thunder

507 35 11
                                    

✧ ✧ ✧

Niewielka plamka paryskiego błękitu zdobiła jego policzek i ciemne, podkręcone kosmyki na skroni. Knykcie również znaczyła farba, której przed wyjściem nie wytarł dokładnie lnianą szmatką. Szedł wolno, wystarczająco wolno, by z ujmującym uśmiechem rzucić wesołe powitanie pojedynczym przechodniom. Oni także się do niego uśmiechali, nawet jeśli mężczyzna z brązową aktówką właśnie stracił pracę, a młoda kobieta przez omyłkę odebrała z pralni sukienkę, która nie należała do niej, ponieważ Scott miał w sobie coś takiego. Charyzma, wyjątkowy pierwiastek, dzięki któremu uwalniał ich od trosk, ale w zamian wzbudzał tęsknotę i pragnienie, którego nie zaznali jeszcze w całym swoim życiu. Dostawał się pod skórę, wdzierał do kości, wlewał w krwiobieg. Buzował niczym sodowy napój w każdym nerwie, igrał w mięśniach, jak lekki zefirek rozrabiający w koronach starych wierzb.

Nie posiadał uśmiechu młodzieńca z obrazu. W brązowych oczach tańczyły ogniki niepoprawnej ekscytacji każdą drobną rzeczą, a ruchy często były nieporządne i chaotyczne, ale pomimo tego ludzie łaknęli jego towarzystwa, choć cienia przelotnego uśmiechu i namiastki lekkiego dotyku długich palców. Marzyli, by zetknąć swoje wargi z tymi niemal śmiesznie pulchnymi ustami, i swoimi działaniami sprawić, by i jemu zabrakło tchu. By ich zęby zderzyły się ze sobą w pasji doznania, a na miodowe policzki wstąpił rumieniec. Chcieli go, pragnęli. Tęsknili za nim, nawet jeśli spotkali go pierwszy raz w życiu, i ich kontakt trwał zaledwie ułamek sekundy, kiedy przypadkiem otarł się o ich ramię, niezobowiązująco pozdrowił.

Ciekawą rzeczą było to, iż Scott przywiązywał do siebie ludzi, ale jeszcze nikomu nie udało się zatrzymać go przy sobie, skłonić do pozostania. Był niczym oceaniczna fala; porywczy, niezależny, krystalicznie doskonały w nieokazywaniu sentymentalizmu. Był jak przypływ i odpływ; zostawiał nikłe wspomnienie własnej skóry, a zabierał złudzenia.

Śliczna, pełna nadziei dziewczyna proponowała mu drinka i godził się, obdarowując ją swoim najlepszym uśmiechem, ponieważ nie miał żadnego celu w tym, by odmówić. Godził się również, by pójść za nią do małego mieszkania, gdzie na ścianach wisiały reprodukcje Klimta, a na parapecie stało kilka doniczek z fiołkami. Pozwalał, by to ona go dotykała, badała każdą krzywiznę i nierówność, by myślała, że pozwala jej przejąć kontrolę. Kiedy kończyli, a ona zasypiała, pewna, że udało jej się go przy sobie zakotwiczyć, on składał przelotny pocałunek na jej śpiącym obliczu i wymykał się pod osłoną nocy. Nie zostawiał kartki, ani wgniecenia w poduszce, jego zapach ulatniał się przez otwarte okno i mieszał z wiosennym powietrzem.

Nie zapamiętał jej imienia, nie dowiadywał się, co lubi i jaką książkę ostatnio przeczytała, ale w jego pamięci pozostał obraz zadartego lekko do góry nosa, gdzie po jednej stronie wysypało się więcej bladych piegów niż po drugiej oraz widok długich, długich włosów w pięknym kasztanowym odcieniu, które opadały na jej piersi i brzuch, gdy była nad nim w tym małym łóżku i klaustrofobicznej sypialni. Myślał wtedy tylko o tym, w jaki sposób oddałby to wszystko na białej kartce szorstkiego, technicznego papieru. Większość rysunku wypełniłby paloną umbrą, z odrobiną ultramaryny i może karminu, ponieważ jej usta wspaniale odcinały się na tle jasnej karnacji swoją czerwienią, podsycaną oblizywaniem warg i podgryzaniem, gdy jej podbrzusze zaciskało się w rozkosznych spazmach, a paznokcie wbijały w tors i boki Scotta.

Nie chodziło o to, że nie był dobrym kochankiem. Jego długie palce rozpalały, jakby na skórę wysypano garść rozżarzonych węgielków, a wąskie biodra były ruchliwe i wykonujące wprawne ruchy, wysyłające na skraj. Nie nieba, czy piekła, ale fizycznej ekstazy, którą się rozpamiętuje, odnajduje w zapisanych kartkach pamiętnika pomiędzy rozkruszonymi płatkami róży. Och, nie. Nie było nikogo, kto tak efektywnie potrafiłby rozpalić zmysły do czerwoności kutego żelaza. To jego spojrzenie. Ciemnobrązowe, bystre oczy studiowały każdy detal, jakby jego rozbudzony, artystyczny umysł sporządzał notatki i dokonywał skomplikowanych kalkulacji. Tylko trochę węgla na kontury, zaznaczenie włosów, krągłych bioder, fal biustu. Więcej miedzi na wewnętrzną stronę ud, opaleniznę na obojczykach i lewą część twarzy. Znowu umbra i odrobina sadzy w róg rysunku. Dziesięć pociągnięć miękkiego ołówka, dwukrotne przejechanie olejnym pastelem i sporadyczne użycie tortillonu do rozsmarowania koloru.

thunder | scott mccall/stiles stilinskiWhere stories live. Discover now