- A ta dziecinka? Jak ma na imię?

- To Judith, siostra Carla. Mała, ale z wielkim temperamentem. Bardzo lubi płakać - rozejrzała się po grupie - o kimś zapomniałam?

- Ano, zapomniałaś - zza pleców odezwał się niski, damski głos - jestem Michonne, miło mi - powiedziała i podała rękę dziewczynie, po czym zwróciła się do Maggie - tak tylko profilaktycznie, ty się jej przedstawiłaś?

- Aaa, no tak - zaśmiała się - na imię mam Maggie, witaj w naszej grupie.

Po Michonne przebiegła gęsia skórka.

- Kwaśne to było - uśmiechnęła się i odeszła w kierunku Carla. Maggie wystawiła jej język.

- Michonne, nasza samurajka - postanowiła zmienić temat - tak właściwe, ile masz lat?

- Dziewiętnaście.

- To ja lepiej nie będę mówić ile mam lat - westchnęła - możesz zgadywać, ale nie próbuj mnie postarzeć, inaczej ta miła pogawędka zakończy się szybciej niż myślisz - pogroziła jej palcem, zaśmiały się.

- Dwadzieścia dwa lata.

- Nie! - pokiwała głową.

- Dwadzieścia... trzy lata.

- Nie! - ponownie pokiwała głową.

- Dwadzieścia cztery lata.

- Bingo, no masz szczęście, koliberku - na twarz Aileen wstąpił grymas - nie podoba ci się to przezwisko? - zapytała Maggie.

- Jest w nim coś złośliwego, ale... - pauza - ale on am rację. Te ciuchy w tych czasach to jeden wielki żart.

Nastąpiła chwilowa cisza.

- Skąd w ogóle wzięłaś takie kolorowe wdzianka? - nie miała złych zamiarów.

- To... wiesz, życie moje i mamy od początku apokalipsy to jedna wielka ucieczka. Na samym początku byłyśmy razem w galerii handlowej, poszłyśmy po prostu na zakupy. Nagle przez drzwi frontowe zaczęło przedostawać się mnóstwo mózgożerców. Wbiegłyśmy do najbliższego sklepu, ten był odzieżowy. Ludzie krzyczeli, panikowali, chcieli przedostać się przez chorych, w efekcie ginęli szybciej niż zajmuje mrugnięcie okiem. Tamtejsi sprzedawcy pomogli nam zagrodzić drzwi. Byli niewiele starsi ode mnie, zdawali się doskonale wiedzieć, co robią. Tak jakby uczęszczali na jakieś lekcje typu "co robić, kiedy nastąpi apokalipsa zombie".

- Zanim to wszystko się zaczęło, seriale, książki i filmy o zombie cieszyły się niemałą popularnością - spostrzegła Maggie - wydaje mi się, że postępowali według wzorców zaczerpniętych właśnie z nich.

- To bardzo prawdopodobne - odparła i kontynuowała - w galerii nie było źle, było mnóstwo jedzenia i odzieży, jednakże roiło się tam od mózgożerców, a w siódemkę nie dalibyśmy rady im wszystkim sprostać. Aby nieco odwrócić naszą uwagę od zła tego świata przebieraliśmy się we wszystkie możliwe ubrania, jakie były w sklepie. Spędziłyśmy tam sporo czasu, ale mózgożer...

- Szwendaczy - przerwała jej Maggie - mów szwendaczy. Lepiej brzmi.

- Szwendaczy przybywało, było ich coraz więcej i więcej, więc postanowiliśmy się stamtąd wynosić. Krucho było z bronią, zero pistoletów, kusz i tak dalej. Mieliśmy tylko małe noże kuchenne, które znaleźliśmy w sklepie z wyposażeniem domowym. Moja mama nie potrafiła sprostać trzymaniu noża w inny sposób, niż do krojenia ogórków - uśmiechnęła się pod nosem - pewnego dnia Spencer, jeden z ekspedientów postanowić wyjść od strony zaplecza, były tam drzwi ewakuacyjne i pragnął je sprawdzić. Twierdził, że jest wystarczająco przygotowany w razie, gdyby było tam kilku szwendaczy. Niestety, po otwarciu felernych drzwi okazało się, że i tam szwendaczy nie brakuje. Wparowały do środka sklepu. Było ich bardzo, bardzo dużo. Nie myślałam o tym, by przebrać się z moich jaskrawych ciuchów, chciałam stamtąd uciec. Pracownicy próbowali ich powyrzynać, krzyczeli. Mama chwyciła mnie za rękę i powiedziała "musimy skorzystać z okazji" nie chciałam ich tam tak zostawiać, lecz to ona podjęła decyzję. Wymknęłyśmy się wyjściem awaryjnym i biegłyśmy, ile sił w nogach. Wydostałyśmy się z miasta, galeria była nieco na uboczu. Wkroczyłyśmy do lasu. Szukałyśmy schronienia. Znalazłyśmy małą chatkę, miniaturową leśniczówkę. Sprawdziłyśmy ją, była bezpieczna. Spędziłyśmy tam noc, a potem zaczęli nas nachodzić ci zwyrodnialcy. Dużo płakałam. Nie mogłam na to patrzeć. Nic nie mogłam wskórać, oni byli dużo starsi i umięśnieni. Nie miałam po prostu z nimi szans - cały czas miała opuszczoną głowę, Maggie kroczyła tuż obok niej, słuchała jej uważnie.

- Dlaczego nie opuściłyście tej okolicy? - dopytała.

- Mama... - westchnęła - ona nie miała nawet siły podnieść ręki. Codziennie to samo. Codziennie ci sami, ale..

- Poprawnie tylko jeden - dokończyła Maggie - rozumiem twoją grę słów - spojrzała przed siebie - jeśli nie chcesz, nie musisz dokańczać, widzę, że sprawia ci to ból. Ja też straciłam wielu bliskich. Wiem, jak się czujesz.

Po policzku Aileen spłynęła łza. I kolejna. Kolejna.

- Umarła przez nich... dlaczego... - rozpłakała się. Starała się cicho łkać, lecz nie potrafiła. Wszyscy odwracali się lub kierowali wzrok tak, by choć na chwilę na nią spojrzeć.

Rick. Carl. Michonne. Tyreese. Sasha. Beth. Glenn. Daryl.

Grupa stanęła. Maggie mocno ją przytuliła. Wszyscy stali w półokręgu.

Każdy z nich kogoś stracił. Wiedzieli, że muszą przypieczętować tę chwilę ciszą.


Koniec drugiego rozdziału!👥

Komentarze i gwiazdki mile widziane.💫📖

Pozdrawiam!🙌

Koliber | TWD✔Donde viven las historias. Descúbrelo ahora