Rozdział dziesiąty

250 16 3
                                    

Przeprosił mnie.

Zgoda, Zac ostatnio często mnie przepraszał. Czy to za to, że słowa mi nie powiedział o swojej dziewczynie Sami, czy za to, że mnie nie zauważył i przypadkiem nadepnął mi na stopę.

Przeprosił mnie za to, co mi wykrzyczał, zanim wyjechał do Los Angeles. A także za to, że zwlekał z przeprosinami tyle czasu.

Okazało się, że on naprawdę nie myślał tych wszystkich okropności, które nawiedzały mnie od pięciu lat. A kiedy o tym wspomniałam, strasznie się zdziwił, że w ogóle coś takiego przyszło mi do głowy. I dodał, że dla niego zawsze byłam najmniej interesowną osobą na świecie. I że nigdy go przed niczym nie wstrzymywałam, i że zależało mu na wielkiej karierze tylko dlatego, że chciał, żebym była z niego dumna. I że książki Meg Cabot nie są durne. I że nie jestem jego szkolną miłością.

Jestem miłością jego życia.

Ja wiem!

Nic nie szkodzi, że on wciąż miał dziewczynę w Los Angeles, że Austin nadal na mnie czekał w Nowym Jorku i że żadne z nich nie wiedziało o zdradzie. Kiedy rano, w drugi dzień świąt, oznajmiłam Zacowi, że postanowiłam zostać w Virginii do Sylwestra, bez żadnych ceregieli podszedł do mnie, objął w pasie i pocałował.

Próbowałam się od niego odkleić, żeby mu wytłumaczyć, że to wcale nie oznaczało, że do siebie wróciliśmy i że nie powinniśmy dłużej robić takich rzeczy. Na co on zaśmiał mi się w usta i mruknął:

— W Minnesocie się nie liczy.

To była jedna jedyna reguła, której przestrzegaliśmy przez następne sześć dni. Dzięki temu tego całowania było znacznie więcej. I nie tylko.

Zac codziennie zabierał mnie na Przebudzenie Mocy. Wyjaśnił mi, że kancelaria, w której praktykował od drugiego roku studiów i w której robił też aplikację, bardzo dbała o swoich przyszłych adwokatów. Nie dość, że opłacali mu wszystkie rachunki, to jeszcze dawali wypłatę. To dlatego nie krzywił się, kiedy musiał płacić za kolejne bilety do kina. I kupił mi nawet maskotkę Yody, którą znaleźliśmy w Safeway.

No i na własnej skórze przekonałam się, że Zac wcale się nie zmienił, kiedy zobaczyłam go płaczącego na śmierci Hana Solo. Jeżeli rzeczywiście stał się bezdusznym prawnikiem, to nie uroniłby na tej scenie ani jednej łzy. Nieprawdaż?

Wydawało mi się to niemożliwe, ale z każdym dniem kochałam go coraz bardziej. Niestety czas płynął nieubłaganie i musieliśmy częściej zastanawiać się, co z nami będzie, gdy wrócimy do swoich żyć, choć nie spędzało nam to snu z powiek. Nawet śmiać mi się chciało, gdy przypominałam sobie, jak wcześniej zamartwiałam się, że wszystko trafi szlag. A kiedy Zac dowiedział się o Austinie, przestało mnie to obchodzić. To chyba dlatego, że Zac przyznał mi się, że on też się martwił, co się stanie z jego życiem w Los Angeles, jeśli pójdziemy na całość.

Uzgodniliśmy więc, że nie będziemy sobie tym zaprzątać głowy. Po prostu po tym, jak pocałujemy się o północy w Nowy Rok, wyznamy sobie, czego chcemy. Czy zapomnieć o tygodniu w Virginii, udawać, że nigdy się nie wydarzył i jak gdyby nigdy nic wrócić do swoich żyć, czy spróbować być razem.

Chociaż Zac z góry mnie uprzedził, że raczej nie było szans na to, żeby zrezygnował z Los Angeles. Ale dodał, że jeżeli zostawiłabym dla niego Nowy Jork, to i tak często zabierałby mnie na wschodnie wybrzeże. To była bardzo kusząca propozycja.

W Minnesocie się nie liczyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz