Będąc na miejscu rozsiedliśmy się na moim łóżku. Nasze kolana się stykały, przez co przechodziły mnie dziwne, dotąd nieznane dreszcze. To na pewno nic dziwnego. Dreszczyki i tyle w temacie.
-Teraz mamy trzy dni... A właśnie! Przypomniałem sobie. Wpadłem na genialny pomysł!- olśniło mnie. - Co ty na to, że podczas tygodniowej przerwy polecisz ze mną do moich rodziców? Spędzimy razem czas, poznasz ich. I przy okazji zobaczysz moje miasto- wyszczerzyłem się.
-W sumie to nie głupi pomysł. ALE! - podniósł jeden palec w górę i otworzył szeroko oczy.- następnym razem ty lecisz ze mną do moich rodziców.
Ale mi warunek.. Phi!
-Nie ma sprawy.- odpowiedziałem.
-Co? - zapytał zdziwiony.
-Jajco.- rzuciłem biorąc telefon do ręki.
-Woow... Łatwo poszło! Myślałem ze będzie trudniej.- stwierdził. - ostatnio się nie zgodziłeś- naburmuszył się.
-Jackson, ostatnio byłem chory! Ile można ci tłumaczyć, jedno i to samo? Ledwo co się ruszałem no. - zniecierpliwiłem się. No do jasnej ciasnej, co za tłumok!
-Oj dobra dobra, wiem, po prostu lubię patrzeć jak się denerwujesz. Wyglądasz słodko!- zaczął nawijać. Zrobiło mi się dziwnie po jego słowach, i zagościło we mnie jakieś ciepło. Na usta mimowolnie wkradł się uśmiech, którego za żadne skarby nie mogłem opanować.
-Kocham twój uśmiech.
Jackson patrzył na mnie miękko, i chyba czekał na jakąś odpowiedz, której nie miałem jak mu dać. Wyglądałem jak dorodny pomidor!
Jednak spojrzałem przez chwile w jego oczy i uśmiechnąłem się szerzej. Po chwili jednak spuściłem wzrok zbyt zawstydzony i przyłożyłem dłonie do rozgrzanych policzków.-Nie zawstydzaj mnie!- jęknąłem nie puszczając mojej twarzy. Niech te rumieńce sobie idą! Ugh!
On tylko zaśmiał się dźwięcznie i poklepał krótko moje kolano, po czym wstał.
-Widzimy się o dwudziestej trzeciej?- zachichotał- niczym randka!
-Oczywiście! Tym razem ty robisz kolacje! - wykrzyknąłem.
On tylko westchnął i spuścił ramiona. Spojrzał na mnie swoim "szczenięcym" wzrokiem, przez co wyglądał jak mały buldog.
-Musee? - wyseplenił.
-Tak musisz, a teraz marsz do siebie i przygotuj się do tego psychicznie. Nie ma dla ciebie ratunku.- postawiłem wyrok i wskazałem na drzwi.
-Tak tak, najlepiej mnie wygonić no, a jeszcze niedaw......- mamrotał opuszczając pomieszczenie, aż w końcu zamknęły się za nich drzwi i juz go nie słyszałem. Wróciłem
do przeglądania moich portali społecznościowych, ale niedługo potem mi się znudziło.Wstałem z łóżka i wyszedłem z sypialni. Przechadzałem się korytarzem, aż dotarłem do wspólnego pokoju. Na kanapie siedział maknae i grał w fife 18. Uwielbiam tą grę!
Przeskoczyłem przez oparcie kanapy lądując na jej miękkich poduszkach. Yugyeom trochę się wystraszył ale po chwili obydwaj śmialiśmy się w głos.
Złapałem za pad'a i dołączyłem do gry.-Ty głupi bakłażanie ty! Biegnij szybciej pokrako! - krzyczałem do mojego zawodnika, który był jeden na jeden z bramkarzem. Zawodnicy Yugyeoma powoli go doganiali.
-Zaraz cie mam ty ziemniaku!
Ja jednak strzeliłem i...... TRAFIŁEM! Fifa nie jest taka trudna, nie trzeba być filozofem by jakoś trafiać.