1.19

2.9K 167 17
                                    

- Inne zmartwienie? Co może być ważniejszego od tego, że dwójka naszych ludzi została porwana? - Raven była zdezorientowana. Błądziła nerwowo wzrokiem po osobach znajdujących się w namiocie, nie zdając sobie sprawy z tego, co właściwie się tu dzieje.
- Poszukamy ich o świcie. Teraz jest zbyt niebezpiecznie. - Bellamy odparł stanowczym głosem.
- Do świtu Finn i Clarke mogą być martwi! Poza tym jeszcze Monty gdzieś zniknął. Zapomniałeś, że mowa tutaj o bezwzględnych Ziemianach?
- Bellamy jest obojętny na ich los. - Murphy odezwał się złośliwie.
Kiedy Raven usilnie błagała Bellamyego o zmianę decyzji, John nerwowo kręcił się w kółko. Pod nosem szeptał głuche obelgi, które Blake starał się zlekceważyć. Raven co jakiś czas odrywała wzrok od swojego rozmówcy, by rzucić w moją stronę pytające spojrzenie. Gestem ręki wskazałam dziewczynie, że ma zignorować Johna. Nie miałam odwagi odezwać się do brata. Murphy unikał ze mną kontaktu wzrokowego, co jeszcze bardziej potęgowało mój strach, choć nie ukrywam, że im dłużej rozmowa mojego brata z Bellamym się odwlekała, tym lepiej... Kiedy Reyes wpadła w furię i z niemal łzami w oczach opuściła namiot Bellamyego, John jeszcze raz spróbował rzucić się na Bleka, lecz ten w mgnieniu oka powalił go na ziemię.
- Murphy uspokój się! - Zażądał Blake.
- Mam się uspokoić? Przespałeś się z moją siostrą! Byłem w stanie pogodzić się z tym, co zrobiłeś mi... ale Ashley... zapłacisz za to!
John wskazał na Bellamyego groźnie palcem. Na jego czole pojawiły się drobne kropelki potu. Bellamy w skupieniu wpatrywał się w Murphyego.
- Murphy proszę... - Złapałam delikatnie brata za ramię. Ten spojrzał na mnie z obrzydzeniem, po czym strącił moją dłoń z siebie.
- Nie żartuję Bellamy. Wiesz, do czego jestem zdolny.
- To ma być groźba? - Blake z założonymi rękami groźnie zmierzył wzrokiem Johna.
- Raczej przestroga. - Murphy zmrużył oczy.
Bellamy zaśmiał się ironicznie. John zacisnął dłonie w pięści, po czym zrobił kilka głębokich wdechów i niespodziewanie złapał mnie za rękę. Brat niemal siłą wyciągnął mnie z namiotu Bellamyego wokół, którego zebrała się dość spora grupka obozowiczów. Krzyki, które wydobywały się z niego, musiały stać się dla nich niezłą atrakcją. Blake wyszedł za nami, po czym groźnym tonem, kazał rozejść się gapiom.
- Ashley ma prawo sama decydować o swoim życiu! - Bellamy zwrócił się do Johna.
John postanowił zignorować Bellamyego.
- On ma rację. - Wyszeptałam niepewnie, kiedy brat zaprowadził mnie do mojego namiotu.
- Dopóki żyję, jestem za ciebie odpowiedzialny.
- Nie było cię przez długi czas. Dałam sobie wtedy radę i teraz też sobie poradzę.
- Sugerujesz, że nie jestem ci już do niczego potrzebny?
- Sugeruję, że potrafię sama o siebie zadbać.
Murphy zaśmiał mi się prosto w twarz. Odwróciłam się od niego na pięcie i już miałam wejść do namiotu, kiedy usłyszałam za sobą stanowczy głos brata.
- Jeżeli jeszcze raz zobaczę cię z Bellamym to uwierz, że nie ręczę za siebie.
- Jeżeli zrobisz mu krzywdę, ja również nie ręczę za siebie.
- Jaki brat... taka siostra.
- Nie jestem taka jak ty.
- Jeszcze zobaczymy.


Usiłowałam zasnąć, ale w mojej głowie kotłowało się tyle myśli, że w końcu moje starania spełzły na niczym. Wygramoliłam się ze swojego namiotu i postanowiłam przejść się po obozie. Obozowicze mimo późnej pory, posłusznie przygotowywali się na starcie z Ziemianami. Wśród nich dostrzegłam Bellamyego. Chłopak wydawał się zdezorientowany. Rozmawiał z kimś przez krótkofalówkę. Mimo gróźb brata, postanowiłam porozmawiać z chłopakiem. Niepewnie ruszyłam w jego stronę, mimo wszystko rozglądając się wokół, czy nie przygląda się nam przypadkiem John. Gdy upewniłam się, że brata nie ma w pobliżu, uśmiechnęłam się do Bellamyego. Kiedy chłopak mnie dostrzegł, przyłożył palec swojej prawej ręki do ust, dając mi tym samym znak, że mam się nie odzywać. Z grymasem na twarzy, zbliżyłam się do niego, a z krótkofalówki, którą trzymał Blake, wydobył się przerażony głos Jaspera.
- Murphy ma broń! Zabił Mylesa! - Nagle z urządzenia wydobył się huk.
Przerażona spojrzałam w oczy Bellamyego, a ten dalej nie pozwalał mi się odezwać.
- Murphy co ty do cholery robisz? - Bellamy był wściekły.
Niestety nikt po drugiej stronie się nie odezwał. Nagle drzwi ze statku zaczęły się zamykać. Bellamy ruszył biegiem w ich stronę, ale niestety te zamknęły mu się przed nosem. Odebrało mi mowę. Chwiejnym krokiem dołączyłam do zbiorowiska obozowiczów, którzy zdezorientowani przyglądali się całemu wydarzeniu. Bellamy dobijał się bezskutecznie do drzwi.
- Otwórz te drzwi!
- Będziesz próbował być bohaterem, to Jasper zginie! - John w końcu postanowił się odezwać.
Blake spojrzał na mnie, a w jego oczach pojawiła się panika.
- Murphy. Proszę... wyjdź stamtąd! - Starałam się spokojnym głosem przemówić do brata.
Ten niestety nie raczył odpowiedzieć.
- Wiem, że jesteś zły, ale nie możesz krzywdzić niewinnych ludzi. Jasper ci nic nie zrobił.
- Był w złym miejscu w nieodpowiednim czasie. To wystarczy.
- To nie ma sensu. Nie przemówisz do niego. - Blake zmierzwił nerwowo włosy ręką.
- To, co w takim razie?
- On cię nie posłucha.
- Wiec jedyne co nam zostało to czekać? Bellamy on może zrobić mu krzywdę!
- To ty wierzyłaś w drugą szansę.
- Chcesz mi powiedzieć, że to teraz moja wina?
Bellamy milczał. Chłopak unikał ze mną kontaktu wzrokowego.
- Jesteś skończonym dupkiem. - Rzuciłam gniewnie w jego stronę.
Blake w końcu się ocknął i chciał złapać mnie za rękę, ale się od niego odsunęłam. Podeszłam bliżej do metalowych drzwi w celu porozumienia się z bratem. Niestety. Na próżno.

IT'S TIME ( Anulowano)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz