A tobie nigdy nie wychodziło myślenie. Dlatego jesteś głupi - powiedział Frank.

-Masz tyry jak przedszkolak, Franklinie.

-Przynajmniej skończyłem jakąś szkołę, biedronko. Wyglądasz jak biedronka. - zaśmiał się Frank.

Waleria Poxlajtner-Światła obiecała sobie, że następnym razem będzie dokładniej wybierać znajomych.

Dojechali w końcu na miejsce, zapraszając na weselicho kierowcę autobusu, który zdążył przeprosić nalegającego o to Brendona. Dowiedzieli się, że czarnowłosy nieszczęśnik, który trafił do tej bandy nazywa się Bili Dżoł i ma podobne nazwisko do tego, który poleciał w kosmos.
Wszyscy wpadli do sali, wręcz rzucając się do stołu i odpychając biednego Tadka na bok. Omawiany usiadł na końcu. Najpierw był rosół gotowany przez Rossa. Pani Madzia Gessler by nie pogardziła. Dopiero po zjedzeniu połowy zawartości misek, talerzy, półmisków i pater skapnęli się, że zapomnieli wynająć jakiegoś świetnego zespołu, który załatwiłby im rozrywkę na resztę wieczoru. Bili Dżoł odchrząknął, nikt nie zwrócił na niego uwagi. Zrobił to po raz drugi i trzeci, za czwartym każdy odwrócił wzrok w jego stronę.

-Mam ziomali, jeden wali w bębny, drugi coś tam na gitarze gra. Zadzwonić? - Bili Dżoł wskazał na swoją nowiutką Nokię. Rajan spojrzał na swoją. Miał taką samą. Dokładnie taką samą. Ta sama klapka, te same przyciski. Tak być nie może.

-Wyrzuć ją. W tej chwili. - warknął wkurzony RajRo. - Miałem taką pierwszy.

Bili Dżoł wzruszył ramionami. Bronek, korzystając z nieuwagi Rajcia, zabrał jego telefon i narysował markerem na klapce...No właśnie, nikt nie wie co narysował. Bowiem Bronisław Urjij nie miał talentu do rysowania. Oddał telefon Rajanowi z dziwnym uśmiechem.

-Zobacz, twój ma taki zarąbisty rysuneczek! Masz oryginalny telefonik, Rajro. - Bronek rozwiązał właśnie największy konflikt w historii ludzkości, mogący zakończyć się trzecią wojną światową.
Więc jak Bili powiedział, tak też zrobił. Zadzwonił po swoich kumpli, oznajmiając, że w jego nowym domu się pali i muszą koniecznie przyjechać, z gitarą i perkusją, bo bez tego nie przeżyje. Kiedy będąc pod podanym adresem nie zobaczyli żadnego śladu ognia, chcieli się stamtąd najzwyczajniej wynieść, ale im nie pykło. Rozstawili więc perkusję na małej scenie obok parkietu. Michał drugi, ten od Biliego Dżołego wziął gitarę. Bili dopadł do mikrofonu, biedaczek nie miał już drogi ucieczki, zaciśnięty mocno w rękach Biliego Dżołego. Zaczęli grać największy przebój ludzkości, idealnie dopasowany do przedziału wiekowego gości.

-A JA WOLĘ MOJĄ MAMĘ! CO MA WŁOSY JAK ATRAMENT! - zaczął Bili i wystawił mikrofon w stronę gości na parkiecie. Nikt zupełnie nie przejmował się pierwszym tańcem. Sara nie potrafiła tańczyć, w przeciwieństwie do Bronisława.

-ZŁOTE OCZY JAK MÓJ MIŚ! - dokończył Gerard, drąc się prosto do mikrofonu i prawie ogłuszając Michała drugiego, tego od Biliego Dżołego, który stał koło głośnika. W tej właśnie chwili uświadomił sobie, że potrafi śpiewać. I również w tej właśnie chwili zapragnął utworzyć zespół, prawdopodobnie największą porażkę życiową. Ale jeszcze miał się przekonać, że to nie będzie taki zły pomysł.

-I PŁAKAŁA RANO DZIIIIIIŚ! - dokończył Bili Dżoł.
Zagrali jeszcze kilka piosenek o podobnej tematyce, coverując ich ulubioną artystkę - Majkę Jeżowską. Potem każdy stwierdził, że się zmęczył i wrócili do stołu. Zjadając drugą połowę tortu, Gerarda oświeciło. Przecież nie może być w zespole sam. Jedząc sałatkę prosto z miski doznał ponownego olśnienia, w jego zespole znajdzie się Rajmund, Franek, Bob i jego brat Michał. Przy pochłanianiu drugiego kotleta stwierdził, że będą grać rock. Natomiast gdy zjadał trzeci plasterek pomidora z mozarellą potwierdziły się jego obawy, że nie ma nazwy dla zespołu. Kiedy opowiedział już swoim przyjaciołom o pomyśle, Michał wyskoczył z nazwą "Mój Chemiczny Romans", uśmiechając się. Wszyscy wytrzeszczyli oczy. Michaś coś powiedział. W dodatku się uśmiechnął. Gerard stwierdził, że trzeba to opić, ale najpierw muszą przekształcić tą nazwę na coś normalniejszego, żeby nie brzmiała tak polsko. Maj Kemikal Romens będzie idealne, stwierdził Bronek, kiedy zapytali go o pomoc. Frank znalazł gdzieś gitarę sobie, Rajmundowi i Michałkowi, Bob zakosił Trè, kumplowi Biliego Dżołego, perkusję, a Gerard wyrwał Biliemu mikrofon. Zajęli miejsca na scenie.

-Eee...nasz pierwszy album nazywa się...eee...Ja przyniosłem ci moje naboje, a ty przyniosłaś mi twoją miłość! Czy jakoś tak. Fajnie, wiem, że wam się podoba! - Stwierdził Gerard i zaczął śpiewać losowe słowa i zdania piosenki, jakie tylko przyszły mu do głowy. Nogi Bronka same chciały go ponieść na parkiet, ale Sara przytrzymała go.

-JEŻELI MNIE KOCHASZ DAJ MI ODEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEJŚĆ!!!!! - wydarł się Bronek. Sara puściła go, wystraszona. Bronisław wybiegł na densflor i zaczął robić backflipy oraz tańczyć bezsensowne układy. Wiadomo, Bronek to Bronek.

************

21 Chemiczna Dyskoteka MiesiącaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz