Rozdział 4

6.5K 513 210
                                    

-Teraz chłopcy.- Powiedział głośno Jean. Z mroku wyłoniło się 6 postaci. Byli to masywni mężczyźni jeden wydawał się silniejszy od drugiego . Większość z nich była pozbawiona włosów byli kompletnie różni ale jedyne co ich łączyło to wytatuowane ciała i blizny. Mieli je wszędzie na twarzy, ramionach czy nogach. Cofnąłem się. Kurwa jestem w dupie. Rozejrzałem się szybko dookoła wyjście z uliczki majaczyło gdzieś w oddali nie było szans na ucieczkę. 

-Widzisz Eren ja nie zapominam. A moi przyjaciele ci to uświadomią.- Zaczął się śmiać. To było chore miał kompletnie nasrane w głowie. Pieprzony sadysta.

-Jesteś chory czy po prostu głupi?! Ile razy mam ci powtarzać, że to nie ja? A nawet jeśli to pomyśl jakie miałbym korzyści z tego...? No właśnie nie miałbym żadnych. Nie wiem jak ty ale ja jestem człowiekiem rozważnym i nie podejmuje pochopnych decyzji.- Starałem się mu to spokojnie wytłumaczyć jednocześnie nie tracąc zimnej krwi. 

-Kłamiesz szczylu. Jak mógłbym uwierzyć szczeniakowi trzymanemu w klatce?- Skiną głową. Mężczyźni ruszyli na mnie jednocześnie zaciskając na mnie swoje ogromne łapska. Nie! Nie. Nie... Szarpałem się, kopałem , robiłem wszystko co mogłem lecz pomimo moich starań po chwili unieruchomili mnie przygważdżając do ziemi. Trzymali moje ręce i nogi nie pozwalając nawet na najmniejszy ruch. 

-Może chcesz powtórkę z przeszłości?- Spytał nie oczekując odpowiedzi Jean. Podszedł do mnie dobierając się do paska moich spodni. Z bezsilności zacząłem się histerycznie śmiać. 

Znowu, znowu, znowu. 

Dotyk przynosił jedynie ból. Zawsze tak było. 

Dotyk jest zły. 

Zatopiłem się w czarnych myślach. Zatkali mi usta śmierdzącymi łapami. Po moich policzkach zaczęły spływać ciche łzy.

-Patrzcie go. Przed chwilą tak cwaniakował a teraz ryczy jak dziewica.- Słowa Jeana spotkały się z rechotem moich oprawców. Zacisnąłem powieki gdy brutalnie wbił się we mnie. Przeszył mnie dobrze znany ból. Nie wydałem z siebie żadnego odgłosu jedynie łzy spływające coraz większym strumieniem były świadectwem tego jak bardzo cierpię. Żółć podeszła mi do gardła gdy ten zaczął się poruszać coraz szybciej. 

Błagam... N-niech ktoś to zakończy...

Błagam... Niech ktoś... ale... zapomniałem ja przecież nie mam nikogo. 

Skończył we mnie. Jeszcze tylko kopnęli mnie na do wiedzenia. Jedyne co zdołałem zrobić to zwymiotować. Z wielkim trudem ubrałem się lecz nic innego nie byłem w stanie zrobić. Prawie tracąc przytomność z wycieńczenia i bólu opadłem w kałuże własnych wymiocin. 

Jestem obrzydliwy. 

Jestem brudny.

Jestem bezwartościowy. 

To poczucie bezpieczeństwa, które wykreowałem wokół siebie przez ostatnie lata kompletnie zniknęło. Skuliłem się do pozycji embrionalnej i pozwoliłem łzą swobodnie opuszczać moje oczy. 

Nagle dotyk. Dlaczego on jest delikatny? Dlaczego mnie nie krzywdzi. 

-Eren, Eren, Eren.- Ktoś szeptał moje imię kojąco prosto do ucha. Ktoś o silnych, delikatnych dłoniach podniósł mnie z zimnej ziemi i zaczął kołysać w ramionach. 

Dlaczego one są bezpieczne, dlaczego nie chcą mi wyrządzić krzywdy...? Wybuchłem jeszcze głośniejszym szlochem. 

-Ciiii. Jestem przy tobie.- Straciłem przytomność.

***

Z lekka pojechałam (chyba) po bandzie XD

Ale mam nadzieje, że pomimo takiego obrotu spraw rozdział się podobał :3

Jeżuuu czy wam się też tak nudzi?! Niby są wakacje iwgl ale ja się straszliwe nudzę ;_;

...Gdy ci zaufam...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz