1. Just let me dream

451 66 11
                                    


Wpatrywałem się w lustro, mając ochotę je rozbić. Widziałem w nim nieudacznika i zepsutego bachora wierzącego w wielką miłość oraz obdarzającego drugiego człowieka zbyt dużym zaufaniem. Dostrzegałem dwudziestolatka, który dał się omotać, wykorzystać i zostawić. Patrzyłem z żalem i obrzydzeniem na chłopaka, który nie był mną, a raczej czymś o moim wyglądzie, ale nie duszy.

Blade, posiniaczone ciało. Potargane włosy i rozdygotane dłonie. Złamane serce i pusty umysł.

Przypomniałem wrak człowieka. Ciało istniało, lecz dusza obumarła z chwilą, gdy po raz pierwszy poprzedniego wieczora mnie uderzył.

Nie byłem sobą. Bałem się tego, co stało się z moim ciałem, umysłem czy wszystkim wokół. To się zmieniło, a ja zwyczajnie nie nadążałem za zmianami.

Utknąłem pomiędzy przeszłością a przyszłością. Zamknięty w klatce własnych obaw, skrajności i nieodwzajemnionej, toksycznej miłości. Otulony ramionami kogoś, kto zwyczajnie mnie niszczył.

Odchyliłem głowę, zerkając na wysokiego bruneta, obejmującego mnie w pasie. Był piękny, silny i zdecydowany. Kochałem go, a spoglądanie na niego było czymś, co dawało mi ogrom satysfakcji i zabierało tam, gdzie nie istniało nic innego prócz nas dwóch, kochających się tak, jak nigdy dotąd — szczerze i intensywnie, z miłością.

Odpływałem we własną nirwanę. Miałem prywatną, odrębną rzeczywistość, w której wszystko było poprawne, idealne i niebolesne.

Chciałem śnić, żyć w wyidealizowanym, alternatywnym świecie, gdzie nie musiałbym cierpieć, oglądając własne odbicie w lustrze. W raju, w którym miałbym kontrolę nad sobą, Yifanem i tom, co działo się dookoła. Gdzie miałbym pewność, że następnego dnia faktycznie obudzę się uśmiechnięty oraz pełen niemożliwej do opisania motywacji czy energii.

Jednak nic nie mogło tym razem okazać się realiami albo snem na jawie. Pozostawało jedynie marzeniem, niedopuszczonym do spełnienia.

- Znowu beczysz - prychnął w pewnym momencie czarnowłosy, wypuszczając mnie ze swoich objęć.

Poczułem chłód uderzający w moją wrażliwą skórę, przez co sam objąłem się własnymi rękoma, by przywrócić ciepło, jakie zniknęło wraz z odejściem Wu na drugi kraniec pokoju, w którym stało łóżko, na jakim położył się, by móc obserwować to, co wyprawiałem.

A ja jedynie potrzebowałem ciepła i jego dotyku, od jakiego najprawdopodobniej uzależniłem się bezpowrotnie.

- Jongin - odezwał się, podpierając swoje ciało na łokciach, przy czym posłał mi znaczące spojrzenie, mającym mnie postawić do pionu. - Chodź tu - mruknął, wyciągając przed siebie ręce.

Wtedy nie byłem w stanie zrobić nic innego jak przystać na jego propozycję i iść w stronę swojego chłopaka z lekkim uśmiechem na twarzy, jak i głową pełną sprzecznych ze sobą myśli, które umiejętnie ignorowałem, oddając się dużym i ciepłym dłoniom mężczyzny.

Zagryzając dolną wargę, usiadłem na materacu, pozwalając na to, by szybko chwycił moją talię oraz wciągnął na swoje kolana, wpijając się łapczywie w moje rozchylone ze zdumienia w wargi. Automatycznie się poddałem, czując rozchodzące się uczucie bezpieczeństwa oraz zdominowania, które tak uwielbiałem, będąc z Yifanem w związku.

Oddawałem każdy kolejny pocałunek, zezwalając na to, aby język dwudziestosześcioletniego tancerza rozpoczął swój niepowtarzalny taniec, porywając mój w wir nic nieznaczącego zbliżenia.

- Znowu milczysz - powiedział szorstko, odrywając się od nich ust. - To nawet lepiej. Połóż się, skarbie - poinstruował, nachylając się tak, żebym od razu wykonał jego polecenie.

Zachowywałem się jak marionetka w rękach swojego właściciela, stwórcy. Byłem gotów oddać każdą cząstkę swojego ciała, aspekt życia albo wyzbyć się szczęścia, by tylko on był ze mną i nigdy mnie nie zostawiał, bo potrzebowałem go niczym kwiat wody, a człowiek powietrza. Przecież roślinka bez wody usycha, tak samo i ludzie, którzy nie oddychają.

Ja swój oddech zgubiłem, moja woda wyparowała; powoli umierałem, tkwiąc w błędnym kole złożonym z cierpienia, bólu i pragnienia bycia akceptowanym, idealnym dla kogoś.

Spełniającym jego standardy.

Tak bardzo chciałem, aby był zadowolony i mógł chełpić się faktem posiadania mnie, że nie zważając na nic, najzwyczajniej w świecie podawałem mu się. Pozwalałem dotykać, błądzić zimnymi dłońmi po nagim brzuchu, całować każdy milimetr skóry na szyi czy obojczykach, zdjąć oplatający moje biodra ręcznik i miarowo oddychając, pieścić się.

Nie było dla mnie granic. Nie widziałem przeszkód. Było mi obojętne, co działo się w mojej głowie albo z moim ciałem.

Po prostu do niego należałem, coraz bardziej zapadające w bezkres niewiadomych.

- Jesteś taki cudowny, Jonginnie - szepnął zanim znów powędrował rękoma przez moje odkryte uda, członka, aż po klatkę piersiową i szyję, którą delikatnie smagał opuszkami palców, wywołując przechodzący po moim kręgosłupie dreszcz podniecenia.

Jednak nie na długo, ponieważ zaraz po tym nastąpiło coś, czego nigdy bym się nie spodziewał.

Yifan popatrzył na mnie z charakterystycznym, dumnym uśmiechem, po czym dosyć nagle i agresywnie, odwrócił plecami do siebie. Tak, że moja wykrzywiona w grymasie bólu i zaskoczenia twarz schowała się między materiałem kołdry.

Sam też zacisnąłem na niej zęby, czując, jak łamią mi się wszystkie kręgi oraz miednica ściskana przez palce czarnowłosego.

Wtedy zapragnąłem, by to był tylko zły sen, a nie bolesna rzeczywistość, w której świadomie skazywałem się na rychłą śmierć.

-Mój - powiedział twardo, znów wbijając długie palce w moje biodra i wykonując kolejne pchnięcie, pozbawiając mnie godności przez wywoływane tym donośne jęki i krzyki, wydobywające się spomiędzy moich zagryzionych warg.

- Twój - odpowiedziałem niewyraźnie, usiłując nie myśleć o tym, jak bardzo przez ostatnie miesiące się poniżałem.

Jak znacząco upadałem, tracąc samego siebie.  

Silence || SekaiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz