Ćpuny z sennego Seattle

19.4K 2.2K 706
                                    

▶ Jazda na całego

To była krzywa akcja. Wiesz  cały ten pomysł z zespołem. Przez chwilę może i było fajnie — alkohol, narkotyki — to coś dla mnie; a to, że chwilę pokrzyczałem do mikrofonu rekompensatowali mi w zastrzykach z heroiną. Niezły odlot, mówię ci.

Wszystko zaczęło się w 1988. Pierwszy raz dałem sobie w żyłę i pierwszy raz ktoś poprosił mnie o dołączenie do zespołu. To była czysta abstrakcja. Ja i gra na czymś? Wolne żarty. Ale się zgodziłem. Sam nie wiem czemu. Chyba czułem się samotny. [cisza]

Okazało się, że dziewczyna, która zaproponowała mi to, Tiffany, łykała piguły. Valium, eske, proszki nasenne. Od razu znaleźliśmy wspólny język. Była z nią też dziewczyna o gęstych, kręconych rudych włosach —  Caitlin i niski, wychudzony chłopak o źrenicach wypełniających niemal całe oczy. Michael brał kwas i grzybki halucynogenne. Łączył to z trójpierścieniowymi antydepresentami. Oprócz tego miał jakieś zaburzenia osobowości, dlatego często był obecny wśród nas tylko ciałem. A jak wracał to stawiał mi drinki. A potem nie tylko je. [śmiech]

Stwierdziliśmy, że brudny, garażowy grunge jest dla nas najlepszym gatunkiem. W zasadzie nawet się nad tym nie zastanawialiśmy. Po prostu Tiffany wzięła gitarę elektryczną, Caitlin basową, a Michael usiadł za perkusją. Ja byłem na wokalu, co z moją chrypą po papierosach i wódce stanowiło świetny paradoks. Jak się okazało  nie tylko to.

▶ Bez żadnego wątku rzeczywistości

Nie przyszedłem na pierwszą próbę. Spałem pijany jak bela w mieszkaniu Michaela. W zasadzie nie przyszedłem też na drugie, trzecie, piąte jamowanie. Byłem na haju albo zaraz miałem być. Michael mnie zawsze usprawiedliwiał, a dziewczyny to łykały. Musiały popić kodeiną ze spritem ale jakoś to trawiły. Właściwie to z Michaelem miałem najlepsze relacje, a przynajmniej tak mi się wydawało. Zawsze mówił, że będzie miał dla mnie miejsce. Oficjalnie chodziło o dach nad głową i bezpieczną klitkę, gdzie mogę wytrzeźwieć, a nieoficjalnie chodziło o miejsce między jego nogami. A może źle to interpretowałem? Nie wiem.

Sypialiśmy ze sobą, a on ciągle powtarzał głaszcząc mnie po włosach, że kiedyś się pobierzemy i wyjedziemy na północ. Bawiło mnie to, ale nie dawałem tego po sobie poznać. Był dobrym sprzymierzeńcem, nie chciałem go stracić. I może to jego ciągle powtarzane: kocham cię, w końcu jakoś wpłynęło na moją podświadomość? Nie wiem. Ja go nie kochałem, ale mówiłem co innego. Cieszył się. Było to widać po jego oczach. W sumie to nie był złym człowiekiem. Potrafił mnie nawet zainteresować swoją osobą, co w końcu niewielu się udawało. I chyba tylko ja twierdziłem wtedy, że do siebie nie pasujemy. A teraz jest już za późno na takie wyznania. [cisza]

▶ O, tak, wierzę, że to sprawia, że się uśmiecham

Dzieciaki w moim wieku szły do szkoły średniej, a ja nawalony próbowałem śpiewać do rytmu wygrywanego przez resztę. Szło mi raczej marnie, ale oni zdawali się tego nie dostrzegać. A może nie chcieli tego widzieć? Nie wiem. Miałem ich zawsze za głupszych ode mnie mefedroniarzy; traktowałem ich dość pretensjonalnie, żeby nie zwrócili uwagi na to, że początkowo nie miałem żadnego doświadczenia.

Początkowo, bo po poznaniu Caitlin siedziałem już w twardych narkotykach.

▶ Kokainowa dziewczyna

Od początku była wkręcona w ten zespół. Podejrzewam, że to właśnie od niej wyszedł cały ten pomysł, żebyśmy rozruszali tą dziurę zapomnianą przez Boga.

Kto? No jak to kto? Caitlin  przecież mówię.

Zaczęliśmy grać pierwsze koncerty przed publicznością. Wyszliśmy z garażu na ulicę. Nie spotkaliśmy się jednak z większym odzewem, co było dla nas strasznym ciosem. Czterech szczyli na gigancie. Bez pieniędzy, planów na przyszłość, za to z woreczkiem morfiny w kieszeni.

