– Em. – zająknęła się kompletnie zaskoczona pytaniem Lexa. Oby w tym domu nie było żadnego instrumentu, proszę. – Właściwie, powinna być na strychu, ale jest dość stara. Chciałabyś coś nam zagrać?– dopytała unosząc badawczo brwi.

– Ja nie. – zaprzeczyła zdecydowanie. – Za to Clarke z chęcią trochę pobrzdąka. – Wskazała asertywnie palcem na moją osobę. Trzy pary oczu wpatrywały się we mnie. Byłam niebywale zmieszana, jak sytuacja się rozwinęła z niekorzyścią dla mnie.

– Umiesz grać na gitarze? – zapytała zdziwiona Woods, przerywając tym samym niezręczną cisze, która zapanowała w czterech ścianach.

– Ta. – wykrztusiłam w końcu. Akurat nie miałam z zwyczaju chwalić się tą umiejętnością na lewo i prawo. Trzy brunetki podniosły się oraz zaginęły na strychu w celu znalezienia wcześniej wspomnianego instrumentu muzycznego. Korzystając z ich nieobecności ułożyłam się wygodnie na calusieńkiej długości kanapy.

Gry na gitarze nauczył mnie ojciec, bardzo dawno temu. Kiedy chodziłam do przedszkola kupił mi ukulele, dzięki czemu mogłam bezkarnie go naśladować. Przypominało to bardziej parodie, niżeli wspólną grę, ale mimo tego zawsze otrzymywałam podnoszące na duchu słowa otuchy od taty. Nie wiem jakim cudem, jego bębenki uszne wytrzymały ponad rok kociej muzyki. Z przypływem lat grałam coraz lepiej, już na prawdziwej gitarze. Rodzice niebywale mnie pochwalali. Później akompaniamentowi zaczął towarzyszyć śpiew. Takim sposobem, razem z ojcem zapewnialiśmy rozrywkę na rodzinnych wyjazdach.

Wszystko było dobrze, pokusiłabym się nawet o słowo "idealnie". Patrząc na teraźniejszość, tamten okres wydaje się perfekcyjny. Byłam szczęśliwa. Do czasu...

Jake czuł się coraz częściej zmęczony, jak wszyscy dorośli tłumaczył się pracą. W trosce o jego zdrowie prosiłam, aby troszeczkę odpuścił i nie brał wszystkiego na swoje barki, w odpowiedzi zawsze otrzymywałam ciepły uścisk zapewniający mnie, że wszystko będzie dobrze. Ale było wyłącznie gorzej. W dniu moich szesnastych urodzin, zdiagnozowano u niego nieoperacyjny nowotwór złośliwy trzustki w zaawansowanym stopniu rozwoju. Powstrzymam się przed żmudnym opisem ojca, umierającego na moich oczach.

Gdy miał świadomość, iż jego koniec jest bliski, poprosił mnie, abym poszukała piosenki, która literalnie chwyci mnie za serce, a następnie zaśpiewała oraz zagrała mu. Długo szukałam odpowiedniego utworu, ponieważ musiał być wyjątkowy, wyszukany, pierwszorzędny. Kiedy takowy znalazłam, codziennie poświęcałam kilka godzin na nauczenie się go.

Doprowadzenie wszystkiego do absolutnej perfekcji, zajęło mi praktycznie tydzień. Spóźniłam się o kilkadziesiąt minut – piętnaście minuty i czterdzieści siedem sekund. Odszedł nie usłyszawszy pożegnalnego prezentu, o który apelował. Od tamtego feralnego dnia, nie dotknęłam żadnej gitary oraz nie zaśpiewałam, ani jednej wesołej piosenki. Odczuwałam do nich potworną niechęć oraz specyficznego rodzaju obrzydzenie. O całej tej historii wspomniałam wyłącznie Raven, która pomogła mi wrócić do normalnego trybu życia po śmierci rodzica.

Słowa wypowiedziane przez brunetkę sprzed chwili, nie były wypowiedziane na złość, czy też aby sprawić mi przykrość. Wspominając przeszłość, jestem niemalże w stu procentach pewna, że zrobiła to w zupełnie innym geście, niż początkowo podejrzewałam. Według jej opinii, jestem gotowa. A najlepiej zwalczyć własne demony w gronie najbliższych przyjaciół, czyż nie?

– Jest! – wydarła się wniebogłosy Reyes. Usłyszałam trzeszczenie schodów, uginających się pod słoniowymi krokami. W miarę szybkim ruchem podniosłam się do siadu i przetarłam powieki. Wzięłam niewielkiego łyka piwa na rozbudzenie. Moment później w dłoniach trzymałam klasyczną gitarę, która posiadała kilka ledwo zauważalnych ryz. Zastanawiałam się do kogo mogła należeć. – Tylko zagraj coś wesołego. – dodała sprawnie, aby mieć pewność, iż zrozumiałam jej aluzję.

Nie rozpoznajesz mnie? | ClexaTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon