Bezsilny, aby powstać...

215 14 5
                                    

**Polecam włączyć muzykę w załączniku**


Powoli jadł swoje śniadanie. Właściwie to się nim bawił, dźgał nie widząc w nim sensu. W niczym nie wiedział sensu. Jego dzień rozpoczął się marnie, a miał się skończyć jeszcze gorzej. Westchnął ze zrezygnowaniem i odsunął od siebie talerz. Jego pora posiłku jeszcze się nie skończyła, jednak Natalie zazwyczaj już na niego czekała z jego planem dnia. Najwyraźniej coś wymagało jej natychmiastowej uwagi. Spojrzał na zegar i wzruszył ramionami. Miał mnóstwo czasu, ale i tak zaczął się zbierać do wyjścia. To był jego ostatni dzień w szkole przed wielkim przedsięwzięciem cało dwutygodniowego modelingu dla ojca.

Zarzucił torbę na ramię i jak zwykle krzyknął w pustą przestrzeń, która nigdy mu nie odpowiedziała.

- Wychodzę! - echo rozbiło się o zimny marmur.

Sam wiedział, że to absurdalne. Nikt nie wysłuchiwał jego słów, najzwyczajniej posiadał potrzebę wymówienia ich. Jakby chciał przez chwilę poudawać, że jednak kogoś obchodzi to, co się z nim dzieje. Choć było to przyjemne kłamstwo, wolał je od okrutnej prawdy. Jeśli mierzyłby się z nią codziennie, zamknąłby się w sobie bardziej niż teraz. Nawet Ladybug nie dotarłaby do takiego wraku poczucia wartości.

Westchnął i pokręcił głową, odganiając przytłaczające myśli. Wyszedł z domu w kierunku głównej bramy, a tam jak zawsze powinien czekać jego szofer z przygotowaną limuzyną.

Limuzyna stała na swoim miejscu, ale szofera już nie było.

„Dziwne. Może ojciec zwołał jakieś zebranie pracowników?"

Odwrócił się w stronę domu, jakby oczekiwał, że jego ochroniarz zaraz z niego wyjdzie. Sekundy... Minuty mijały. Do pierwszej lekcji został kwadrans. Z tego co pamiętał dzień rozpoczynał chemią, a na nią nikt nie chciał się spóźnić. Wzruszając ramionami, zdecydował się na spacer. Właściwie mieszkał niezwykle blisko szkoły, więc dotarcie do celu zajmie mniej niż dziesięć minut. Nigdy nie zrozumiał, dlaczego Ojciec nalegał, aby był do niej podwożony. Chciał wykorzystać dodatkowe minuty, więc zamiast iść prosto do szkoły obrał drogę, gdzie nie kręciło się wielu ludzi.

Teraz cieszył się ze zwykłej prostoty jaką niósł ze sobą „wolny" spacer. Przymknął oczy. Sam na chodniku. Nikogo w pobliżu. Ciepłe promienie słoneczne ogrzewały jego twarz. Zielone liście drzew mieniły się w świetle słonecznym, a długie cienie rozłożystych drzew przynosiły chłód. Chmury leniwie przesuwały się na niebie. Dźwięki ograniczały się do odległego śpiewu ptaków i jego własnego, spokojnego oddechu.

Zatrzymał się gwałtownie, otwierając szeroko oczy. Zaczął gorączkowo rozglądać się dokoła, ale nikogo nie ujrzał.

Przecież mieszkał koło skrzyżowania, niedaleko szkoły i centrum. Właśnie wybijała godzina szczytu dla ludzi spieszących się do pracy. Mimo, że skierował swoje kroki w stronę osiedla, w dalszym ciągu powinien słyszeć odgłosy samochodów.

„Więc, jakim cudem jest tu tak cicho?"

Nagle usłyszał warkot silnika gdzieś za swoimi plecami, który przebił się przez oszałamiający spokój. Odetchnął z myślą, że jeszcze nie zwariował. Jednak Plagg, dotychczas siedzący w torbie, wyłonił się z niej żywo gestykulując.

- Adrien nie podoba mi się to. Musimy się stąd wydostać!

Blondyn nawet nie wiedział, że jego Kwami może być poważne, a co dopiero takie przestraszone. Znając sposób bycia czarnego stworka i jego uwielbienie do sera, zbagatelizował jego słowa.

- Spokojnie, Plagg. Za rogiem jest skrót, którego używa Nino. Przecież głód nam nie grozi.

Wraz z jego ostatnim słowem rozległ się nieprzyjemny dźwięk pisku opon, wydany w akcie gwałtownego hamowania. Poniósł się odgłos rozsuwanych drzwi.

Nagle czas zwolnił.

Oddech przyśpieszył.

Serce zaczęło dudnić.

Odwracał swoją głowę. I wtedy to się stało.

Ból. Obezwładniający i przenikający jego ciało.

Próbował to powstrzymać, ale było to nieuniknione, jak fala rozbijająca się o brzeg.

Nastała przerażająca ciemność, wielka spowijając czerń, której nie przebije żadne światło.

Był sam i tylko sam.

Zdany na siebie.

Jak w czarnej dziurze.

A on tylko przez nią dryfował.

Bezsilny, aby powstać...

***

Słów: 601

Dziękuję za wytrwałość, Drodzy Czytelnicy. Nadal zaglądacie w tą opowieść, pomimo konkretnego odstępu czasu. Wiele to dla Mnie znaczy - Wasze uznanie tak jak i krytyka.

Shadow Follow

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Jun 29, 2017 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Czekał i nadal będzie...Where stories live. Discover now