1

43 10 13
                                    

Nigdy nie byliśmy sobie bliscy. Mijaliśmy się na szkolnym korytarzu bez słowa, czy nawet przelotnego spojrzenia. Nie wiedząc o tym, obaj byliśmy zarazem oprawcami, jak i ofiarami. Nie dostrzegłem w nim płaczącej cząstki, choć miałem okazję. Gdy on zaczął izolować się od przyjaciół, uznałem, że zdziwaczał, choć robiłem to samo. Niewiele byłem w stanie z niego wyczytać, bo nigdy nie próbowałem, a on nigdy tego nie potrzebował. Myślałem, że nie potrzebował. W swoim cichym wołaniu o pomoc zapomniał, że przecież świat jest głuchy. Zawsze jest jednak nadzieja, że ktoś usłyszy. Powoli zamykałem się na świat, gdy on uśmiechnął się do mnie, w ten jeden, szczególny sposób. Zatrzymałem się wtedy na środku korytarza i zrozumiałem, w jak krytycznym był stanie i jak desperacko potrzebował pomocy. Ale co z tego? Co z tego, skoro mu jej nie udzieliłem? Ani tego dnia, ani następnego. Przez kolejne miesiące miałem przed oczami wyłącznie jego uśmiech, pełen rozpaczy, krzyczący z bezsilności. Zastanawiałem się, czy tylko ja go widziałem. Zastanawiałem się, czy świat oszalał i dlaczego wciąż na nim tkwiłem. Wszystko w co wątpiłem oddalało się ode mnie. Coraz częściej przyłapywałem się na wpatrywaniu się w odległy, nieokreślony punkt. Nasilało się wszystko, co czyniło moje życie martwym. Żadna siła nie miała go wskrzesić, już nigdy. To, co ofiarowałem światu, utraciłem bezpowrotnie. Więc byliśmy my i świat przeciwko nam. Chyba się rozumieliśmy, choć nigdy nie zmieniliśmy ze sobą słowa. Czy to piękne, czy niezrozumiałe, że czułem się z nim związany, jakimś tragicznym w skutkach paktem?

Milczenie za milczenie. Nie znaliśmy swoich sekretów, w ogóle się nie znaliśmy. Ale podarowaliśmy sobie jeden z cudów, jakim jest cisza. Cisza pełna zrozumienia, cisza, która wspiera, nie ocenia. Wszystko było stabilne od czasu, gdy związaliśmy się paktem. Niebo przestało zmieniać swoją barwę. Każdy z nas cierpiał, jednak nie było to cierpienie, którego nie bylibyśmy w stanie znieść.

Do czasu, aż otrzymałem list, który doprowadził mnie do jednej z parkowych alejek. Stał przy drewnianej, ciemnozielonej ławeczce. "Przejdziemy się?"
Próbowałem nie widzieć jego smutnych oczu, uśmiechających się na siłę. Spacerowaliśmy po parku, ramię przy ramieniu, aż zrobiło się ciemno. Wyciągnąłem wtedy dłoń w jego stronę, licząc, że ją chwyci.
Chwycił.
Nie mówiliśmy za wiele. W końcu obowiązywały nas założenia paktu. Nie wiedzieliśmy czy potrzebujemy rozmowy. Zaśmiał się, że okaże się, że jej potrzebowaliśmy, gdy któryś z na podetnie sobie żyły. Mówił o sobie.

Jeon Jungkook próbował się zabić. Gdy przewieziono go do do szpitala, był w stanie krytycznym, bliski wykrwawienia. Uratował go tylko moment zwątpienia. Przez sekundę w jego głowie pojawiła się myśl, że nie chce umrzeć. Dostałem wtedy krótki list, a jego treść wstrząsnęła moją rzeczywistością.

"Byłeś w mojej głowie, gdy zrozumiałem, że nie potrzebuję śmierci. Od zawsze w niej jesteś."

Du har nått slutet av publicerade delar.

⏰ Senast uppdaterad: Dec 31, 2018 ⏰

Lägg till den här berättelsen i ditt bibliotek för att få aviseringar om nya delar!

Pakt milczenia | VkookDär berättelser lever. Upptäck nu