Rozdział 1

19 2 1
                                    

- Van, wstawaj! - te słowa wybudziły mnie z mojego pięknego snu, a może koszmaru? Co noc, od moich szesnastych urodzin miewam ciągle te same sny. Pełne bieli, złota i lazuru. Czasem są bardzo realistyczne, a czasami wogóle ich nie pamiętam. Często mam wrażenie, że jestem w chmurach nad czubkami najwyższych drzew i szybuję śmiejąc się. Codziennie od dwóch miesięcy moje sny mają te sme kolory. Trochę zaczyna mnie to przerażać
- Vanessa, spóźnisz się! - moje rozmyślnia przerwał kolejny krzyk. No tak, nie wypadałoby spóźniać się pierwszego dnia szkoły i pozwolić by wszyscy gapili się na ciebie, jak manewrujesz między stolikami, aby dostać się do swojej ławki. Chociaż w sumie i tak byłam odludkiem, więc co za różnica. Wywlokłam się z łóżka i wzięłam mega szybki prysznic. Po wyjściu z łazienki przejrzałam się w lustrze. Miałam jasną, wyróżniającą się w tej części kraju, cerę. Wielkie, błękitne, okolone długimi czarnymi rzęsami oczy wyglądały z twarzy w kształcie serca. Na ramiona, aż do pasa, spływały jasną kaskadą, zupełnie proste, gęste, blond włosy, ale nie takie żółte, jakie zawyczj nazywamy blond, o nie. Moje były tak jasne, że prawie srebrne. Wiele razy próbowłam je farbować, jednak nawet najlepsza farba nie potrafiła zbarwić moich włosów choćby trochę. Może gdzie indziej uchodziłabym za ładną, nawet piękną, ale tu, wród tych wszystkich opalonych nastolatków, wyglądałam jak blade dziwadło. Nie wiem po kim odziedziczyłam taki wygląd, na pewno nie po "rodzicach", bo przecież oni nie byli moimi prawdziwymi rodzicami. To była dość dziwna historia. 16 lat temu, ktoś zostawił koszyk z niemowlęciem przed drzwiami naszego domu. Tym niemowlęciem byłam ja. Podobno w ogóle nie płakałam, tylko rozglądałam się na boki, a jedyną rzeczą którą miałam przy sobie, był za duży, srebrny wisiorek ze skrzydełkami, które teraz leżały w zagłębieniu mojej szyi. Był też jedyną biżuterią, oprócz małych błyszczących kolczków, którą chciałam dzisiaj założyć. Postanowiłam nie starać się zbytnio wyglądem, przecież i tak nikt nie zwraca na mnie uwagi, przynajmniej nie w taki sposób. Nałożyłam dżinsy i czarną koszulkę z krótkim rękawem. Na to granatową bluzę z dresu, bo choć w Seattle o tej porze roku panowała jeszcze letnia pogoda, to w szkole klimatyzacja sprawiła, że czasem przechodziły dreszcze. Włosy zostawiłam rozpuszczone, aby opadły na plecy. Szybko zbiegłam schodami do przestronnej, nowocześnie urządzonej kuchni.
- Cześć mamo - powiedziałam siadając przy stole i biorąc, jeszcze ciepłego, tosta z serem - dzięki za śniadanie.
- Nie ma za co, ale wolałabym żebyś przychodziła trochę wcześniej. Będziemy wtedy wspólnie przygotowywać śniadania, bo i tak spędzamy razem mało czasu.
- Okej, da się zrobić. - popatrzyłam na moją mamę. Była prawie, zupełnie moim przeciwieństwem. Tak jak ja była szczupła i ładna, ale na tym podobieństwa się kończyły. Tak samo jak tata, miała ciemno brązowe włosy, które sięgały jej do ramion i czekoladowe oczy. Jej okrągła twarz zawsze wyglądała przyjaźnie. Jak widać, zero podobieństwa, dlatego rodzice wszystkim mówili, że mnie adoptowali, co co prawda nie było kłamstwem, ale jednak... Miałam świra na punkcie kłamania. Całkowita szczerość, oto moje motto.
- Idę po samochód, wychodź szybko na dwór, bo spóźnię się do pracy! - krzyknęła mama otwierając drzwi.
Moja mama pracowała w szpitalu, jako onkolog i leczyła osoby chore na raka i inne nowotwory. Była bardzo cenioną lekarką. Po za tym, jej opiekuńcz osobowość pozwlała doskonale zajmować się chorymi.
Szybko włożyłam tależ do zmywarki, umyłam zęby. Wybiegając z z torbą na ramieniu, zastanawiłam się jak będzie wyglądała druga klasa liceum.

ZesłanaWhere stories live. Discover now