Rozdział 1. "Pierwsza rana jest najgłębsza."

Start from the beginning
                                    

– Na zapleczu masz szafkę, – Sam wskazał drzwi za swoimi plecami – tam się rozpłaszcz, zobaczymy ile ci się uda ukrywać. – Wydawał się niezwykle ubawiony całą sytuacją.

Gdy tylko Rachel zniknęła na zapleczu, do baru podeszła czarnowłosa dziewczyna w czerwonej koszuli w kratę. Uśmiechnęła się do Sama, który tylko pokręcił głową, ale odwzajemnił uśmiech.

– Mogę stracić za to pracę, Ingrid – stwierdził półgłosem, podając dziewczynie dwa piwa.

– Dlaczego? Przecież mam dowód. – Puściła do niego oko, po czym zabrała butelki i wróciła do stolika, który wcześniej Sam pokazywał Rachel.

Ingrid Voight lubiła środy w Domu Wariatów. Wtedy mogła bez obaw o swój umysł posłuchać dobrej, kultowej muzyki, bo w każdą środę w klubie rządził rock. Zawsze zajmowała stolik w kącie sali i wsłuchiwała się do późnych godzin nocnych w rytmy wyznaczone przez gitary i perkusje. Często po dwudziestej trzeciej razem ze swoją przyjaciółką Michelle zagadywały DJ–a, aby przez klub popłynęły dźwięki Echelonu czy The Kill. Tej środy Ingrid towarzyszyły jednak złe przeczucia już od momentu, gdy razem z Michelle weszła do Wariatkowa. Niby nic takiego się nie wydarzyło, ale ta głupia kula lodu ciążyła jej na żołądku. Uspokoiła się dopiero po kilku godzinach, kiedy DJ, widząc ją samotnie siedzącą z piwem w ręku puścił „Was It A Dream". Ingrid, wyrwana jakby z transu, poderwała głowę, a chwilę później na krześle obok przycupnęła Michelle, związując swoje długie blond włosy w wysoki kok.

– Gdzie ty, do cholery, byłaś? – zapytała czarnowłosa, ale jej przyjaciółka wzruszyła tylko ramionami i sięgnęła do kieszeni.

– Jakiś facet dał mi całą paczkę Marlboro! Cienkich! – Michelle uśmiechnęła się szeroko, ale Ingrid wcale nie było do śmiechu. Dobrze wiedziała, że blondynka nie może palić po alkoholu, bo wtedy najczęściej spędzała resztę wieczoru rozmawiając z wielkim białym telefonem. Wzięła więc paczkę z rąk przyjaciółki.

– Iggy! Oddaj! – zawołała Michelle.

– Nic z tego, będziesz się źle czuła! – Ingrid pogroziła przyjaciółce palcem, chowając papierosy do torebki.

– Od kiedy to się o mnie martwisz?

– Nie pyskuj, gówniaro.

– Odezwała się, stara baba.

Różnica wieku między dziewczynami wynosiła zaledwie dwa lata, a mimo tego w ich dyskusjach często przewijały się argumenty dotyczące tej materii. Jednocześnie podniosły swoje butelki, ale tylko Ingrid się napiła. Ręka Michelle zastygła w połowie drogi do jej ust, a jej oczy wpatrzyły się w jeden punkt przed nią. Odstawiła z hukiem piwo na stolik i zerwała się ze stołka.

– Kurwa – mruknęła Ingrid pod nosem, wywracając oczami, ale podążyła za przyjaciółką, która przysiadła przy barze.

– Cześć, Rachel – przywitała się, zaskakując tym fioletowowłosą, gdyż ta aż podskoczyła. – Ładna ścierka.

– Ech. No, siema – odpowiedziała zrezygnowanym głosem świeżo upieczona kelnerka. Zorientowała się, że Michelle nie jest trzeźwa i cała dyskusja nie ma sensu już na początku.

– Z sądu dostałaś nakaz pracy tutaj?

– Przestań zachowywać się jakbyś była moja matką – poprosiła ostro Rachel, przecierając energicznie blat ścierką. – Co ci się tak nie podoba w tej pracy, co? Sama spędzasz tu mnóstwo czasu...

– I dlatego wiem, co się tu odpierdala.

– Więc co, twoim zdaniem, jest nie tak w tym miejscu? – Rachel spojrzała groźnie na Michelle, mając już serdecznie dosyć jej protekcjonalnego zachowania. Jednak Carter nie odezwała się już ani słowem, tylko westchnęła, po czym wróciła do stolika, dopiła swoje piwo i zabrała torbę. Wróciła jeszcze do baru i wręczając Ingrid jej torebkę, rzuciła przez ramię:

Ravens - Sad Songs For Dirty LoversWhere stories live. Discover now