Ucieczka

59 11 0
                                    


Derrus oderwał się od przesyłania poleceń i dogodnych pozycji swojemu pilotowi. Vakar zmrużył błękitne oczy.

- Jeśli, któraś już to zrobiła – kontynuowała – niech się teraz przyzna, to oszczędzi swój nędzny żywocik.

Kelnerki i tancerki wymieniły przerażone spojrzenia. Ubrana w prześwitującą sukienkę vilkanka załkała żałośnie.

- Nikt więcej nie zginie – warknął Viktim. – Z tej strony widać plac za magazynem? – zwrócił się do przepytywanej.

Pokręciła niepewnie głową.

- Nie – otarła łzę. – Jest po drugiej stronie korytarza – wskazała na drzwi.

Agent podszedł do okna, trzymając pistolet w pogotowiu na wypadek samobójczego ataku którejś z rozdygotanych pracownic. Nigdy nie wiadomo, do czego popchnie strach o życie i wola przetrwania.

Mężczyzna odsunął delikatnie kotarę. Boczna ulica świeciła zupełnymi pustkami. W szybach zaparkowanych samochodów odbijały się pomarańczowe lampy uliczne.

- Ani śladu Czarnej Falangi – powiedział vilkanin i zastanowił się jak to dziwnie brzmi w jego ustach. – Idę pierwszy, za mną Derrus – zlustrował przyjaciela bystrymi oczami. – Pewnie będę musiał ci pomóc.

- Nie ukrywam, że by się przydało.

- Pójdziesz ostatnia – urwał. – To raptem dwa piętra nad uliczką, powinno pójść gładko.

- Chyba, że nas namierzą, wyślą sondy czy drony – kapitan skrzyżowała ręce. – Ewentualnie wpadną do garderoby, jeśli się nie pospieszymy – pokazała kciukiem za siebie.

Vakar odblokował mechanizmy blokujące osłony jednostronne i otworzył okno. Wyjrzał, zerknął we wszystkie możliwe strony i dał znać Nitokris. Kapitan podeszła bliżej i wyciągnęła ręce w stronę mężczyzny.

- Osłaniam cię, ale postaraj się nie wylądować na twarzy. Masz wystarczająco płaski nos – dodała z przekąsem.

- I tak jest bardziej wypukły niż twoje piersi – odparł z wrednym uśmieszkiem.

Evoinka mimowolnie się zaczerwieniła i spojrzała w dół.

- Bez przesady – syknęła.

Agent nie usłyszał. Odbił się i skoczył w dół. Wylądował płasko na stopach, ugiął kolana i rzucił się na bok. Przekoziołkował i wstał bez najmniejszego stłuczenia. Podszedł bliżej okna, machnął ręką.

- Twoja kolej, kapitanie – evoinka zaprosiła Derrusa gestem. Stłumiła westchnienie. Teraz będzie musiała jednym okiem zerkać na mężczyzn, drugim łypać na skulone kobiety. – Po lewej masz pręt.

- Dzięki – burknął niepocieszony. – Jestem na to za stary – mruknął, przerzucając nogę przez parapet. – Sto osiemdziesiąt lat i takie rzeczy!

- To ile ma twój przyjaciel? – zapytała zaskoczona.

- Bo ja wiem? Z czterdzieści parę? Szczeniak – skwitował.

Agrir opuścił się ostrożnie. Przez moment wisiał uczepiony zewnętrznego parapetu. Przesunął się w stronę drążka, który kiedyś składał się na drabinkę. Palący ból w lewej kończynie zaatakował nagle ze zwiększoną od wysiłku siłą. Vilkanin zawisł na jednym ręku. Starał się wbić pazurami w mur budynku, przytrzymać w jakikolwiek sposób. Daremnie.

Derrus zsunął się i pomimo heroicznej próby poleciał w dół. Vakar ruszył w jego stronę, gotowy do natychmiastowej pomocy. Kapitan upadł na twardy beton, ale pęd i siła uderzenia była porównywalna do upadku z łózka na podłogę. Usiadł zaskoczony. Posłał zdziwione spojrzenie Viktimowi, potem wyraźnie zmęczonej Nitokris, wydymającej usta w geście irytacji. Skinął kobiecie z wdzięcznością i pozwolił pomóc sobie wstać.

Linnutee: Obiekt PatriarchaWhere stories live. Discover now