~ Rozdział 1

7 3 1
                                    

- Jase...?- Szepce przepełniony żartem oraz standardową kpiną głos, który mógłby należeć do wielu innych osób znajdujących się na liście irytujących dźwięków. Tak się składa, że jego właścicielem jest ten debil Luck, powszechnie znany jako mój starszy, jednak głupszy, brat. Czego on chce? - Jase, ja nie mam pojęcia jak ty to robisz, ale od 4 lat nie wstałeś punktualnie na rozpoczęcie roku szkolnego - powiedział i zaniósł się śmiechem.
- Spadaj - Wymamrotałem i już zamierzałem z powrotem nakryć głowę poduszką, jednak w tym momencie dotarł do mnie sens jego słów. Jak oparzony zerwałem się z łóżka i sprawdziłem budzik, który najwyraźniej mnie dziś olał - Cholera! - było to jedno z wielu przekleństw, którymi obecnie wszystko co mijałem w drodze do łazienki. Ok, więc... mam 34 minuty na te wszystkie poranne pierdoły, spakowanie swojego ospałego tyłka do samochodu i dojechanie do szkoły. Świetnie.
Po jakiś 10 minutach wyszedłem, korekta, wybiegłem z łazienki, już ubrany.
- Jeszcze telefon, portfel, kluczyki... - Chodziłem po pokoju wyliczając rzeczy bezwzględnie potrzebne, a kiedy byłem w teorii gotowy zostało 19 minut. Schodząc po schodach zauważyłem, że wszyscy już poszli w swoje strony. Szybko zakładam buty i zamykam dom, po czym kieruję się do garażu. No tak - później coś zjem - myślę i odjeżdżam z podjazdu. Dopiero teraz zwracam uwagę na to, jak gorąco jest na dworze.
Ugh... zdejmuję z siebie marynarkę i rzucam na siedzenie obok. Włączyłem radio i uśmiechnąłem się pod nosem - ,,Yesterday" The Beatles.
Z punktu widzenia osoby trzeciej, moja sytuacja pewnie wydaje się śmieszna... Zgodziłbym się, gdyby nie fakt, że powtarza się od czterech lat. To już mnie po prostu nudzi, a co dziwne - na codzień jestem naprawdę punktualny. Tylko ten felerny dzień wygląda identycznie.
Jakoś trafiłem do tego wielkiego zoo jakim jest szkoła. Znalazłem miejsce na parkingu po czym wysiadłem i ... Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, że nie mam pojęcia gdzie iść. Zgadza się - jestem tu nowy.
Co prawda była to dopiero druga przeprowadzka jaką pamiętam, co nie zmienia faktu, że ich nienawidzę. I jak na zawołanie po kilku moich krokach oczy połowy uczniów tłoczących się przy wejściu został skierowane prosto na mnie. Teraz to już po prostu męska duma nie pozwala dać po sobie poznać, że nie mam pomysłu co dalej. Ostatecznie założyłem na nos okulary przeciwsłoneczne i ruszyłem na poszukiwania sekretariatu. Otwierając drzwi do budynku słyszę pierwsze szepty, a chwilę później, gdy zegar wybija 8:30 wszyscy zaczynają masowo wlewać się do środka.
Szczerze- już wiem, że nie będzie to moje ulubione miejsce. Jak w praktycznie każdym liceum jest " podział społeczny" od razu rzucający się w oczy. Widzę kujony, przeciętnych, dziwki, mięśniaków... wszystko w szkolnej normie. Trochę słabo, że przychodzę w trzeciej klasie jako obiekt powszechnego zainteresowania. Nigdy nie byłem kujonem, ale uczyłem się raczej dobrze. Przez półtora roku trenowałem boks, jednak wyłącznie dla lepszego wyglądu. Spójrzmy prawdzie w oczy- twarz, taka jak moja nie może się marnować...
Kiedy moja samoocena zyskała +10 usłyszałem głos dyrektorki dochodzący z prawdopodobnie hali gimnastycznej. Standardowo kazała wszystkim zająć miejsca i być ciszej. Zirytowany marnowaniem czasu postanowiłem znaleźć sekretariat, odebrać co potrzebne i wrócić do domu. Odwróciłem się od tłumu tak, że nikt specjalnie nie powinien zauważyć i udałem się na wstępne "oględziny".
Kantorek... szatnia... SEKRETARIAT! Zapukałem, a gdy usłyszałem głośne 'Wejść' otworzyłem drzwi. Za podłużnym biurkiem siedziała krępa kobieta. Miała pewnie około 60 lat i wyglądała na miłą.
