I

684 107 39
                                    

O godzinie 7:00 wyłączyłem budzik, który w irytujący sposób wyrwał mnie ze snu. Westchnąłem głośno, przecierając oczy i niechętnie odrzuciłem kołdrę by wydostać się z mojego ciepłego łóżka. Pod prysznicem byłem pięć minut później, gdzie myjąc włosy, w myślach pocieszałem sam siebie słowami "wszystko będzie dobrze", "co może pójść nie tak?". Nie działało. Wiele osób mogłoby mnie teraz posądzić o przesadzanie i niepotrzebne panikowanie, a ja w głębi duszy wiedziałem, że mieliby rację. Jednak nie mogłem nic na to poradzić, gdyż z natury jestem bardzo nieśmiały i bojaźliwy. Mam to po matce, która dziś stresuje się równie mocno, co ja.

Prysznic wraz ze śniadaniem zajął mi mniej więcej pół godziny. Resztę czasu postanowiłem wykorzystać przed lustrem w moim pokoju, usiłując zrobić się na bóstwo, by wywrzeć dobre pierwsze wrażenie. Nie oszukujmy się, w tych czasach każdy patrzy na wygląd, a powiedzenie "nie oceniaj książki po okładce" nijak się ma do tego, jak jest naprawdę. Dlatego też następne kilkanaście minut zajęło mi układanie moich czarnych włosów, by w efekcie finalnym zostawić je mniej więcej w takim stanie, w jakim były na początku, czyli artystyczny nieład.
Postanowiłem nie malować się zbyt mocno, ponieważ nie widziałem, jak Chińczycy mogliby na to zareagować. W Korei, gdzie wcześniej mieszkałem, makijaż u chłopaka nie był niczym dziwnym. Raczej był oznaką tego, że jesteś zadbany i chcesz się dobrze prezentować. Jednak doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że na obczyźnie mogę zostać skrytykowany, wyśmiany czy nawet pobity, dlatego dziś postawiłem tylko na zakrycie cieni pod oczami i delikatnych niedoskonałości korektorem.

Kolejne piętnaście minut zajęło mi dobieranie garderoby, gdyż w mojej szkole na rozpoczęcie roku nie przychodzi się na galowo, ani nie obowiązują mundurki. Z pokoju wyszedłem ubrany w obcisłe, czarne rurki, ciemnoszarą koszulkę z dekoltem w serek oraz conversy pod kolor spodni.
Przed wyjściem zostałem wycałowany i wyściskany przez matkę, oraz pokrzepiająco poklepany w ramię przez ojca. Chwyciłem swój telefon i plecak i ruszyłem w drogę, uprzednio pytając się kilka razy, czy koniecznie muszę tam iść.

Droga do szkoły zajęła mi trzy i pół piosenki, podczas których powtarzałem sobie w myślach nauczone poprzedniego dnia "cześć, mam na imię Sehun. Jestem z Korei" po chińsku. Były to jedyne słowa, które znam w tym języku, dlatego miałem ogromną nadzieję, że moi nowi koledzy i nauczyciele będą umieli rozmawiać po angielsku. Jednak ten język u mnie również ssie, bo na lekcjach angielskiego zazwyczaj robiłem coś na telefonie, rozmawiałem z przyjacielem lub oglądałem widoki za oknem, ponieważ nauczycielka nie była surowa ani wymagająca. Teraz ogromnie tego żałuję, a dodatkowo nasza wyprowadzka była spontaniczna, więc nie miałem szansy zbytnio podszkolić angielskiego, nie wspominając już o chińskim.

Czułem gulę w gardle, wchodząc na teren mojej nowej szkoły. Było tam kilka budynków, ułożonych na kształt litery C, połączonych ze sobą przeszklonymi korytarzami. Między nimi mieścił się dziedziniec z ławkami oraz ogromne drzewo stojące dokładnie na środku terenu. Mimo, że do rozpoczęcia zostało jeszcze pół godziny, w szkole było już całkiem dużo uczniów. Postanowiłem rozejrzeć się trochę i przy okazji znaleźć swoją salę lekcyjną, której numer zapisał mi na kartce dyrektor na spotkaniu. Przechadzając się po korytarzu, przyglądałem się również twarzom uczniów i z ulgą wywnioskowałem, że makijaż u chłopców również jest tu spotykany.
Po chwili dotarłem do dużej tablicy informacyjnej, na której jedyną rzeczą, zapisaną nie po chińsku był plan budynku. Dobre i to. Dowiedziałem się, że moja sala o numerze 105A znajduje się na trzecim piętrze, tuż obok sali "chiński znaczek". Chwilę później byłem już na korytarzu, gdzie powinien znajdować się odpowiedni pokój. Powoli zamierzałem w tamtym kierunku, próbując uspokoić oddech i przygotowując się na najgorsze.

Przymknąłem oczy, by westchnąć jeszcze nim zbliżę się do grupy ludzi stojących przed salą 105A, gdy nagle poczułem delikatnie puknięcia w ramię. Odwróciłem zaskoczony głowę i ujrzałem niższego ode mnie chłopaka o złotych włosach i jelenich oczach. Jego drobna postura, delikatne, wręcz kobiece rysy twarzy i zagubiony wzrok sprawiały, że chłopak wyglądał jak mała, wystraszona sarenka. Spojrzałem na niego pytająco, nadal nie wiedząc o co mogło mu chodzić. Chłopak zaczął mówić do mnie po chińsku, a ja speszony i zestresowany otworzyłem tylko buzię, wydając z siebie którąś z samogłosek. Blondyn tak mnie onieśmielił, że zapomniałem języka w gębie, a z mojego "jestem z Korei" po chińsku i jakiegokolwiek słowa po angielsku zostało w mojej głowie tylko "yyy", które zresztą nadal z siebie wydawałem. Chińczyk zmarszczył brwi i spojrzał na mnie jak na idiotę, którym zresztą w tamtej chwili byłem i niepewnie zrobił jeden krok do tyłu. W tamtej chwili również zabrzmiał dzwonek i chłopak ruszył pospiesznym krokiem w drugą stronę, rzucając mi jakieś nieznane słowo na odchodne. W tym momencie ocknąłem się, zamknąłem buzię i zacząłem iść w stronę klasy, mając ochotę się zabić za zrobienie z siebie debila już pierwszego dnia w szkole.


♡♡♡

Jest i pierwszy rozdział ^^ obiecuję, że kolejne będą trochę dłuższe, dopiero się rozkręcam XD

A teraz przyznać się, kto myślał, że w prologu będą na początku seksy? XD


Language of love Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz