Rozdział 6

143 12 0
                                    

Aranthir powrócił do swoich komnat kilka minut później. Nadal jednakże myślał o tych jajach. Kto mógł zostawić je w lesie kompletnie same? ...Cóż... Przynajmniej tak myślał że były same. Jeżeli ktoś go widział... Tylko Valarowie wiedzą co mogłoby się stać. Jeżeli był tam mały ale dorosły smok... tylko jeżeli... który obserwował go skądś pośród krzaków albo z góry drzewa... Mógłby zostać zabity już na długi czas zanim przyniósł je tutaj. "Reszta nigdy by się o tym nie dowiedziała", pomyślał przerażony. Nadal czekaliby na niego a potem pewnie ktoś powiedziałby że pewnie już nie wróci z misji. Wszyscy by zapomnieli... Szybko wybudził się ze swego zamyślenia i spojrzał na jaja. Wyglądały całkiem w porządku. Oba nadal nie wysiedziane, jak dwa kamienie leżące obok jego łóżka. Uśmiechnął się lekko. Nie przyznałby się do tego głośno, ale... zaczynał się czuć tak, jakby znów miał dzieci. Prawie tak jak wtedy, kiedy Aernoth nadal był mały i żywy. Poza tym że zawsze chciał być wszędzie. Energia była zawsze w nim. Z nim. Ta dwójka miała swoją energię w środku. W środku ich małych ciał znajdujących się w tych jajach.

Drzwi otworzyły się nagle za nim. Szybko popchnął jajka pod łóżko, by nikt kto wchodził do pokoju nie mógł ich zobaczyć. Zerknął w stronę drzwi i zauważył jednego ze strażników króla.

- Król chce się z tobą widzieć - powiedział strażnik, jego twarz nie wyrażała niczego.

- Dlaczego? - zapytał Aranthir. - Czy zrobiłem coś źle?

- To nie twoja sprawa - jego głos brzmiał trochę jak drwina. - Przynajmniej nie teraz. Chodź ze mną. Oczekuje cię w sali tronowej.

Brązowo włosy elf zmarszczył brwi, jednakże podążył za strażnikiem. Co to mogło oznaczać? Prawdę mówiąc nie miał pojęcia. Czy coś się stało? Nie, prawdopodobnie nie. Może po prostu potrzebuje go z jakiegoś powodu... Może kolejny raz będzie polować na pająki albo... poszuka jakichś ziół w lesie albo... nie mógł myśleć nad innymi możliwościami. Był na to zbyt przestraszony. Już od wejścia mógł zobaczyć, że coś jest nie tak. Coś było bardzo, BARDZO nie tak. Oczy i twarz Thranduil'a mówiły wszystko. Podszedł bliżej i uklęknął przed nim.

- Mój królu...

- Milcz - jego głos przepełniony był bólem, oraz smutkiem i złością. Płonącą złością.

- Czy coś się stało? Mogę zapewnić Cię że będę szukał tego pająka jeszcze raz, ja...

- Nie, nie chodzi o pająka. Przestań mówić i słuchaj.

Aranthir popatrzył na niego, zaskoczony. Wiedział jak wygląda, oraz mówi, kiedy jest zły. Ale to. To było co innego. To nie była tylko złość. Mógł wyczuć, że emocje jego przyjaciela są zmieszane. To oznaczało jedynie więcej smutku dla nich obu.

- Znałem cię odkąd tylko obaj się urodziliśmy. Obaj graliśmy razem, obaj wzięliśmy ślub prawie w tym samym czasie. To ja byłem tym, który przygarnął ciebie, twoją żonę i syna kiedy wróciłeś z Rivendell. Pomagałem ci wychowywać Aernoth'a, twój syn i mój uczyli się razem o królestwie, bawili się razem zupełnie tak jak my. Pomogłem, kiedy twoja rodzina zginęła i jedynym co ci pozostało było twoje własne życie. I co dostałem w zamian?

Czekał, jednakże nic nie zostało powiedziane. Obaj pozostali cicho przez pewien czas. Myśli Aranthir'a latały wolno od jednej strony jego mózgu do drugiej. Jego emocje były tak samo zmieszane jak Thranduil'a. Nie chciał zaczynać walki bądź też kłótni z nim. Jednakże potrzeba powiedzenia tego, czego chciał była za duża. 

"Ty ich zabiłeś", pomyślał. "Nadal bylibyśmy rodziną, gdybyś nie był tak samolubny."

- Nic nie dostałem - dokończył wreszcie. - Nic, poza zdradą. 

- Zdradą? - zapytał elf, zszokowany. - O czym ty mówisz, mój drogi? Nigdy cię nie zdradziłem.

- I powiedz mi że nic nie wiesz o smoczych jajach.

" Co? Skąd on to wie?" pomyślał. 

Blondyn wstał i podszedł do niego. Jego oczy były jak dwa kamienie, zimne jak lód.

- Nie żartuj ze mnie, Aranthirze. Wiem co zrobiłeś. To zdrada dla nas wszystkich. Te jajka nie są tu mile widziane.

Odszedł od niego, zostawiając elfa w kompletnym szoku. Czy on je... zabije? Odwrócił się i podążył za królem.

- Więc jak sądzisz, co powinienem z nimi zrobić? - zapytał.

- Zostawić je. Zanieść je z powrotem do lasu, tam gdzie je znalazłeś. Lub, jeśli to za wiele, zniszczyć je. 

Aranthir chwycił go za rękę.

- Thranduilu, nie mogę tego zrobić - był zdesperowany, by zatrzymać te jaja przy sobie. - Nie zostawię ich samych na śmierć, nie mogę ich też zabić.

- Zabić? Te stworzenia to potwory, które mogłyby zabić nas WSZYSTKICH gdyby tylko miały siłę dorosłego smoka. Nie podejmę ryzyka związanego z dwójką smoków zabijającą moich ludzi. Oglądałem już za dużo śmierci w swoim długim życiu. Nie potrzebuję więcej tego widoku. Musisz je zniszczyć. To twoja sprawa jak to zrobisz.

Spojrzał w oczy swego króla i wyszeptał drżącym głosem:

- Czy zabiłbyś swego syna gdybyś musiał? We wnętrzu tych dwóch jaj są dwa, małe stworzenia. Z każdą minutą są dla mnie coraz bardziej jak moje własne dzieci. Nie zostawię ani nie zabiję ich tylko dlatego, że ktoś mi tak kazał. Nawet jeśli to mój król. Ten, którego kocham i za którym będę zawsze podążać. W dalszym ciągu. Wolałbym zginąć niż ich zostawić.

Nagle poczuł ból w prawym policzku. Thranduil właśnie go uderzył. Właśnie w tym momencie sobie coś uświadomił. Uświadomił sobie, że nie musi już tam dłużej być. Aranthir minął go, zabrał jaja ze swojej komnaty i wyszedł z pałacu. Skierował się na zachód. Nie chciał tu dłużej żyć. Stracił wszystko co dotąd miał. Nawet Thranduil'a. Teraz jaja są wszystkim. Jego nowym wszystkim. 

Thranduil x Aranthir [PL]Where stories live. Discover now