Rozdział 4

6 1 0
                                    

Tak jak mówił "złoty chłopak", bo tak postanowiłam go nazywać, dopóki nie poznam jego imienia, miałam z nim trzy lekcje, w tym angielski, na którym był też Drake. Wyraźnie było widać, że się nie lubią. Wdarli się w zażartą dyskusję na temat naszej nowej lektury i chyba tylko nauczyciel wiedział o czym mówią. Szczerze mówiąc oni już chyba ją przeczytali, bo nawet pan Vickerman był zaskoczony ich wiedzą. Jednak choć miałam z nim te lekcje, nie było czasu, żeby pytać go o imię.
Zauważyłam też z niezadowoleniem, że największa, szkolna zdzira Molly, zaczęła się do niego przystawiać. Jak narazie, nie zwracał na nią uwagi, ale to mogło się zmienić.

Do domu przyszłam wykończona po lekcji W-F. Zazwyczaj się tak nie męczę, ale dzisiaj mieliśmy biegi długo dystansowe i choć jak zawsze wszystkich prześcignęłam, to byłam naprawdę zmęczona. Gdy tylko weszłam do swojego pokoju runęłam na łóżko we wszyskim co miałam na sobie, nie zawracając sobie głowy nawet zdejmowaniem butów.

***

Czułam ciężar moich skrzydeł na plecach. Wraz z innymi towarzyszami szybowałam po bezchmurnym niebie, z prędkością o jakiej śmiertelnicy mogą sobie tylko pomarzyć. Obok mnie, płynnie, uderzając silnymi, białymi skrzydłami, leciała najdroższa mi osoba na świecie...

Obudziło mnie pukanie do drzwi.
- Kolacja! - zawołała mama.
O nie, już ta godzina?
- Okay, idę. - odpowiedziałam.
Zmyłam szybko makijaż, przebrałam się w wygodniejsze ciuchy i zbiegłam na dół.

Kolacja była jedynym posiłkiem w ciągu dnia, który jedliśmy wspólnie i zawsze staraliśmy się, aby panowała przy niej rodzinna atmosfera. Jak zwykle zostałam wypytana, "co słychać?", "co dziś robiłaś?", "co nowego w szkole? "
I tak dalej. Na co zawsze odpowiadałam," w porządku", "nic nowego".

Codzienna rutyna.

Po jedzeniu i po odrobienu lekcji, z powodu moje popołudniowej drzemki, nadal nie byłam zmęczona, więc wzięłam mój szkicownik i ołówek i postanowiłam trochę porysować. Dawno tego nie robiłam, a pamiętam, że zawsze mnie to odprężało. Usiadłam wygodnie na łóżku. Pomyślałam, że spróbuję narysować moją wizję.

Zaczęłam sobie przypominać szczegóły. Ciepłe, białe kolory. Nie miałam pojęcia jak biały kolor może być ciepły, ale to właśnie sprawiało takie wrażenie.
Delikatne, otaczające mnie,  pióra.
Naszkicowałam pierwsze kreski.

Zaczęłam się zastanawiać, co się tam dokładnie wydarzyło. Może niektórzy pomyśleliby, że im się przewidziało, ale ja byłam pewna tego co widziałam. Dokładnie w momencie, gdy dotknęłam jego ręki...
Kolejne pociągnięcie ołówkiem.
Miękkie obłoki.
Wzięłam żółtą i niebieską kredkę, którymi lekko pocieniowałam niektóre miejsca.
Uważałam, że naprawdę nieźle rysuję, ale nie potrafiłam w pełni oddać wszystkiego co wtedy czułam. Tego prostu nie dało się narysować.
Nie mieliście czasem takiej sytuacji, że wiedzieliście o co wam chodzi, ale nie potrafiliście tego wytłumaczyć?
Właśnie tak teraz się czułam.

Zirytowana rzuciłam szkicownik na biurko i postanowiłam pójść już spać.
Przy przebieraniu w piżamę, z przerażeniem stwierdziłam, że dwa wyrostki są już ogromne. Wielkością przypominały piłeczki do tenisa i choć nie bardzo bolały , to nie wiedziałam co zrobić. Pomyślałam, że jeśli nie znikną do następnego weekendu, będę musiała powiedzieć o tym mamie.
Rzuciłam się na łóżko i położyłam na brzuchu, bo guzy nie pozwalały leżeć w normalnej pozycji na plecach, całe szczęście, że jutro sobota. Takiego czegoś to już nawet luźna koszulka nie ukryje.
Co się ze mną dzieje? Może jakiś nowotwór. Na to się umiera.
Nie chce umierać, stwierdziłam ze zdziwieniem. Choć ktoś mnie porzucił, a i w szkole nie układało mi się dobrze, to miałam kochających, przybranych rodziców, których traktowałam jak prawdziwą rodzinnę.
Weź się w garść Vanessa.
Będzie dobrze.
Chcę żyć.
Trzymałam się tej myśli.

Po kilku chwilach, które zdawały się być wiecznością, zapadłam w niespokojny sen.

ZesłanaWhere stories live. Discover now