▶ Czuję się głupio i niepewnie

Nawet wśród marginesu społecznego byłem marginesem, bo wolałem morfinę od mety. Caitlin mówiła, że wpływa to na moje endorfiny. Morfina — endorfina. Zabawne. Ona była naprawdę wkręcona w tą całą psychiatrię. Miała dwadzieścia lat, mogła iść na studia, a siedziała w tej dziurze z nami patrząc, jak palimy jointy. Sama nigdy nic nie wzięła. Była zawsze czysta. Wciągnęła kiedyś trochę tabaki bo pisała jakąś pracę na temat nacisku społecznego czy coś takiego. Miała ambicje, dziewczyna. Chciała zostać psychologiem, czy kimś takim. Nie wiem. To chyba ona trzymała cały nas zespół razem. Rozumiesz, była naszą liderką, ale i tak frontmanem okrzyknięto mnie. Podobno miałem do tego dobrą twarz i cięty język. Charyzmatyczny — tak o mnie mówili. To chyba dobrze, nie?

Szkoda, że nie pamiętam zbyt wiele z tego czasu. Właściwie ciężko przypomnieć mi sobie czy jadłem coś w tym tygodniu, a ty tu do mnie z takimi pytaniami. Michael powtarzał zawsze, że dieta cud, to dragi i głód. My wyliśmy wtedy ze śmiechu i wciągaliśmy kolejną kreskę. Faktycznie  o jedzeniu nikt wtedy nie myślał.

▶ Alkohol, alkohol, alkohol, alkohol

Wiesz, ze mną, z nami było coraz gorzej. Tylko piliśmy, dawaliśmy sobie w żyłę i ulegaliśmy ogólnemu rozkładowi. Moralnemu. Zewnętrznemu i wewnętrznemu. Zabijaliśmy swoje wątroby, hodowaliśmy strupy i zbieraliśmy blizny. Na żyłach. No i kupowaliśmy coraz więcej szczurów. [śmiech]

A muzyka? Człowieku, kto o tym wtedy myślał? Liczyły się dla nas tylko prochy i — nie ukrywam  ja nadal biorę. Mimo tego, co ich spotkało nie potrafię się powstrzymać. Tak, chciałem się leczyć i przez chwilę wierzyłem, że naprawdę mogę być czysty, ale dostałem działkę gratis i zaczęło się na nowo. To tak, jak z tą naszą kapelą. Niby nadal tworzyliśmy, Tiffany pisała jakieś teksty, ale fake hasz nieźle zjechał jej mózg. To już nie była ta samo dziewczyna, którą na początku poznałem. Niebezpieczna, dziwna, tajemnicza. Później była zwykłą ćpunką w dziurawych rajstopach. Na początku może i prochy wyzwoliły jej artyzm, ale szczerze mówiąc nigdy tego nie potrzebowała. Przestaliśmy koncertować, przestaliśmy grać w ogóle. Chowaliśmy się po piwnicach i piliśmy, ćpaliśmy. Byliśmy na dnie, ale podobało nam się to.

[...]

Progres nastąpił w 1991 jakaś wytwórnia zaproponowała nam wydanie płyty. My zrobiliśmy wielkie oczy; żadne z nas nie podejrzewało, że nasza [kaszle] muzyka wyjdzie z waszyngtońskiego undergroundu a tu taka propozycja. Zgodziliśmy się, a jak. I, człowieku, udało nam się. Zrobiliśmy to. Wydaliśmy płytę. Nazwaliśmy ją Ćpuny z sennego Seattle — nazwą naszego zespołu.

Właściwie to z tą naszą nazwą od początku były problemy. Dziewczyny chciały, żebyśmy nazywali się Senne Seattle odeszło do lamusa, a my woleliśmy Ćpunów z Seattle. Przyznaj, że drugie bardziej do nas pasowało. [śmiech] Doszliśmy do kompromisu w trzech zdaniach. Caitlin podała nazwę, ja ją zakwestionowałem mówiąc, że lepiej byłoby nazywać się Ćpuny z Seattle. Ona powiedziała wtedy: "a myślisz, że ktoś przyjdzie na koncert Ćpunów z Seattle?". A ja odpowiedziałem jej: "a Sennego Seattle odeszłego do lamusa?". I nagle nas olśniło. Ćpuny z sennego Seattle pasowało do nas idealnie.

▶ No cóż, nieważne, mniejsza

W tym czasie zacząłem się czuć coraz gorzej. Sam ze sobą. Nasiliły mi się natręctwa, coraz częściej wydawało mi się, że coś słyszę. Udawało mi się nawet wkręcać dziewczyny, że chodzę do psychiatry. Tak naprawdę faszerowałem się valium i siedziałem na dworcu czytając książki znalezione w śmietnikach. Kiedyś udało mi się znaleźć "Braci Karmazow" Dostojewskiego. Prawdziwa cegła. Spaliłem ją bez wcześniejszego czytania. Było mi zimno, a Michael się na mnie obraził. Dopadły mnie myśli samobójcze, ale nie miałem odwagi wprowadzić ich w życie.

▶ I teraz jestem skończony

Wiesz co było dalej. Trzy złote strzały i jeden przymusowy odwyk.

▶ Miałem swoją zabawę

Podasz mi tę strzykawkę?

[koniec nagrania]

Ćpuny z sennego SeattleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz