1. Wiktor

58 3 2
                                    

  Był upalny lipcowy dzień. Wiatr był tak słaby, że ledwo poruszał listkami na pobliskim krzewie i nie dawał ani odrobiny wytchnienia. Powietrze falowało osuszając resztki wilgoci. Tego późnego popołudnia błękit nieba nie mąciła nawet najmniejsza chmurka. Tak naprawdę słychać było tylko owady ukryte w wysuszonej trawie. Skwar skutecznie zniechęcał do przebywania na łące, z dala od wody czy najmniejszego skrawka cienia. Ciszę przerywał tylko ciężki oddech mężczyzny. Mimo tropikalnych upałów mężczyzna ubrany był w grubą bluzę z kapturem. Zgiętymi rękami był wsparty na dwóch kołkach wbitych w ziemię, nogami o spory kamień i ze wszystkich sił próbował wyprostować ręce aby unieść ciało. W tym momencie było to bardzo trudne, niemalże niemożliwe z wielu powodów: piekących żywym ogniem, zmęczonych treningiem mięśni, ciążącą mokrą od potu bluzą, potu, który zalewał i palił mu oczy i wreszcie płucami pragnącymi swobodnego, głębokiego oddechu. Mężczyzna myślał tylko o zrobieniu tego ostatniego powtórzenie i tym samym zakończeniu treningu. Napiął wszystkie mięśnie, zacisnął oczy i z okrzykiem wysiłku poderwał się do góry. Wtedy stało się coś niesamowitego, przestał czuć dosłownie wszystko: ból, zmęczenie, gorączkę upalnego dnia. Nagle to wszystko zniknęło, skończyło się podobnie jak dzień, który jakimś cudem stał się nocą. Gdy odzyskał przytomność czuł smak ziemi w ustach. Jego mięśnie wciąż przemęczone odmawiały posłuszeństwa i nie chciały współpracować. Ledwie udało mu się przetoczyć na plecy. Oblizał wysuszone usta. Spojrzał w niebo. Było całkowicie pozbawione gwiazd, dostrzegł przepływające chmury. Czuł przyjemny wiatr. Powoli odzyskiwał czucie w rękach. Z powrotem przekręcił się na brzuch, podciągnął nogi pod brzuch i powoli z wysiłkiem udało mu się wreszcie wstać. Czuł, że w tym stanie powrót do domu nie będzie przyjemnym spacerkiem, a truchcik już nie mówiąc o biegu mógłby go kosztować zbyt wiele.
- Jasna cholera! - zaklął - ja się chyba muszę zacząć leczyć. Ileż można? Znowu przesadziłem. Obiecałem mojej Myszce, że wrócę na obiad - mówił do siebie sięgając do plecaka, do którego włożył komórkę. Wykonał jednak ten ruch zbyt gwałtownie i przewrócił się lądując na kolach. Wsparł się na ramionach, ze złości zacisnął dłonie w pięści, ryjąc palcami wysuszoną ziemię.
" Muszę uważać, zwolnić ruchy chyba jeszcze nie całkiem doszedłem do siebie" - pomyślał.
Kiedy nieco odzyskał siły, sięgnął do bocznej kieszonki plecaka i wyciągnął komórkę. Lampka kontrolna na telefonie błyskała kolorowo. Oznaczało to, że dostał wiadomość. Nacisnął guzik i ekran rozbłysł jaskrawym światłem, oślepiając go nieco. Miał dwadzieścia nieodebranych połączeń z jednego numeru. Wiedział, że to oznacza kłopoty.
- Wiki przepraszam - powiedział do siebie.
Bateria jak na złość była na wyczerpaniu, miał nadzieję, że da radę jeszcze zadzwonić. Nabrał głęboko powietrza w płuca i wybrał numer. Wystarczył jeden sygnał i usłyszał zatroskany, kobiecy głos:
- Wiktor, nareszcie się odezwałeś. My to znaczy ja umieram tu ze strachu, a ty nawet nie raczysz odebrać telefonu albo choć napisać SMS-a, że się spóźnisz. Możesz mi wyjaśnić co się stało? - zapytała z wyrzutem kobieta.
Mógł się spodziewać, że ona tak właśnie zareaguje. Zastanawiał się co jej właściwie powiedzieć.
- Wszystko jest okej tylko straciłem przytomność - odpowiedział szczerze.
W słuchawce zapanowała cisza trwająca kilka sekund.
- Jak to straciłeś przytomność? Jak do tego doszło?!
- Po prostu przesadziłem z ilością powtórzeń - powiedział jakby nic się nie stało.
To zdanie dopiero rozzłościło jego rozmówczynię:
- Wiktor ja... mnie zaraz chyba coś trafi!!! Chłopie ile razy jeszcze musimy o tym gadać? Nie jesteś już tak mocny jak kiedyś, niech to wreszcie do ciebie dotrze!! Wiesz co? Wracaj natychmiast do domu - kobieta wyrzuciła z siebie potok słów.
- Dobrze kochanie, już idę. Będę za około dziesięć minut - powiedział Wiktor z czułością i ruszył w kierunku domu.
- Masz szczęście, że ci się nic nie stało, bo inaczej sama bym cię uszkodziła - powiedziała Wiktoria już zupełnie innym tonem, który wywołał uśmiech na twarzy Wiktora.
- Będę za chwilkę. Kocham cię - powiedział.
- Ja też cię kocham. Pospiesz się ile mam na ciebie czekać pa - powiedziała Wiki i rozłączyła się.
"Na szczęście bateria wytrzymała" - pomyślał blokując komórkę i chowając do kieszeni.
Ruszył marszem. Chciał przyspieszyć, jednak obciążniki na nogach i ważący około czterdzieści kilogramów kaftan, który miał pod bluzą mocno go spowalniały. Kaftan zrobiony był z metalowych podkładek na wzór rycerskich kolczug, pobrzękiwał cicho przy każdym kroku. Zbliżając się do starej strzelnicy sportowej usłyszał odgłosy jakiejś młodzieżowej imprezki zapewne mocno zakrapianej tanim alkoholem. Zbyt głośnym rozmowom towarzyszyła równie głośna muzyka. Z daleka widać było cienie kilku osób siedzących przy ognisku. Im bardziej się zbliżał był pewien, że rozpoznaje głosy co najmniej dwóch osób, dziewczyny i chłopaka.
"Mam nadzieję, że mnie nie zauważą, a jeśli już to nie będą mnie zaczepiać" - pomyślał Wiktor - "nie mam ochoty na przepychanki."
Przyspieszył nieco, podbiegając co kilka kroków. Zdawał sobie sprawę, że nie da rady zbyt długo utrzymać takiego tempa. Kolczuga ciążyła i odbierała oddech, a obciążniki sprawiały, że każdy krok to męczarnia dla obolałych mięśni nóg. Jeszcze kawałek i minąłby strzelnicę, unikając ewentualnej konfrontacji. Miałby problem z głowy. Jego zmysły nie reagowały jak zawsze i nie ostrzegły na czas. Nie zauważył, że ktoś idzie za nim i coś wykrzykuje. Ocknął się gdy telefon wibrując poinformował o całkowitym rozładowaniu baterii.
- Hej frajerze dawaj tą komóreczkę! - dobiegł go kobiecy głos.
W tym samym momencie coś uderzyło go tak mocno w plecy, że stracił równowagę i przewrócił się na ziemię. Niemal w tym samym momencie otoczyła go grupka pięciu młodych ludzi, dwóch kobiet i trzech mężczyzn. Wszyscy byli już nieźle wstawieni i chwiali się na nogach ciężko dysząc.
- Te koleś ty głuchy czy głupi jesteś? - usłyszał znajomy męski głos.
- Piotrek? To ty? - zapytał Wiktor przyglądając się jednemu z napastników - czego ode mnie chcecie? - zapytał podnosząc się powoli.
- Piotrek zabierz mu tego fona i spadamy! - krzyknęła dziewczyna o ciemnych włosach, całkiem zgrabna. Ubrana była w koszulkę z krótkim rękawkiem i dżinsowe spodenki. Biodra przepasała bluzą. Wiktor skądś kojarzył dziewczynę tylko głos mu nie pasował.
- Wiktor oddaj komórkę albo rzuć na flaszkę lub dwie, bo nas kurna suszy - powiedział Piotrek podbudowany wsparciem kumpli.
Wiktor znał Piotrka od wielu lat. Mieszkali w tej samej dzielnicy i Wiktor widział jak chłopak dorastał. Mimo długotrwałej znajomości Wiktor zdawał sobie sprawę, że tym razem nie obejdzie się bez problemów, ponieważ Piotrek od kilku lat ma problem z alkoholem, a i od narkotyków też nie stroni. No i dodatkowo towarzystwo...
- Piotrek posłuchaj, wracam z treningu, nie mam przy sobie kasy, a komórki nie oddam ci żadnym wypadku. To chyba jasne - powiedział spokojnie Wiktor.
- Piotrek przyłóż frajerowi, a nie dyskutujesz jak pierdzielona ciota - krzyknęła zniecierpliwiona ciemnowłosa dziewczyna.
- Kamila!! - wrzasnął Piotrek.
- Co? - odwarknęła.
- Zamknij się albo wypierdzielaj!!
- Dobra leszczyku wystarczy tego dobrego, oddawaj komórkę albo ci buziunię przefasonuję masz wybór - wtrącił się do rozmowy zniecierpliwiony i nieco już rozdrażniony odrobinę otyły koleś z wąsikiem i bródką.
- Piotrek pozwólcie mi przejść. Żona na mnie czeka. Miałem wrócić na obiad i bez was będę miał spore kłopoty - poprosił Wiktor spoglądając na kolegę z bródką.
Kamila przesunęła się w kierunku grubaska:
- Petarda weź znokautuj gościa i będzie po sprawie - zakomenderowała.
Petarda nie wiele myśląc skoczył z pięściami w kierunku Wiktora na tyle szybko, że Wiktor nie zdążył odskoczyć. Cios był na tyle silny i niespodziewany, że Wiktor lekko się zatoczył, jednocześnie poczuł kopnięcie, które zgięło go w pół. Petarda wykorzystał to i uderzył Wiktora w tył głowy. Kolejne ciosy jakie poczuł to uderzenia jakimś drągiem w plecy. Drugie było tak mocne, że wyprostowało Wiktora, a drąg rozleciał się w drzazgi. Kolczuga nieco amortyzowała uderzenia, ale zabezpieczała niestety tylko korpus. Kolejne co poczuł to cios w prawe oko z kierunku, w którym wcześniej stał Piotrek. Ból nie był specjalnie mocny lecz nagły błysk spowodowany uderzeniem oślepił go. To sprawiło, że wylądował na kolanach. Łapiąc się za oko, drugim zdołał zauważyć dziewczęcy adidas zbliżający się do jego twarzy. W ostatniej chwili jakimś cudem udało mu się go złapać i przy jego pomocy osłonić przed kopniakiem od Petardy.
- Ałła Petarda patrz kurwa co robisz!!! - wrzasnęła dziewczyna padając na ziemię i obejmując swoją obolałą nogę.
- Sorki Kami nie chciałem, to nie moja wina, to przez tego gnoja - wydyszał pijackim głosem Petarda.
Kolejne uderzenie, jakie poczuł Wiktor trafiło go w linię żeber. Jakimś cudem było tak silne i precyzyjne, że na krótką chwilę odebrało mu oddech. Zebrał wszystkie siły i podniósł się do kucek by jak najszybciej wstać i to uratowało jego twarz przed kolejnym kopniakiem. Następne co poczuł to uderzenie czymś twardym w tył głowy i zobaczył kolejny błysk przed oczami. Niemal na ślepo Wiktor machnął pięściami w kierunku, z którego padło uderzenie. Udało mu się trafić w coś miękkiego.
- Jaaaa pierdzielę... moje jaja - usłyszał głos trzeciego chłopaka i odgłos osuwającego się na ziemię ciała.
Po ułamku sekundy Wiktorowi wróciła wreszcie ostrość widzenia. Pierwszą rzeczą jaką wyraźnie zobaczył była noga Petardy, która nie wiadomo jakim sposobem znalazła się w jego rękach.
- Jesteś dobrze rozciągnięty chłopczyku? - zapytał Wiktor z uśmiechem na twarzy i zanim napastnik zdołał otworzyć usta Wiktor energicznie pociągnął jego nogę na wysokość twarzy. To w zupełności wystarczyło, żeby Petarda wylądował na ziemi, a raczej na leżącej Kamili, która zaczęła wrzeszczeć wniebogłosy.
- Wypierdzielać mi stąd palanty i zabierzcie ze sobą tą rozwrzeszczaną laskę, bo was wszystkich połamię - powiedział niemal krzycząc Wiktor, spojrzał na Piotrka, który nie bardzo przejął się słowami Wiktora. Na twarzy chłopaka pojawił się złowieszczy uśmiech. Wiktor usłyszał, że trzeci chłopak właśnie się podniósł co pewnie dodało Piotrkowi odwagi.
- Zastanów się dobrze czy na pewno chcesz się dalej w to bawić? - zapytał chłopaka ostrzegawczo Wiktor.
Chłopak nic nie odpowiedział tylko ruszył z pięściami w jego kierunku. Wiktor miał już dość, chciał wracać do domu, dlatego zrobił unik, schylił się i złapał Piotrka za pasek u spodni, uniósł do góry, po czym rzucił w kierunku trzeciego chłopaka. Obaj kolesie wylądowali z głuchym łoskotem obok wpół przytomnego Petardy i jęczącej Kamili, do której podbiegła druga dziewczyna.
- Kamilko możesz wstać? - zapytała z troską w głosie dziewczyna.
- Ula ja, ja chyba mam złamany bark. Pomóż mi - chlipała Kamila, jej dotychczasowa pewność siebie i wulgarność zniknęły bez śladu.
Wiktor patrzył na nich pozbawionym emocji wzrokiem. Wiedział, że nie stanowią już żadnego zagrożenia, byli zbyt pijani i zaskoczeni tym co się stało przed chwilą. Odwrócił się i ruszył w kierunku domu. Uszedł zaledwie kilka kroków gdy usłyszał szczęknięcie otwieranego noża sprężynowego, odwrócił się i zobaczył nacierającego Piotrka. Wiktor nie wykonał najmniejszego ruchu, wiedział, że kolczuga spełni swoje zadanie. Stał i uśmiechał się do chłopaka. Widział jego zdziwienie zmieniające się w strach, a potem przerażenie gdy Piotrek zdał sobie sprawę, że jego cios nożem nie odniósł żadnego skutku.
- Duży błąd sąsiad, bardzo duży - powiedział rozbawiony Wiktor.
- Kim ty do cholery się stałeś Wiktor? - zapytał całkowicie zdezorientowany i sparaliżowany strachem Piotrek.
- Batmanem, bu! - odpowiedział ze śmiechem Wiktor po czym odwrócił się na pięcie i ruszył biegiem w kierunku miasta.
- Proszę zadzwoń po karetkę - dobiegło go jeszcze błagalne wołanie Uli.
Wiktor wiedział, że całe to zajście jeszcze bardziej zwiększyło jego spóźnienie. Ze wszystkich sił chciał nadrobić stracony czas. Czuł jak opuchlizna na twarzy mrowi. To oznaczało, że się goi i być może przy odrobinie szczęścia zniknie całkowicie zanim dotrze do domu. Wiktoria nie będzie wtedy zadawać kłopotliwych pytań i tym samym denerwować ich oboje. Całe szczęście, że nie było nikogo na ulicach. Naciągnął kaptur i nieco przyspieszył. Czuł zmęczenie. Cały dzień przeleżany w pełnym słońcu, podgrzewany przez metalowy pancerz każdego by wykończył. Sunął robiąc długie kroki z niezwykłą jak na tamtą chwilę prędkością. Gdyby nie obciążniki i kaftan zapewne byłby już w domu. Minął market znajdujący się nieopodal stadionu. Zaczął padać deszcz, który przybierał z każdą chwilą na sile i szybko z letniej mżawki zmienił się w ulewę. Ogromne, ciepłe krople szybko zmoczyły mężczyznę. Wiktor pokonał ulicę dwoma susami. Wbiegł na niewielki wzgórek, na którym stała zabytkowa, nie działająca od wielu lat wieża ciśnień. Czuł, że znów traci siły jednak ze wszystkich sił nie chciał zwalniać. Jego kroki na wyludnionych o tej porze ulicach dudniły o beton jak dwa młoty. W przeciwieństwie do swojego brata Michała nigdy nie umiał cicho biegać. Michał był urodzonym sportowcem, on musiał wszystko ćwiczyć przez długie lata. Cichego poruszania, ze względu na jego zwalistą budowę nigdy nie udało mu się nauczyć. Co prawda czasem, gdy bardzo się skoncentrował potrafił biec prawie bezgłośnie, niestety tylko przez krótką chwilę.
Nagle coś zaczęło go dusić z niewyobrażalną siłą, jakby ktoś położył na jego piersi wielotonowy głaz. Czuł jak siły wypływają z jego ciała niczym wody górskiego, bystrego strumienia. Rozejrzał się i zmroziło go. Oto stał przed głównym wejściem do kościoła. Poczuł jakby jego mięśnie zapłonęły żywym ogniem. Czym prędzej odwrócił się do wejścia plecami i ruszył na przód. Nadal był zamroczony, ale im bardziej oddalał się od kościoła tym szybciej wracały mu siły i z sekundy na sekundę czuł się coraz lepiej. W końcu dotarł do rynku. Przezornie ominął kolejny kościół. Mimo, że czuł się już prawie dobrze postanowił na krótką chwilę usiąść na pobliskiej ławce. Miał uczucie, że jego nogi są z waty i krzyczą prosząc o przerwę w marszu. Siedział tak na ławce przysłuchując się rozmową dobiegającym z niedalekiej pizzerii i spełnił "prośbę" umęczonych nóg rozprostowując je, wciągnął kilkakrotnie powietrze i poczuł jak siły wracają.

Upadli. DemonTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon