Byłem już po prostu takim człowiekiem, że uczucia w miarę możliwości maskowałem, a nie okazywałem się z nimi.

     - Mogę iść do Charlotte? - zapytałem dla pewności, kierując się powoli w stronę jej sali. Po otrzymaniu zgody w postaci skinięcia głową, opuściłem teren pokoju Roberta.


~♥~


Charlotte's POV:

     Kropla za kroplą płynęła po brudnej szybie, znienawidzonego przeze mnie szpitalnego okna. Jako dziecko marzyłam o takim własnym zakątku, jednak nie spełniłam tego marzenia, tak więc po przybyciu do kliniki padło na obrzydliwy, stary, biały parapet.

     Każdy spędzony tutaj dzień dłużył się, ciągnąc mnie jednocześnie w głąb depresji, na której skraju byłam. Co z tego, że wiele osób próbowało mi pomóc, skoro kończyło się na tym, że po okazaniu im zaufania zostawałam sama?

     Może dlatego też nie chciałam widzieć tu Styles'a? Może się bałam, a on tak naprawdę chciał dla mnie dobrze?

     Nie Charlotte. Nie bądź głupia...


~♥~


     - Co ty znów tutaj robisz? - zapytałam zła, widząc osobę pana "cześć, zobacz jaki jestem bogaty" na swoim łóżku. Niech już przychodzi, ale nie dzisiaj.

     Nie w dniu, w którym chciałabym, aby obok była moja pierwsza wolontariuszka...

     Anne Cox była cudowną osobą, która naprawdę pomagała mi radzić sobie z myślą o chorobie. To ona nakłoniła mnie do stworzenia listy "50 rzeczy do zrobienia przed śmiercią". Szkoda, że nie może być obok, kiedy pragnę te cele realizować. Dlaczego osoby, które kochamy odchodzą?

     - Przyniosłem ci twój ulubiony sok z kawiarni za rogiem. Kelnerka powiedziała, że zawsze bierzesz go w poniedziałki. Dziś poniedziałek. - uśmiechnął się blado. Nie za wesoło ci, panie mecenasiku?

     Znaczy, to wcale nie jest tak, że ostatnie wieczory spędziłam w internecie, szukając jakiś informacji na jego temat, a gdzież tam...

     - Niepotrzebnie. Mówiłam ci, że nie potrzebuję pomocy, ale jak widzę nie zrozumiałeś, więc z łaski swojej opuść to pomieszczenie. - wyrecytowałam, przykrywając się kocem.

- Nie. - usłyszałam. Odwróciłam gwałtownie głowę w jego stronę, słysząc sprzeciw. Zacisnęłam pięść w miarę sił. Byłam zła, ba, byłam wściekła! Ten człowiek coraz bardziej działał mi na nerwy.

- Jesteś moim wolontariuszem, tak? Więc zabieraj stąd swój tyłek, to mnie uszczęśliwi. - oznajmiłam, wpatrując się w niego.

     Wtedy dostrzegłam w jego oczach coś na podobieństwo... cierpienia? Nie, skąd by się tam miało wziąć? W końcu sprawia wrażenie szczęśliwego faceta.

     Rzucił na mnie spojrzenie pełne pogardy, a wychodząc trzasnął drzwiami. Przyglądając się jego oddalającej się sylwetce miałam nieodparte wrażenie, że kogoś mi przypominał.

    Kogoś bliskiego.

     Znów zatopiłam myśli w tym, co będzie ze mną jutro. Nie pragnęłam wiele. Chciałam po prostu spełnić kilka ostatnich marzeń, znaleźć miłość i spędzić ostatnie chwile przy jej boku.

    Czy szczęście musiało być tak drogie, że nie było mnie na nie stać?

     - Albo wiesz co, nie. Nie będziesz mną rządzić. - nie minęła minuta, a Styles ponownie znalazł się w mojej sali. Wstałam zdziwiona i stanęłam przed nim. Dwie zielone tęczówki wpatrywały się we mnie, przeszywając na wylot - kim ty jesteś, co? Kim jesteś, żeby tak traktować ludzi? Uwierz, próbowałem ci pomóc, próbowałem z tobą rozmawiać, myślałem o tobie, co mogę zrobić, żebyś chociaż na chwilę zeszła z tego twojego parapetu...

- O nie, od mojego parapetu to ty się odczep.

- ... i żebyś choć na moment się uśmiechnęła! - kontynuował, krzycząc. Dostrzegłam za nim Roberta, który zjawił się tutaj zapewne drogą naszej kłótni - potraktowałaś mnie jak pierwszego lepszego, jak śmiecia! A ja chciałem dla ciebie tylko i wyłącznie dobrze, chciałem ci pomóc, byłem w stanie rzucić wszystko, bylebyś tylko była cała i zdrowa...

- Cudownie, super, dziękuję! - krzyknęłam przez łzy - ale nie potrzebuję twojej dobroci, rozumiesz?! Jesteś taki jak wszyscy, więc nawet nie miałam zamiaru się przywiązywać! Drogi Harry Styles'ie, idź przelewać tę swoją miłość do pomagania komu innemu, na przykład mamie! Ciekawa jestem, czy o niej tak pamiętasz! Mnie po prostu zostaw w spokoju. - wrzasnęłam w końcu.

     Kubek, który trzymał w dłoni upadł na podłogę, a jego zawartość rozlała się. Po jego policzkach zaczęły spływać pojedyncze łzy, aż w końcu wyszedł szybkim krokiem, wymiijając Roberta.

- Charlotte... Coś ty narobiła... - usłyszałam.

    Chwileczkę, bo chyba czegoś nie rozumiem? 


~♥~


Harry's POV:

    To zdumiewające, że przez kilka słów Charlotte Bethany Roberts doprowadziłem się do takiego stanu. Całe popołudnie włóczyłem się po obrzeżach miasta, łkając z tęsknoty. Oczy piekły mnie od łez, a ja sam czułem się przegranym. Tyle lat trzymałem to wszystko w sobie, a dzisiaj, przez nią, uwolniłem to wszystko.

     Pod wieczór udałem się na cmentarz z ulubionymi kwiatami Mamy. Przed wejściem na jego teren wyrzuciłem papierosa, po czym skierowałem w odpowiednią stronę.

     Chwila moment.

     Co robiła tutaj Charlotte? Czy miałem już omamy, spowodowane dzisiejszą sytuacją w klinice?

- O nie, śledzisz mnie?! - zapytała. Westchnąłem, zapalając znicz i kładąc kwiaty na marmurze. Usiadłem obok, milcząc. Czułem na sobie wzrok dziewczyny. Spojrzałem na nią.

- Co? - zapytałem zdezorientowany. Brunetka analizowała wzrokiem każdy fragment mojej twarzy.

- Harry, czy to była twoja mama? - pokiwałem niepewnie głową, chowając twarz w dłoniach - ja... Boże, nawet nie wiesz jak okropnie się czuję... Przepraszam, ja... ja powiedziałam to wtedy pod wpływem emocji. Nie miałam pojęcia... - zaczęła się tłumaczyć.

- W porządku. - oznajmiłem cicho.

- Nie, nie jest w porządku. Miałeś rację. Nie mam serca i traktowałam cię jak śmiecia. Ale robiłam to tylko dlatego, że się bałam, rozumiesz?

- Chciałem ci tylko pomóc, chciałem spełnić nawet twoje pięćdziesiąt życzeń. Chciałem czyjegoś szczęścia, skoro sam nie mogłem być tym szczęśliwym. - wytłumaczyłem.

- Bałam się, że będziesz kolejną osobą, której zaufam, a potem skończy się jak zawsze, że znów zostanę sama... Gdy pani Anne odeszła...

- Czekaj, co? - przerwałem jej - moja mama była twoją wolontariuszką?

- Nie wiedziałeś? - zdziwiła się - tyle mi opowiadała o swoim synu... Zawsze była z ciebie taka dumna. Nie wierzę, że naprawdę trafiłam akurat na ciebie. - wyszeptała.

     Wpatrywałem się w napis na nagrobku do momentu, gdy poczułem jak Charlotte niepewnie wtula się w moje ramię. Spojrzałem na nią, spotykając się z jej zapłakanym spojrzeniem.

- Przepraszam. - usłyszałem. Objąłem ją, przysuwając bliżej do siebie. Obserwowałem nasze dłonie, które po chwili splotły się ze sobą.

- Tkwimy w tym razem. - wyznałem.


     I choć czuję, że na początku nie będzie łatwo, to damy radę. Mamo, wiem, że maczałaś palce w tym, że teraz opiekuję się Charlotte. I wiesz co?


     Dziękuję.

Você leu todos os capítulos publicados.

⏰ Última atualização: May 07 ⏰

Adicione esta história à sua Biblioteca e seja notificado quando novos capítulos chegarem!

Escape before the end || h.s.Onde histórias criam vida. Descubra agora