Rozdział I - Nie mój dzień

30 2 0
                                    

Nie nie nie
nie znajdą nas
od zmierzchu aż po brzask
wiele znam tajemnych przejść
do całkiem innych miejsc
W pustyni się zdołamy schronić
tej z ziaren piasku w Twojej dłoni
Schronimy się za oceanem
we wnętrzu muszli rozbujanym
Od zmierzchu aż po brzask
Nikt nie odnajdzie nas
Od zmierzchu aż po brzask
Nikt nie odnajdzie nas"
- Michał Bajor

To był ciepły, wrześniowy dzień. Promienie jesiennego słońca słodko otulały moją twarz. Pierwsze dni po wakacjach należały raczej do grona tych przyjemnych - nauczyciele nie wymagali jeszcze od nas wiele, a i my sami byliśmy jeszcze raczej rozleniwieni niż skoncentrowani na czekającej nas nauce. Dzisiejszy dzień dodatkowo był tym „wyjątkowym", ponieważ ubrałam się dziś zjawiskowo - w moją ulubioną sukienkę w panterkę oraz brązowe sandałki na rzemykach. Już rano stwierdziłam, że wyglądam w tym uroczo. Wszyscy w domu tylko potwierdzili moje zdanie. Pewnym krokiem wkroczyłam na plac szkoły i szybko rzuciłam okiem na mój plan lekcji - niestety zaczynałam od wf-u. Niestety, bo pocić się z samego rana raczej nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy. Jak jednak szybko się okazało na pierwszym wf-ie o żadnym poceniu się nie było mowy. No chyba, że z wrażenia.
- Cześć wszystkim. - uśmiechnął się do nas perłowym uśmiechem wysoki, barczysty mężczyzna o blond włosach i błękitnych śmiejących się oczach. Wokół idealnych ust spoczywał kilkudniowy zarost. Wyglądało na to, że sporo kryje się również pod koszulką. - Nazywam się Nickolas Davis, ale możecie mówić do mnie jedynie „Panie Davis" - do tego zwrotu Was upoważniam. - oznajmił informacyjnym tonem przejeżdżając swoim ostrym wzrokiem prosto po naszych przerażonych twarzach. - Od dzisiaj będę uczył Was lekcji wf-u. - uśmiechnął się przyjaźnie. - Zaraz zapoznam się z Waszymi nazwiskami. - mówiąc to obrócił się na pięcie i skierował w stronę ławki.
„Jest irytujący" - pomyślałam, wspominając jego prośbę o zwracaniu się do niego wyłącznie po nazwisku. „Irytujący, intrygujący i cholernie przystojny" - dodałam w myślach po chwili obserwacji. Moje rozmyślanie przerwał jednak krótki, ale ostry dźwięk szkolnego gwizdka.
- Halo, Panno... zaraz, zaraz - błądził wzrokiem po liście - Panno Willson! Przed chwilą Panią wyczytałem... - zmierzył mnie od góry do dołu, czułam na sobie jego wzrok... - Dlaczego Pani nie reaguje na własne nazwisko? Czyżby się go Pani wstydziła? A może Panna ogłuchła? - wyszczerzył swoje zęby jakby to było milion dolarów na znak triumfu słownego nade mną.
- Panno?! Serio? - spytałam niepytana. - A może tak po imieniu? - zamierzałam być równie uszczypliwa.
- No dobrze. Panno Katherine Willson. - poprawił się. - Jeszcze jakieś uwagi? Bo ja też chętnie mogę dodać coś od siebie.
- No słucham. PANIE NICHOLASIE DAVISIE. - nasza gierka słowna wydawała się nie mieć końca, a znudzeni wcześniej uczniowie zdawali się teraz machać głowami na prawo i lewo.
- Zawiąż sznurowadła. Z tą pajęczyną na stopach możesz się jedynie przewrócić, a nie biegać. - powiedział triumfalnym tonem odgarniając swoje cudowne blond włosy.
- Jak to?! To dzisiaj będziemy biegać?! - mój dialog z Panem Davisem przerwała w końcu nie kryjąca zdziwienia Annic, a za nią chórem okrzyk zdziwienia wydały wszystkie dziewczyny.
- Nie, nie. - nauczyciel pokręcił głową. - Dziewczyny, spokojnie. Żartowałem. - zapewnił. - Biegać będzie dziś tylko Panna Willson. Zobaczymy czy taka cwana jest również na bieżni. Zapraszam! - skinął głową w moją stronę, widząc że już poradziłam sobie ze sznurowadłami.
„A niech to! Pierwszy wf i już taka wtopa. Nie będę miała w tym roku lekko" - pomyślałam i powolnym krokiem udałam się w stronę bieżni. Z drugiej strony uznałam tę sytuację za świetną okazję do pokazania się z jak najlepszej strony. W duchu postanowiłam na bieżni dać z siebie wszystko. Tak jak ja tylko potrafiłam.
- Stań tutaj. - Pan Davis wskazał mi linię startową jakbym była ostatnią idiotką.
- Wielki dzięki. Sama bym na to nie wpadła. - odburknęłam.
- Masz do przebiegnięcia 800m, czyli dwa okrążenia wokół stadionu. Ekhmmm... Na miejsca..... Gotów....... - zaczął odliczać nie zwracając nawet uwagi czy faktycznie zaczęłam się przygotowywać do startu.
„Idiota" - przeleciało mi tylko przez głowę i już byłam w biegu. Postanowiłam zacząć odważnie, od sprintu. Szybko jednak zorientowałam się, że to był zły pomysł. Siły opuściły mnie już po pierwszym okrążeniu. Byłam już na półmetku, kiedy słysząc mój niemiarowy oddech zaczęłam słabnąć. Uniosłam mój wzrok i zobaczyłam zachwyt w oczach Pana Davisa. Chyba nie spodziewał się po mnie takiej formy. Nagle zakręciło mi się w głowie, potknęłam się o własne nogi i... z całym impetem upadłam.
- Cholera! To moja wina! - Pan Davis przeklinał samego siebie na oczach całej klasy. - Cholera! Kate! Nic Ci nie jest? - wyglądał na co najmniej przerażonego.
- O! Przynajmniej w końcu użył Pan mojego imienia. - zauważyłam.
- Okej, wygrałaś. - zaśmiał się. Moje serce zadrżało. - A teraz idziemy do higienistki.
Cała klasa poszła do szatni się przebrać, podczas gdy ja czekałam pod kantorkiem na panna Davisa.
- O, jesteś Willson. Znakomicie. Chodź za mną.
- Zaraz, zaraz. Myślałam, że zaprowadzi mnie Pan do higienistki. - nie kryłam oburzenia
- Nie ma jej dziś. Ja Cię opatrzę. Usiądź tutaj. - wskazał mi kanapę, po czym usiadł całkiem blisko mnie. Jak na nauczyciela.
- No pokaż mi tę kostkę. - nie czekając na mój ruch (w sumie by się go nie doczekał), sięgnął po moją nogę, złapał ją w zgięciu za kolanem i z drugiej strony za podeszwę buta i z całej siły naprostował mi palce u stóp.
- Aua! - krzyknęłam.
- Czujesz coś?
- A jak pan myśli?! Ból... Strasznie boli. - wypowiadając to skrzywiłam się jakbym piła szklankę wyciśniętej cytryny. Albo czegoś gorszego.
- Och, Willson, Willson... Musisz być taka pretensjonalna? Chciałem wpisać Ci ocenę za dzisiejszy bieg, ale Twoje zachowanie jest grubo poniżej normy. Nie zasłużyłaś sobie. - stwierdził jednoznacznie.
- No pewnie, że nie. - wcale nie zdziwiłam się opinią Pana Davisa. - Pobiegłam fatalnie. - zwiesiłam głowę na znak poddania się.
- Wręcz przeciwnie, Willson! Ja nie wiem co Ty wyczyniasz na bieżni, ale ten bieg zapowiadał się na Twoją życiówkę. - mówił, wymachując rękami, jakby w amoku, z rozszerzonymi oczami.
- Ale czym się Pan zachwyca? Mój rekord życiowy to 2:03:15. Wykręcony w pierwszej gimnazjum. - powiedziałam, po raz pierwszy patrząc mu w oczy. Uderzył mnie ich kolor. Był tak intensywnie błękitny, że aż morski. Patrząc się w te dwa spodki czułam się, jakbym oddawała się głębinie oceanu. Skąd on wytrzasnął takie oczy? Pan Davis, jakby lekko moim odważnym spojrzeniem puścił moją nogę a ta upadła z impetem na porozstawiane na stole talerze. Jeden z nich spadł i roztrzaskał się hałaśliwie na podłodze.
- To ja już pójdę... - również speszona sięgnęłam po plecak i wstałam z kanapy wykonując krok wprost w rozbity na podłodze talerz. - Cholera! - z mojej obolałej nogi polała się spiętrzona czerwona krew. Pan Davis zrobił się blady.
- Willson, chyba masz zły dzień. - pokręcił głową i wnet był już przy biurku, z którego pośpiesznie wyciągnął bandaż, nożyczki i wodę utlenioną.
- Tak... Zdecydowanie. Aua! - krzyknęłam, gdy woda utleniona dotknęła moich ran. - I na dodatek spóźnię się na kolejną lekcję. - stwierdziłam.
- O to się nie martw. Załatwię Ci zwolnienie. - możesz w tym czasie posiedzieć tu i odpocząć.
- Sama? - spytałam niezbyt zachwycona perspektywą nudzenia się tutaj w samotności.
- Nie, nie. Zostanę tu z Tobą. Mam okienko. - uśmiechnął się, a po moich plecach przeszedł dziwny dreszcz. Wyglądał na dziwnie zadowolonego. Nie wiem co ciekawego było we wspólnym siedzeniu ze mną, no ale dobra.
- Okeeej, w takim razie. Nie uważa Pan, że pozwolić mi biegać na oczach całej klasy było co najmniej nieuczciwe? - nie zamierzałam być do niego miła tylko dlatego, że pozwolił mi zostać. No i dlatego, że ma ładną buźkę.
- Nie, nie uważam. Stosuje moje metody wychowawcze od lat i wbrew pozorom - one naprawdę działają. Spytaj poprzednie klasy. Nikt z nich teraz nie miałby nic przeciwko karnym okrążeniom czy przysiadom.
- Karnym przysiadom?! - spytałam zdziwiona
- Taaa, potrafię ukarać niesfornego ucznia liczbą stu czy nawet dwustu przysiadów, w zależności od popełnionego czynu.
- To może powinien pracować Pan w sądzie, a nie w szkole? Hmm? Skoro jest Pan specjalistą od wymierzania kar.
- Willson, jesteś okropna. - zauważyłam, że dystans pomiędzy nami znowu się zmniejszył. Pomimo tego, ja od tamtego czasu nadal nie podnosiłam wzroku.
- To Pan jest okropny, Panie Davis. I niech Pan uważa na te swoje „metody wychowawcze" - w tym miejscu uniosłam ręce pokazując „króliczki" aby zrozumiał, że jego sposoby na oswojenie swoich podopiecznych uważam za jedną wielką chałę. - Kiedyś mogą się one komuś nie spodobać.
- Nie podobasz to mi się Ty, Panno Willson. Bardzo mi się nie podobasz...
- Pójdę już... - skacząc na jednej nodze jak koza udałam się do wyjściowych drzwi.
- Cholera, gdybyś Ty wiedziała jak bardzo mi się podobasz... - Davis powiedział już do samego siebie patrząc w sylwetkę odchodzącej Willson.

Miejsca, w których nas nie znajdąWhere stories live. Discover now