8. uran.

604 114 13
                                    

- Carah, odpowiedz - mamrocze Frostner, najwyraźniej pozbawiony swojej fenomenalnej cierpliwości i świdruje mnie wzrokiem, gdy odwracam głowę w przeciwnym kierunku.
- Myślę, że nie pamiętam o co pytałeś - odpowiadam zgodnie z prawdą. Milczeliśmy od przeszło dwudziestu minut. Jasne, nie za to mu płacę, ale przychodzi w Twoim życiu taki czas, gdy potrzebujesz po prostu z kimś pomilczeć.

Zawsze chciałam mieć takiego kogoś.

Frostner bierze głęboki wdech i spogląda na swoją kartkę, na której notuje najważniejsze rzeczy z tych, o których mu mówię. Wtedy też ponawia swoje pytanie.
- Kiedyś użyłaś określenia 'złamany człowiek'. Czy to także określenie Ciebie? - pyta a ja nieznacznie kręcę głową.
- Obawiam się, że nie wiem co to znaczy.
- Czy jesteś złamanym człowiekiem, Carah? - wtedy pyta wprost. Splatam swoje palce ze sobą i prostuję się na swoim miejscu.
- Sama nie wiem. Myślę, że przede wszystkim bardzo lubię nim być. Lubię się tak czuć. Lubię innych takich ludzi.
- Dlaczego? - dopytuje.
Nie mam mu tego za złe.
To jego praca.
- Ponieważ są prawdziwi. Są nieszczęśliwi, czują ból. Ale to właśnie czyni ich prawdziwymi. Odczuwanie cierpienia. Nie twierdzą, że są idealni. Wiedzą, że takie osoby nie istnieją. Może czasem uważają siebie za wyjątkowych, ale co w tym złego, że ktoś, kto jest nieszczęśliwy pragnie poczuć się wyjątkowy? - pytam zamykając na moment oczy.
- Oczywiście nic - odpowiada oglądając się przez ramię - każdy ma prawo do tego, by poczuć się wyjątkowo.
- Mówią, że jest to możliwe tylko przy pomocy drugiej osoby. Że przy niej czujemy się wyjątkowi. Gówno prawda - mówię cicho. Decyduję się też brnąć dalej. - Raz, gdy poznałam Luke'a pomyślałam sobie, że w końcu odnalazłam swoją planetę. Że będzie moim domem, że to na niej będę mogła żyć, być szczęśliwa, oddychać. Niestety. Dorosłam i zrozumiałam, że jest moją pierwszą miłością i prawdopodobnie ostatnią. Ale to wcale nie oznacza, że będzie jedyny. Droga do jedynej i prawdziwej miłości jest daleka. Pomyślałam, że pomiędzy byciem z nim teraz, a byciem z nim w przyszłości jest różnica kilkunastu związków, bądź lat. Postanowiłam, że wytrzymam. Minął prawie rok, dwa związki, a ja nie potrafię i nie chcę przeżyć kolejnych będąc wciąż w drodze do niego. Galaktyka jest ogromna.
Wszechświat jest ogromny - mówię cicho - a ja i Luke jesteśmy tak przerażająco mali. Nie mamy na nic wpływu. Jesteśmy w ich rękach. Już na zawsze - dodaje.
- Jesteś wyjątkową osobą, Carah - mówi wciąż uważnie mi się przyglądając.
- Lubię się tak czuć.
- Jesteś nią. Masz dwadzieścia lat i postrzegasz świat w tak piękny sposób. Miłość w tak inny, niedoskonały dla tych beznadziejnych romantycznych filmów i książek sposób. To się nie zdarza często - dodaje.
I znów zapada cisza. Kolejny raz nie wiem co powiedzieć, więc najzwyczajniej na świecie odpuszczam.

I znów milczymy przez kolejne dwadzieścia minut.
I w końcu wychodzę.
I wracam do swojego normalnego, popapranego życia pozbawionego wątków z beznadziejnych filmów o miłości.
Do mojego wszechświata, który mną włada.

I wtedy na niego wpadam.
Na ulicy.
Nie zauważa mnie.
Denerwuje się.
Pobladł.
Wygląda inaczej.
Wiem, że jest wychudzony.
Być może nerwowy.
Na pewno wykończony.
Wchodzi do szpitala ściskając jakąś kopertę w dłoni.
A ja kolejny raz marzę, by moja dłoń zajęła jej miejsce.
Czy to normalne by zazdrościć nawet kawałkowi papieru?

// halo, jest tu ktoś jeszcze?

planety ÷ hemmings.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz