Even wide awake or dreaming

307 23 1
                                    

Patrzyłam z obrzydzeniem na sytuacje, która miała miejsce zaledwie kilka metrów dalej. Nie mogłam nic zrobić. Tylko, że to nie było najgorsze. Najgorszy była fakt, że ja wcale nie chciałam nic z tym robić.

- Puść go!- krzyknęła Elsa - Nancy do cholery, zrób coś!

A ja tylko stałam i patrzyłam jak rudowłosy chłopak okładał pięściami blondyna, którego nie znałam. Nawet go nie kojarzyłam. Powinnam?

- Rozejść się - na korytarz wbiegł zdyszany pan Morgan. Jeszcze go tutaj brakowało. Powiedziałam wyraźnie Rose, że ma go jakoś zająć. Może dzisiaj nie miał ochoty na słodką uczennicę.

- Nic się nie stało - mój głos był cichszy niż zazwyczaj. Na dodatek w mojej głowie to wszystko zabrzmiało jakoś tak wyraźniej. Teraz nawet nie wiem czy zostałam usłyszana.

- Macie kilka sekund na to, żeby się rozejść do klas. Potem wszystkich was spiszę i nie będzie kolorowo - starał się udawać groźnego, ale na dłuższą metę, nikt nie miał do niego szacunku, nikt się go nie bał.

Blondyn, który jeszcze przed chwilą leżał okładany pięściami na ziemi, teraz zaczął się podnosić. Gdy już stał na nogach, mogłam zauważyć jedną bardzo ważną rzecz. Był wysoki. Nie przeciętnie wysoki. Swoim wzrostem mógł dorównać nawet mojemu świętej pamięci dziadkowi, który często zderzał się ze starą lampą.

Miałam wrażenie, że widzę blondyna pierwszy raz.

Tak ogólnie pierwszy raz.

Nie, żebym to ja, specjalnie rzucała się w oczy.

Tylko ten chłopak musiałby być jakąś odmianą kameleona.

- Nancy, ty też - moje imię po raz pierwszy od kilku dni zostało powiedziane tak na głos. Och, czyżbym została zauważona?

Ostatni raz odwróciłam się w stronę tamtej ofiary bójki. Spojrzałam w jego całkowicie puste oczy. I to był błąd. Bardzo szybko zrobiło mi się zimno.

Nie przejmuj się.

Skoro nie widziałaś go nigdy wcześniej to pewnie teraz już nigdy więcej go nie spotkasz. Nie mógł tutaj przecież dojść w czasie roku szkolnego.




Kolejny już raz zagryzałem wargę. Nie byłem zdenerwowany, ale ten cholerny kolczyk strasznie mnie dzisiaj irytował.

- I pamiętaj, zachowuj się - kolejny już raz przewróciłem oczami. To tylko kilka miesięcy. Dasz radę Luke. To tylko banda idiotów, z którą będziesz musiał żyć.

- Ja bym się nie zachowywał? - popatrzyłem z kpiną na mojego 'byłego' już przyjaciela. Jak on mógł mi to zrobić?

Czerwonowłosy westchnął. Jeśli jeszcze raz powie, że robi to dla mojego dobra i w ten sposób chce mi tylko pomóc to najprawdopodobniej mu przyłożę i mam gdzieś fakt, że właśnie kieruje tym starym gruchotem. On nie rozumie, że takie pojazdy tylko przyciągają uwagę. Przecież mają odnieść odwrotny skutek. Ale co ja tam wiem? Przecież jestem najmłodszy.

- Sam się prosiłeś o tą całą sytuację - jak na komendę przewróciłem oczami.

- Jak wy cholernie niczego nie rozumiecie - uderzyłem pięścią w drzwi samochodu.

- Strasznie mnie irytujesz Luke - na chwilę popatrzył w moja stronę - Ale i tak cię kocham.

Orientacja Michaela nigdy nie była mi do końca znana. Nigdy nie opowiadał o swoich podbojach miłosnych, ale mówienie o tym, że mnie kocha - było trochę mylące.

- Jesteśmy na miejscu. Wysiadaj, a ja przyjadę po ciebie za kilka godzin. Nie będziesz musiał tu siedzieć do końca.

- Mam ci teraz podziękować?

-Luke... - nie dałem mu dokończyć, bo pewnie wkurzyłbym się jeszcze bardziej. Jak on ostatnio działał mi na nerwy.

Otworzyłem drzwi, a z tylnego siedzenia wyciągnąłem czarny plecak. Nie mam pojęcia z jakiej był firmy. Nie interesował mnie. Ważne, żeby przetrwał te kilka miesięcy...

- Nowy? - zza pleców usłyszałem jakieś dziwne śmiechy. Już mają jakiś problem? Z całych sił korciło mnie, żeby im przyłożyć. Każdemu z osobna i wszystkim razem.

- Chyba cię zignorował - szybkim krokiem dodarłem do drzwi tej budy. Tam będę pseudo bezpieczny.

Jednak nie.

Poczułem mocne uderzenie w plecy i chwilę później już leżałem na ziemi pod jakimś chłopakiem.

Spokojnie Luke, spokojnie. Dobrze wiesz, że jeśli mu oddasz to zwrócisz na was uwagę. Ludzie zaczną krzyczeć, że tu jest bójka, a ty sam będziesz musiał się później kryć w korytarzach. Wytrzymasz.

Jeśli tylko zjawiłby się tutaj jakiś nauczyciel. Najlepiej dyrektor szkoły.

Zebrałem wszystkie myśli tak by dotrzeć do człowieka, którego nigdy w życiu nie widziałem. Pestka.

- Puść go!- krzyknęła jakaś dziewczyna. Miała dosyć piskliwy głos przez co trochę mnie rozpraszała - Nancy do cholery, zrób coś! - Nie wierzę, za chwilę kolejna zacznie się drzeć.

Druga dziewczyna jednak zignorowała tą piskliwą. Nareszcie zebrałem wszystkie myśli i przywołałem dyrektorka.

- Rozejść się - na korytarz wbiegł zdyszany siwy pan. Miał do połowy rozpiętą koszulę, a pasek jego spodni ciągnął się za nim. Chyba nawet nie chcę wiedzieć w czym mu przerwałem.

- Nic się nie stało - głos jakiejś postaci był wyjątkowo cichy. Kiedy rudy zszedł ze mnie, mogłem przyjrzeć się tej postaci. Nie wiem jaki to był kolor włosów. Kompletnie się na tym nie znałem. Ciemny blond? Jasny brąz?

Zresztą, co mnie to interesuję?

- Macie kilka sekund na to, żeby się rozejść do klas. Potem wszystkich was spiszę i nie będzie kolorowo - głos mężczyzny drżał, a ja powoli domyślałem się, co miało przed chwilą miejsce. To obrzydliwe. Wstałem i wyprostowałem moją kurtkę.

- Nancy, ty też - a więc to jest Nancy, która nie uratowała mi życia? Popatrzyłem jej w oczy i zobaczyłem coś czego jeszcze nigdy nie widziałem.

Dziewczyna wyraźnie skuliła się pod moim spojrzeniem, ale nie zareagowała inaczej niż przeciętna osoba.


Takie tam nowe ff. Chyba nie potrafię już żyć bez pisania. Piszcie co o tym myślicie, bo idk

Can you see inside? {Luke Hemmings}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz