Rozdział 21 (John)

11 0 0
                                    

Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Ona była jak trujący kwiat: pozornie zupełnie nieszkodliwa, ale tak naprawdę bardziej niebezpieczna niż mogło się wydawać. Nie mogłem przestać o niej myśleć. A potem usłyszałem jej głos: słodki i ciemny głos. Tak melodyjny. Głos, który kojarzył mi się z zapachem drewna, smakiem miodu i migotliwym blaskiem świec.

Przez ostatnie dni widywałem ją czasami. Niemal torturą było powstrzymywanie się od śledzenia jej najmniejszego ruchu. Zaciskałem zęby i taktownie spuszczałem wzrok, ale chciwie łowiłem każdy odgłos: szelest sukienki, lekkie kroki, śmiech, zdawkowe słowa... Jakbym był opętany przez tego ciemnookiego demona. Czasami, nie mogąc wytrzymać, pozwalałem sobie na krótkie spojrzenie. To było prawie upokarzające. Czułem się bezwolny. Ciągle była w mojej głowie: dniami w myślach, nocami w snach. Uporczywie. Bezustannie.

Patrzyłem w blat stołu. O tej porze w sali na dole było pusto. Niemal drgnąłem, słysząc miarowe: stuk, stuk, stuk... To była ona. Znałem rytm jej kroków. Postawiła przede mną talerz gęstej, parującej zupy. Obok położyła kromkę ciemnego chleba. Spojrzałem na nią, starając się przybrać obojętny wyraz twarzy. Krucze włosy w luźnym warkoczu, iskry w oczach...

- Dziękuję. – Mój głos lekko zadrżał.

- Smacznego. – Uśmiechnęła się i usiadła po drugiej stronie stołu.

Niemal nie czułem smaku jedzenia. Świadomość tego, że dziewczyna siedzi tak blisko, że dzieli nas wyciągnięcie ręki... Po tylu latach mylnie myślałem, że potrafię trzymać siebie pod żelazną kontrolą. Ta kobieta... i wszystko prysło. Zwykła iluzja. Moja własna nieudolność.

- Jak masz na imię? – spytała nagle.

- Ja? – Spojrzałem na nią zdezorientowany. – John.

- Miło mi poznać. – Uśmiechnęła się. – Jestem Marga.

- Wiem... – umilkłem gwałtownie. Głupiec. Skończony głupiec. – Grałaś na skrzypcach, kiedy byłem tu pierwszej nocy. Człowiek, który się do mnie przysiadł, mówił, że czasem muzykujesz tu wieczorami i jak masz na imię. – Dodałem pośpiesznie. – Pięknie grasz.

- Dziękuję. – Pochyliła się lekko w ku mnie i zniżyła głos. –Pamiętam cię. Z tamtego wieczoru. – Jej ton zszedł do granicy szeptu, który szarpał moje nerwy. – I wiesz co Johny? Ja wiem doskonale, że mnie obserwujesz... Czuję twój wzrok...

Patrzyłem na nią osłupiały. Na jej twarzy zamigotało rozbawienie. Zagryzłem zęby. Jej oczy więziły mój wzrok. Byłem prawie jak lalka poruszana plątaniną sznurków. Czułem, jak moje mięśnie napinają się niespokojnie.

- Ale... – zachichotała – spokojnie Johny... Ja patrzę częściej... Wtedy, kiedy ty próbujesz nie patrzeć.

Milczałem, nie wiedząc, co mam powiedzieć. Przyznać się? Zaprzeczyć? Marga przyglądał mi się z jawnym zaciekawieniem. Jej usta w lekkim uśmieszku były niesamowicie kuszące: chciałem zacisnąć palce na jej włosach i spijać słodycz z tych warg... i robić wiele innych rzeczy z jej ciałem...

- Możesz milczeć marynarzu... – Pokręciła głową – Oczy mówią czasem więcej niż słowa. Twoje oczy bardzo dużo teraz mówią... – Nuta w jej głosie sugerowała, że całkiem słusznie odgaduje moje myśli. – Kto wie co się może wydarzyć? Kto wie? – Wstała i odeszła od stołu, kołysząc biodrami i tym razem byłem pewien, że robi to absolutnie specjalnie.

Przez dwa dni moja piękna, czarnowłosa obsesja o imieniu Marga dręczyła mnie ze zdwojoną siłą. Kusiła, wabiła... a ja opierałem się z całej siły. Czemu nadal tutaj siedziałem To nie był dobry pomysł. Powinienem już dawno odejść, ale byłem jak przykuty żelaznym łańcuchem do tego miejsca kaźni. Teraz już nie ukrywałem tak bardzo swojego wzroku, czasem nasze oczy się spotykały. Moja samokontrola wisiała nią cienkiej nitce, która lada moment mogła się przerwać. Przecież nikt nie zabraniał mi pójść do innej tawerny i znaleźć dziewczynę, która ugasiła by swoim ciałem dziki ogień płonący w moim wnętrzu. Więc czemu trwałem, jakby w milczącej zgodzie na tą torturę? Trwałem, nie podejmując ani walki, ani ucieczki.

Kiedy nadejdzie burzaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz