003

24 4 0
                                    

Harry's POV:    

     Kolejne dni niestety nie szły zgodnie z tym, co sobie zaplanowałem. Za każdym razem, gdy choć próbowałem spędzić trochę czasu z Charlotte, ta po prostu wyrzucała mnie na korytarz. Nie rozumiałem zupełnie jej toku myślenia. Raz prosiła mnie, abym zostawał przy jej boku, z kolei przy następnym razie nie chciała mnie w ogóle widzieć.

     I zrozum tu te kobiety, Styles...

     Mimo wszystko starałem się uzasadnić jakoś jej czyny. Wiedziałem, co znaczy ból, cierpienie i chęć bycia samym. Będąc na skraju depresji miewałem myśli samobójcze, jednakże mam nadzieję, że Charlotte jeszcze to nie dotknęło. Wielokrotnie rozmawiałem z doktorem Wilson'em. Cierpiała. Cała nasza trójka była tego świadoma, ale nikt nie mógł nic zrobić. Tkwiliśmy w błędnym kole.

     A kto znajdzie rozwiązanie, dla tego złote gacie, jak powiedział Niall. Cóż, nie miałem normalnych znajomych.

     Na kilka dni musiałem odpuścić jednak wizyt w klinice. Byłem powoli zmęczony ciągłym brakiem jakiejkolwiek interakcji ze strony mojej podopiecznej. W pracy miałem także na głowie kilka rozpraw, z czego jedną już przegrałem. Był to ewidentny znak, że czas na odpoczynek; ja nigdy nie przegrywam.

     Cóż, w końcu nazywam się Harry Styles.


~♥~


     Trzydziesty października. Od pięciu lat czułem tego dnia większą pustkę niż zwykle.  Jak zwykle poinformowałem w kancelarii, że nie pojawię się w pracy. Dziwiąc samego siebie jednak, planowałem wybrać się do szpitala.

     Nie miałem na sobie dziś garnituru. Zarzuciłem na siebie zwykły czarny t-shirt, do którego dobrałem jeansy i vansy w tym samym kolorze. Nie ogoliłem się, nie zjadłem śniadania. Jedyne co, to wykonałem poranną toaletę. Zanim wyszedłem z mieszkania, spojrzałem na swoje odbicie w lustrze.

     Gdzie parę lat temu zniknął szczęśliwy mężczyzna, pragnący założenia rodziny, prowadzenia najlepszej kancelarii w Londynie, bycia szczęśliwym? Poczułem jak po policzku spływa kropla wody. Łza Harry, po prostu łza. Oh Mamo...

     Pusty wzrok wypełniony cierpieniem przeszywał mnie na wylot. Pusty wzrok, który już kiedyś napotkałem i nie byłem to ja.

     Oh, Charlotte Roberts, to znów Ty.

    Nie wiem co miała w sobie ta dziewczyna, ale intrygowała mnie. Każdego dnia, mimo ciągłego odrzucenia czułem potrzebę słuchania tego jak oddycha, patrzenia na to, jak szuka czegoś za oknem, czucia, jak przez przypadek wpada na mnie w drzwiach. Tamtego dnia pod sądem rzuciłem wszystko, byleby tylko ona była bezpieczna. Cała i zdrowa.

     Bo skoro ja nie mogłem być szczęśliwy, to chciałem dać tę możliwość komu innemu.

     Charlotte Bethany Roberts, wybrałem Ciebie. A może to nie ja, a czysty przypadek, zwany losem?

     Cóż...


     Puknij się w łeb, Styles.


~♥~


     Przekroczyłem próg kliniki, przyglądając się melancholii, która otuliła cały jej budynek. Każdy zdawał sobie sprawę z tego, jaki był dziś dzień. Podziwiałem ich, że nie zapomnieli. Nadal pamiętali o niezwykłej Anne Cox, mojej najwspanialszej Mamie.

     - Harry - uśmiechnął się lekko doktor Wilson, gdy pojawiłem się w jego gabinecie. Widząc w jakim stanie byłem, objął mnie, klepiąc pokrzepiająco po ramieniu. Zacisnąłem zęby, nie pozwalając sobie na łzy. Odsunąłem się dość pospiesznie.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: May 07 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Escape before the end || h.s.Where stories live. Discover now