- Co Cię do mnie sprowadza, słońce? - no to się nie pomyliłem. Obdarzyłam ją równie szczerym, co jej, uśmiechem i od razu wyjaśniłem.
- Jestem nowy, Jase Collins. Chciałbym dostać plan lekcji oraz kod i numer szafki - Kobieta chwilę się zastanawiała, po czym sprawdziła jakąś karteczkę. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Już widzę, tylko musisz minutkę poczekać, ponieważ moja koleżanka, która ma twój plan - wskazała na puste miejsce obok drukarki z tyłu sali, tuż przy oknie - niedawno poszła po jakieś papiery do wicedyrektora, myślę, że za chwilę powinna wrócić. Możesz tutaj zaczekać, a ja w tym czasie sprawdzę ten kod- pokiwałem lekko głową w odpowiedzi. Po jakiś pięciu minutach mojego bezsensownego gapienia się w roślinkę stojącą na parapecie, drzwi pomieszczenia otworzyły się, a w nich stanęła niska, szczupła kobieta. Może jakieś 40 lat? W ręku trzymała grubą teczkę, a na lekko zagrabionym nosie były specyficznie szpiczaste okulary.
- Dzień dobry - mówię z grzeczności, jednak ona nawet na mnie nie patrząc siada na swoim miejscu. Dopiero, gdy odłożyła na bok jakieś kartki, wstała i położyła teczkę na półkę, podeszła do pani... Stephanie ( a przynajmniej tak było napisane na plakietce przy stanowisku). Kilka zdań wymieniły szeptem, po czym ta milsza przywołała mnie gestem ręki.
- Tutaj, kochanie, masz plan zajęć, a na kartce obok numer i kod szafki. Trzymaj i pilnuj, żeby nie zgubić - i po raz setny się uśmiechnęła. Podziękowałem i opuściłem sekretariat. Spojrzałem jeszcze na salę gimnastyczną, z której słychać trwający apel. Chwilę patrzyłem, przysłuchując się tym głupotom o bezpieczeństwie podczas przerw i postanowiłem nie marnować więcej czasu.
Odwróciłem się na pięcie z zamiarem odejścia, gdy nagle "ktoś" we mnie wpadł. Ogólnie nic wielkiego, tylko dziewczyna, która to zrobiła najwyraźniej trzymała w ręku kawę, a ta w ostateczności wylądowała na jej sukience i mojej koszuli. Przez kilka sekund byłem w delikatnym szoku i poza odruchowym strzepnięciem nadmiaru płynu, nijak zareagowałem. Brunetka chwilę patrzyła na podłogę oraz swoją dłoń, w której powinien być napój. Otworzyła usta jęcząc z niezadowolenia i podniosła na mnie swój wzrok. Miała duże, niebieskie oczy, a odbijające się w nich zażenowanie wyglądało dość ... śmiesznie? Tak, zdecydowanie dziewczyna wyglądała zabawnie, jednak w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Zmarszczyła nos i na przemian otwierała i zamykała usta.
- Ja, ummm - plątała się - Wiesz, łatwiej jest przeprosić, gdy ktoś się na ciebie tak uciążliwie nie gapi - I w tym momencie się ocknąłem. Uśmiechnąłem się półgębkiem i pozwoliłem jej kontynuować - Już lepiej, ale wracając ja ... przepraszam? Dziwna sytuacja i akurat teraz nie umiem się wysłowić - irytowała się - echhh, w każdym razie nie chciałam, to był wypadek - spojrzała na mnie jakby na coś czekała - Nie jestem królową sytuacji, więc może z łaski swojej jaśniepan również coś powiedzieć?
- Dziękuję, ja na kawę się jeszcze dziś nie załapałem? - mówię sarkastycznie, a ona wywraca oczami i z torebki wyjmuje opakowanie chusteczek i mi je podaje - Serio?- pytam lekko się śmiejąc.
- Przepraszam, ale chyba muszę Cię zapoznać z dwoma ważnymi informacjami. Po pierwsze - nie zwykłam nosić zapasowych koszuli , odplamiaczy, ani pralki w torebce. Po drugie - mam dobry wzrok i widzę, że masz dwie ręce i z pewnością sobie poradzisz SAM... - patrzyła na mnie z konsternacją, gdy wziąłem sobie dwie chusteczki i tak jak ona próbowałem z grubsza zetrzeć kawę z ubrania.
- Więc - odezwałem się, a ona spojrzała na mnie z ukosa - zacznijmy jak ludzie, co? - Chyba mnie nie zrozumiała - Jestem Jase...
- Czekaj - przerwała mi - Nie wiem jak z Tobą, ale ja obecnie nie mam humoru na zawieranie jakiejkolwiek znajomości, więc daj mu spokój i zrób coś ciekawszego, niż rozmowa ze mną, Okey? - powiedziała nie oczekując mojej odpowiedzi i odeszła. Specyficzna osóbka...
Muszę jak najszybciej dostać się do domu. Rzuciłem jeszcze okiem na rozlaną plamę, jednak uznałem, że to i tak nie mi zapłacą za sprzątnięcie tego. Szybko odszedłem w kierunku samochodu. Dobre chociaż to, że nie zalałem dokumentów.
Droga powrotna minęła bez niespodzianek, a ja już po wizycie w Subway'u wróciłem do domu. Po wejściu usłyszałem głos dobiegający z salonu, który należał do dziewczyny mojego brata - Amy. Rozmawiała z kimś przez telefon, a kiedy mnie zobaczyła uśmiechnęła się szeroko w ramach przywitania. Odwzajemniłem gest po czym pokazałem, że będę w kuchni. Ona i Luck znają się od 1,5 roku, a spotykają jakieś sześć miesięcy. Poznali się, bo razem studiują i na kilka zajęć chodzą razem. Nawet do siebie pasują. Amy jest na ogół spokojna, pozytywna względem innych, a niektóre jej pomysły są wymyślane na zupełnie innym poziomie.
Z lodówki wyjmuję sok pomarańczowy i nalewam go do szklanki z lodem. Nie ważne jaka jest pogoda, lód zawsze dobry. Po chwili dołącza do mnie Amy.
- Cześć, co tam w szkole? - pyta, ale zanim zdążę odpowiedzieć dodaje - I od czego ta dość pokaźna plama? Nie uwierzę, że masz "dziurawą brodę" - śmiała się parodiując moją babcię... a właśnie, muszę ją później odwiedzić. To ze względu na jej adekwatny do wieku stan zdrowia postanowiliśmy się przenieść bliżej.
- Miałem mały... umm, wypadek? - nie wiedziałem jak to inaczej nazwać - I to właśnie w tym głupim zoo, ale to inna historia, bo w ostateczności na rozpoczęcie nie dotarłem - mówiłem zgodnie z prawdą - Gdzie Luck?
- Poszedł do waszej babci, z resztą mówił, że ty również powinieneś tam pójść. Wiesz, nie ma komu policzka szczypać - Bóg mi światkiem, kocham ją i uwielbiam, jednak chyba nigdy nie zapomnę tego jednego razu, gdy to dłuższy z paznokieć mojej babci, podczas jej ulubionej pieszczoty względem mnie, zahaczył o mój polik i stworzył dość dużą ( jak na paznokieć) ranę. Przez tą sytuację, z pozoru niewinna zaczepka stała się dla mnie czymś na wzór jeżdżenia widelcem po talerzu...
Amy jeszcze chwilę się śmiała wiedząc o moim urazie.
Przez następne pół godziny oglądaliśmy jakąś komedię. Usłyszeliśmy otwieranie drzwi, pare sekund później zobaczyłem moich rodziców z bratem. Przywitałem się i chciałem wrócić do oglądania, ale uznałem film za niegodny mojej dalszej uwagi. Zobaczyłem jeszcze tylko, że Luck i Amy wychodzą, a rodzice szykują sobie kolację.
Do wczesnej nocy słuchałem Red Hot Chilli Peppers, leżąc na pufie w rogu swojego pokoju. Kiedy dochodziła północ postanowiłem wziąć prysznic, po czym dość szybko zasnąłem.

***
Pierwszy rozdział 1536 słów... raczej wszystkie będą mniej więcej tej długości.
Na razie nie wiem co ile dokładniej bd wstawiać, bo i tak na tę chwilę nie ma prawie wyświetleń, ale mam kilka rozdziałów do przodu, a zamysł na akcje w całości gotowy...
Wszystkim, którzy zwrócili uwagę na tę publikację dziękuję i jeśli nie jesteście znudzeni zapraszam do obserwowania dalszych losów opowiadania...
*( w mediach Jase )*

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Aug 21, 2016 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Long Way Down Where stories live. Discover now