2.

57 10 2
                                    

Dziewczyna popchnęła drzwi i biegła na przód, ile sił w nogach. Nie wiadomo gdzie, bo nie miała żadnego konkretnego celu. Po prostu chciała się stąd wydostać. Minęła swoich rówieśników, nadal podpierających ściany oziębłego korytarza. Nie zwracała na nich uwagi, pomimo tego, iż posyłali jej pełne zdziwienia spojrzenia. Nie zwracała też uwagi na krzyki dochodzące z oddali, ani na to, że już dawno zgubiła dzieci. Jej kroki odbijały się echem po marmurowej posadzce. Nagle usłyszała czyjś głos.
- Hej! Ty tam! - krzyknął ktoś. - Stój!
Lena obróciła się i ujrzała mężczyznę w pełnej zbroi, co nie wróżyło jej dobrze. Był to prawdopodobnie kolejny strażnik. Odruchowo jednak spojrzała w jego oczy, w celu sprawdzenia ich koloru. Brązowe.

Kurde, przeklnęła w myślach.

Mężczyzna cmoknął i przesunął się na bok, odsłaniając tego samego sześciolatka, którego jeszcze przed chwilą miała zabić. Dziecko płakało. Lena z przerażeniem wbiła swój wzrok w oczy mężczyzny. Wiedziała, że chce ją złapać, wykorzystując jej strach.
- Jeśli nie pójdziesz ze mną... - Strażnik wysunął jeden z tych swoich "genialnych" noży z przepaski, którą nosił na biodrach. - Zabiję go - dokończył.
Dziewczyna stanęła obok wojownika i popatrzyła mu prosto w oczy.
- Wypuść. Go - powiedziała szorstko, nie spuszczając wzroku z mężczyzny.
- Nie.
- Wypuść. - Tym razem położyła na to słowo dużo większy nacisk.
- Daj spokój. Przecież i tak nie zrobię, dopóki nie powiesz, że pójdziesz za mną.
Jedyne co przyszło Lenie do głowy, to śpiew. Ten sam, którym poskromiła jej przeciwników w komnacie. Więc zaczęła śpiewać. Dziewczyna znów poczuła, że dźwięki, które się z niej wydobywają, mogą przynieść ludziom wolność. Strażnik, tak jak jego poprzednicy, upadł z brzdękiem zbroi na lodowatą posadzkę. Nie oddychał.
Do Leny podbiegło kilkoro nastolatków.
-Jak ty... - zapytała zaskoczona koleżanka że szkoły bohaterki.
- Nie wiem - odpowiedziała zdezorientowana. Jeszcze raz, dla pewności, spojrzała na Strażnika, bezwładnie leżącego na podłodze.
Nagle krzyk rozdarł pełną napięcia ciszę.
- Lena de Wittes!
Dziewczyna zerknęła za siebie. Z komnaty wybiegł zakapturzony i jego dwóch towarzyszy.
"Oni tylko spali..." - pomyślała -"Nie mam dużo czasu."
Złapała sześciolatka za rękę i ruszyła szybko do drzwi. Te, jak na złość, okazały się zamknięte.
Ona i malec przylgnęli do nich, po czym opadli na posadzkę.
- Uciekniemy stąd? - zapytał chłopczyk.
- Tak - wykrztusiła Lena. Kłamała. Wiedziała, że Oni ich nie wypuszczą. Co najwyżej, zabiją. Ale nie wypuszczą.
Zakapturzeni podeszli do dwójki. Wyglądali dosyć majestatycznie w tych czarnych, falujacych szatach. I zarazem groźnie. W jednym momencie, wszyscy wyjęli z przymocowanych do pasa pochw, srebrne miecze że zdobioną rękojeścią.
Lena poczuła, że serce zaraz wyskoczy jej z klatki piersiowej.
- "Proszę..." - pomyślała - "PROSZĘ!"
Wcisnęła siebie i chłopczyka w róg korytarza. Nie wiedziała, na co czeka. Na cud? Na niemożliwy cud?
Nagle poczuła, że kamienie odchodzą od ściany. Jak? Tego nie pojęła. W pewnym momencie dziura była tak duża, że ona i chłopiec bez problemu mogliby się w niej ukryć.
- Wskakuj! - krzyknęła i pociągnęła malucha za sobą. Gdy już dobrze się ukryli, dziura znów zasklepiła się cegłami.
Oszołomieni zakapturzeni rozejrzeli się po korytarzu.
- Gdzie oni są?! - ryknął pierwszy.
- Skąd mam wiedzieć? - wzruszył ramionami drugi. - Może wyparowali?
- Głupcze! Sugerujesz, że...?!
- Tak.
- Idioci! Przecież Wszechmocni dawno wyginęli! - warknął trzeci.
- Musimy porozmawiać. Ale nie tu. Jeszcze coś podsłuchają - zdecydował pierwszy. Pchnął drzwi i wybiegł razem z towarzyszami na dziedziniec twierdzy. Po raz pierwszy że strachem poczuł, że traci władzę nad państwem.

Na Polach StepówWhere stories live. Discover now