Rozdział 1.

587 24 3
                                    

Zerknęłam na komórkę. Dochodziło już południe. Wypadałoby zebrać się, żeby coś zjeść.

„Jeszcze jedna piosenka i przerwa." postanowiłam biorąc do rąk gitarę. Zaczęłam przekopywać myśli w poszukiwaniu piosenki idealnej na tę chwilę. Uśmiechnęłam się do siebie. Poleciały pierwsze akordy „Good life" z repertuaru OneRepublic - to jeden z moich ulubionych kawałków. W tej chwili siedziałam w parku na murku przy fontannie, która znajdowała się na małym placyku otoczonym ławkami. Przychodziłam tu grać i śpiewać odkąd skończyłam 15 lat, czyli od sześciu wiosen. Na początku robiłam to przede wszystkim dla pieniędzy, ponieważ tego właśnie wymagała nasza kiepska sytuacja w domu. Publiczne występy szybko zaczęłam traktować jako hobby i najlepszą rozrywkę, a przy tym zyskałam całkiem spore grono stałych słuchaczy. Było nimi między innymi starsze małżeństwo siedzące teraz na ławce naprzeciwko mnie. Przychodzili tu od paru lat i czasem zdarzało się nawet, że podchodzili porozmawiać lub poprosić o jakąś piosenkę, którą kiedyś już śpiewałam, a która im się bardzo podobała. Tym razem po zakończonej grze po prostu pomachali mi z uśmiechem i podreptali powolutku w swoją stronę.

Zaczęłam pakować swoje rzeczy do plecaka. W pewnej chwili podjechał do mnie na rowerze kilkunastoletni chłopak i bez słowa wrzucił do wciąż otwartego futerału złożony parę razy banknot. Nie zdążyłam podziękować, bo odjechał pospiesznie w przeciwną stronę. Zdążyłam zarejestrować tylko jego odblaskową pomarańczową czapkę z daszkiem i spodnie moro. Wzruszyłam ramionami i wróciłam do pakowania. Pieniądze z futerału przekładałam zawsze do blaszanego pudełka po landrynkach i chowałam na dno plecaka. Tak robiłam i tym razem. Machinalnie podniosłam poskładany banknot wrzucony przez chłopaka i rozłożyłam go. Puszka omal nie wypadła mi z rąk. To nie był banknot, tylko parę banknotów. A konkretnie pięć, każdy o nominale stu dolarów. Zdezorientowana rozejrzałam się na boki.

- To jakiś dowcip...? - wymruczałam do siebie z niedowierzaniem.

Nikt jednak nie zwracał na mnie uwagi. Ludzie spacerowali, rozmawiali, dzieci jeździły na rowerach. Nic nie wskazywało na to, że ktoś chce ze mnie zażartować. Nie wierząc we własne szczęście zapakowałam pieniądze dużo dokładniej niż zwykle, zebrałam swoje rzeczy i ruszyłam w stronę domu, jednocześnie wydobywając z kieszeni spodni komórkę.

- Halo? - odezwał się zaspany głos po drugiej stronie słuchawki.

- Katerine Dorothy Jackson, czy ty naprawdę śpisz o tej porze?!

- Nie, skąd, nie śpię... Tak tylko gardło mi zachrypło. - odkaszlnęła teatralnie. W tle usłyszałam chichot jej chłopaka, Colina.

Przewróciłam oczami, ale zaśmiałam się przy tym cicho. Przespać dzień – oto cała Kate.

- Jasne, jasne. Właściwie skoro nie śpisz, to powiem ci coś.

- Mhm?

- Właśnie spotkało mnie coś dziwnego. To znaczy... Dziwnego, ale miłego...

- O! Poznałaś kogoś?! - głos przyjaciółki wyraźnie się orzeźwił. Siłą wyobraźni widziałam jak szeroko otwiera swoje brązowe oczy.

- Nie, to coś innego. Ktoś właśnie podarował mi w parku pięćset zielonych.

- Co?! Ale jak..?! KTO?! - słyszałam jak Colin w tle mruczy niezadowolony z jej krzyków.

- Nie mam pojęcia. Jakiś chłopak podjechał na rowerze, wrzucił pieniądze do futerału i bez słowa odjechał.

- Ale super!

- Nie wiem, czy tak super... - zająknęłam się, ale postanowiłam wyrzucić z siebie obawy. - Kto normalny dalej obcej osobie tyle pieniędzy? A może to podróbki? Co jeśli ktoś po prostu robi sobie ze mnie żarty?

Unbroken (Ryan Tedder/OneRepublic ff)Where stories live. Discover now