0. prolog.

2.9K 216 10
                                    

- Zamykam oczy i widzę to - mówię splatając ze sobą swoje palce. Znów nie mogę zapanować nad drżeniem.
Przez dłuższą chwilę milczę, ale Frostner nie napiera. Cierpliwe czeka, aż powiem coś więcej, by mógł kolejny raz pomyśleć, że mi pomógł i poczułam się lepiej dzięki niemu. - Odstawia butelkę i wchodzi na taboret. Nie myśli za długo. Alkohol przyćmiewa jego umysł. Dalszą część widzę nie za wyraźnie. Może dlatego, że nigdy nie widziałam wisielca. Nie potrafię go sobie wyobrazić. Właściwie... nie chcę go sobie wyobrazić - kończę a mężczyzna kiwa głową jakby chciał dać mi do zrozumienia, że rozumie co czuję. Osobiście uważam, że nie może tego zrozumieć, gdyż sama nie wiem jakie emocje rządzą mną w tym momencie. Złość, smutek, żal?
- Pamiętasz coś z tego dnia? - pyta a ja odruchowo kiwam głową twierdząco.
- Wszystko - mówię - nigdy nie zapomina się dni, w których traci się kogoś bliskiego.
- Opowiedz - zachęca mnie. Jestem pewna, że to, iż znacznie pochylił się do przodu oznacza, że pragnie bym mu zaufała.
- Kiedy jesteśmy na miejscu wszyscy płaczą, nikt nie wierzy, że to zrobił. Ja nagle zapominam jak dokładnie wygląda, ale nie mam odwagi iść i spojrzeć. Babcia wciąż płacze. Nie potrafię jej uspokoić a serce łamie mi się kolejny raz gdy widzę niczego nieświadomego dziadka. Jest chory, więc mówimy mu, że Derek zasłabł. Pyta czy nic mu nie jest i milczy gdy mama mówi mu, że pogotowie już jedzie. Kiedy wychodzę na zewnątrz pojawia się policjant. Krótko rozmawiamy, ale nie okazuje się pomocna. Nie mogę znaleźć sobie miejsca a bliskość miejsca, w którym leży mnie przeraża. Wracam do środka i słucham jak rozmawiają. Reszta dzieje się szybko. Pogotowie, dom pogrzebowy. Brakuje mi oddechu, zupełnie tak jak wtedy gdy się gubię w jakimś miejscu. Wychodzę i widzę jak wuj Leonard żegna mężczyznę, który wręcza mu wizytówkę, mimo że ten już jedną ma. Mówi jak mu przykro, ale to bez sensu, bo to dla niego oznacza tylko jedno - pieniądze. Martwię się o dziadków i Ansela, bo to on go znalazł. Są moją rodziną a nie potrafię być dla nich wsparciem - tutaj urywam by otrzeć łzy z policzków. Frostner nie marnuje czasu. Siada normalnie i poprawia srebrne oprawki okularów.
- Przerwijmy na moment - mówi zawieszając wzrok na mojej osobie - odpowiedz mi na pytanie. Bardziej zabolała Cię śmierć Dereka czy to, że właśnie wtedy zrozumiałaś, że nie możesz zrobić tego samego? - zadaje pytanie a ja otwieram usta ze zdziwienia.
Jest niesamowity.
- Ludzi nie można traktować jak liczby. To zupełnie tak jakbym powiedziała "minus jeden kuzynów " - mówię, ale mężczyzna mierzy mnie wzrokiem. - To we mnie uderza. Stoję przy murze słysząc ich rozmowy. Widzę jak każdy z nich reaguje. Wtedy wiem, że nie jestem tak samolubna jak on i chociaż pragnęłabym śmierci najbardziej na świecie to nie mogę zrobić nic, ponieważ nie mogłabym ich tak zranić. Kiedy samochód z nim odjeżdża patrzę na niego mówiąc, że nigdy nie spotkałam tak samolubnego człowieka.
I wtedy znika na zawsze a ja zaczynam rozumieć, że już nigdy go nie zobaczę - szepczę chowając twarz w dłonie. -
Nawet mówię do Boga, choć nie uznaję jego istnienia. Mówię mu jak beznadziejny jest i orientuję się, że sama sobie zaprzeczam. Nim się oglądam zapada zmrok i jedynym rozsądnym rozwiązaniem jakie widzę jest powrót do domu. I zasypiam a koszmar przychodzi po raz pierwszy. Zazdroszczę mu. Nie musi borykać się z tym życiem.
Prawdę mówiąc chwilowo zastanawiam się też nad innymi kwestiami.
Bo skoro kiedyś słyszałam, iż każdy z nas ma na tym świecie swoją druga połówkę to czy jego odejście oznacza, że ktoś stracił szansę na miłość z tak głupiego powodu?
Poza tym myślę, że jestem wściekła.
Wygrał ten wyścig.
Następnego już nie będzie.
- Rozmawialiście o tym? - pyta a ja kiwam głową.
- Nie raz. On nie potrafił żyć, ponieważ otaczał go strach i bezsensowność życia. Ja nie potrafiłam, bo byłam zbyt krucha. Ranił mnie każdy gest Luke'a. Każdy dzień milczenia i to jak znalazł kogoś innego - mówię. - Mówią, że po raz pierwszy i naprawdę zakochuje się gdy ma się kilkanaście lat. Że to mija, że znajduje się kogoś innego. Tymczasem mnie nie minęło. Nie znalazłam nikogo innego a wręcz przeciwnie. Zmarnowałam tysiące szans żyjąc miłością do osoby, dla której równie dobrze mogłam przestać istnieć. Osoby, która zajmowała każdą moją myśl i każdy sen. Osoby, w której umyśle nie zajmowałam żadnego miejsca, ani jednej myśli. I to mnie zabijało - ciągnę dalej.
- Więc wiedziałaś, że tak się stanie?
- Byłam pewna, że kiedy ta chwila nadejdzie nie będę pośród tego zamieszania a jedynie spotkam go w następnym życiu - odpowiadam ze spokojem gdy doktor Frostner zamyka swój notes.
- Dziękuję Carah - mówi, więc automatycznie wstaję. Opadam na kanapę gdy znów zajmuje głos - a co z ranami?
Jego podejrzliwy wzrok skłania mnie do podwinięcia rękawów swetra. Pokazuję mu stare blizny a on nieznacznie się uśmiecha.
- Tamtego dnia zrozumiałam, że jeżeli ja i Luke jesteśmy sobie pisani, to prędzej czy później znów się spotkamy. A jeśli jesteśmy planetami, to nigdy już się nie zobaczymy, ale zawsze będę miała tą maleńką nadzieje na to, że kiedyś cały układ słoneczny szlag trafi i wpadniemy na siebie psując funkcjonowanie całego wszechświata - szepczę a mężczyzna znów się uśmiecha.
Myśli, że mi pomógł.
Znów popełnia błąd.

planety ÷ hemmings.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz