Rozdział 8

132 9 4
                                    

Czas mijał powoli, dni zmieniały się w tygodnie... a tygodnie w miesiąc. Las zdawał się wyczuwać, że zbliża się jesień. A razem z nią urodziny jego martwego syna. Byłby o rok młodszy od Legolasa. Ale umarł. Dlaczego właściwie musiał umrzeć?

Z myśli wyrwało go szybkie syknięcie jednego ze smoków. Spojrzał na nie kątem oka. Aernoth bawił się z Mihrim, wyglądało to jednakże bardziej jakby próbował odgryźć jedną z jej nóg. Białe łuski na ciele jego siostry poruszały się razem z nią, kiedy wycelowała żartobliwy cios w jego plecy. Przez chwilę Aranthir zauważył, że powoli rosły. Nigdy właściwie nad tym nie myślał aż do teraz. Ich skrzydła były większe, a nogi bardziej stabilne niż wtedy, gdy się wykluły. Oboje byli bardzo podekscytowani, chcieli zobaczyć cały świat na własną rękę. Wyobraził sobie dwa, wielkie smoki lecące ponad kontynentami, morzami i wszystkim co ludzie, elfy, oraz wszyscy razem wzięci kiedykolwiek znali. Uśmiechnął się lekko na tę myśl. Świetnie byłoby zobaczyć ich takich. Nikt by im wtedy nie przeszkadzał. Żaden człowiek czy elf. Prawdę mówiąc chodziło mu o tylko jednego elfa. Tego, który do tego dopuścił.

Usłyszał cichy jęk niedaleko siebie. Odwrócił głowę w bok i zobaczył Mihrim. Jedna z jej przednich łap była pokryta krwią i błotem. Łuski były faktycznie trochę twardsze niż wtedy gdy się wykluły, jednakże... potrzebowały czasu by być tak twarde jak te u dorosłych smoków. Aernoth skakał niedaleko niej, pokazując, jak silny jest. Elf wziął jednego z dużych leczących liści z jego torby i owinął go wokół rany. Ciemno niebieski smok wyglądał tak, jakby się tym nie przejmował. Ostrzył pazury o jeden z kamieni. Aranthir westchnął cicho. Odkąd pierwszy raz zobaczył smoki Aernoth wydawał się być bardziej śmiały i agresywny kiedy chodziło o walczenie. Brązowo włosy elf próbował wszystkiego, by zaprzestać tych zachowań, by stał się trochę bardziej jak jego siostra. Do tej pory nic nie pomogło. Czasem myślał, że taki po prostu jest, i nie da się tego zmienić, nie ważne jak mocno próbował. Prawdę mówiąc już się do tego przyzwyczaił. Jednakże świadomość tego, że krzywdzi Mihrim była czymś innym. Mimo wszystko byli rodzeństwem, powinien przynajmniej być świadom tego, co robi.

Do czasu kiedy skończył zajmować się łapą Mihrim Aernoth już dawno zniknął. Elf rozejrzał się, starając się dostrzec jego ciemne ciało pomiędzy drzewami. Tyle że nie mógł. Smok był albo za szybki, albo za daleko. Aranthir westchnął cicho. Prawdopodobnie wróci niedługo. To nie był pierwszy raz kiedy to zrobił. Wróci zmęczony i głodny, ale zadowolony z samodzielnej wyprawy. Biały smok nagle skoczył w stronę drzew. "Co się stało?", pomyślał. Wstał, i podążył za nią w głąb lasu. Pomimo jej zranionej łapy poruszała się dosyć szybko. Może zaczynała używać skrzydeł? Nigdy nie widział żeby to robiły, to jednakże mogło być prawdą. Nagle coś poczuł. Coś, co sprawiło, że przystanął natychmiast. Wszędzie unosił się odór krwi. W miarę jak podchodził zapach stawał się coraz bardziej intensywny. Zobaczył dorosłą łanię leżącą na trawie. Smoki ją zjadały. Ten widok sprawił, że zakręciło mu się w głowie. Powinien wiedzieć, że to się stanie. Powinien wiedzieć. Były drapieżnikami, potrzebowały prawdziwego mięsa, nie tak jak elfy. Inna myśl przyszła mu do głowy. Co jeśli inni się dowiedzą? Na pewno będą próbowali go znaleźć, a to jest jak czerwony znak, mówiący im, że smoki się wykluły. Czerwony, krwawy znak.

Wyciągnął rękę, by złapać Aernoth'a, jednak smok tylko zasyczał i kontynuował jedzenie.

- Aernoth, dość. Znajdą nas jeśli się nie ruszymy! - usłyszał panikę w swoim głosie. Para pomarańczowych oczu wreszcie spojrzała na niego, i Aernoth oblizał usta z krwi. - Dobrze. Mihrim, chodź tutaj - powiedział trochę spokojniej.

Pogłaskał jej głowę delikatnie. Wiedział, że muszą jeść coś więcej niż owoce i liście, nie mogli jednak zabijać każdego stworzenia na które wpadną. Pomimo to postanowił wziąć trochę mięsa ze sobą, na wypadek, gdyby znów znudziło im się elfickie jedzenie.

--------------------------------------------------------

Kolejny już raz przechodził przez korytarz prowadzący do jego komnaty. Minął więcej niż miesiąc odkąd Aranthir odszedł, lecz ból wciąż był świeży. Thranduil powoli zaczął tracić nadzieję na to, że Aranthir wróci. Wyglądało to tak, jakby czas gdy byli szczęśliwi nigdy nie istniał. To było smutne, ale prawdziwe. Dwa tygodnie temu rozkazał swoim elfom podwoić patrole. Tydzień temu były potrojone. Teraz nie był pewien, czy powinien zarządzić więcej, czy nie. To wymykało się spod kontroli, i dobrze o tym wiedział. Przez cały czas doskonale o tym wiedział. Po prostu nie mógł znieść myśli, że nie wie, gdzie jest ten cholerny elf, oraz co robi. Lub czy żyje.

Król wchodził właśnie do komnaty, kiedy zauważył Legolasa zmierzającego w jego stronę. Przystanął, i spojrzał na swojego syna. Nie zmienił się za wiele. Po prostu wydawał się trochę... zirytowany całą sytuacją, oraz zachowaniem jego ojca.

- Mój synu - Thranduil powitał go. - Czy coś cię niepokoi?

Legolas lekko zmarszczył brwi. To nie mogło wróżyć nic dobrego.

- Tauriel twierdzi, że kazałeś wysłać więcej patroli w zeszłym tygodniu. Mogę wiedzieć dlaczego? - zapytał.

"Ach, więc to ona ci mówi", pomyślał. Przybyła tutaj niedawno, jednak już utworzyła dobrą więź z jego synem. Może nawet za dobrą.

- Po prostu czułem że muszę - odpowiedział po chwili.

- Po prostu czułeś że musisz co? Że musisz znaleźć elfa, który mógł nas pozabijać?

- Nie zrobiłby tego-...

- Ale smoki już tak, czyż nie? - przerwał mu Legolas.

- Smoki nie mają tu nic do rzeczy. - Skłamał. Oczywiście że miały, Aranthir nie zostawiłby ich samych. Niezależnie od tego czy się wylęgły, czy nie.

- Ojcze, przestań. Przestań z tym wszystkim. Przestań próbować go znaleźć. Przestań próbować zmienić coś na inne. - wydawał się być coraz bardziej sfrustrowany z każdym słowem.

Thranduil odsunął się od drzwi i zamknął je. Wyglądało na to, że wszyscy mieli dość jego czynów.

- Czy nie chcesz żyć normalnie? - kontynuował młody elf. - Czy nie męczy cię wysyłanie coraz większej liczby elfów do lasu? Muszą być tutaj, by bronić pałacu jeżeli cokolwiek się stanie. Są zmęczeni, zaczynają kwestionować twoje umiejętności władcy. Czy właśnie tego chcesz?

Jego ojciec westchnął. Oczywiście że tego nie chciał. Ale musiał znaleźć sposób, żeby przyprowadzić elfa z powrotem.

- Więc pójdę sam - powiedział wreszcie.

- Nie żartuj sobie teraz. Wiesz, że nie możesz tego zrobić. Nie twoim własnym ludziom.

- Mogę i to zrobię. Jesteś moim synem, i wiem, że dasz radę kiedy mnie tu nie będzie.

Legolas położył dłoń na ramieniu ojca.

- Nie. Ty tu zostaniesz, i zajmiesz się królestwem. Ja pójdę, i poszukam twojego zgubionego...- skrzywił się ponownie, jak gdyby nie mógł wymówić słowa, które miał na języku. - ...Poszukam Aranthira - skończył wreszcie.

Wziął swój łuk, oraz strzały i wyszedł przed pałac.

"Może ma rację", pomyślał Thranduil. Obserwował, jak jego syn wyjeżdżał przez bramę na swoim białym koniu. 

Thranduil x Aranthir [PL]Where stories live. Discover now