ROZDZIAŁ VI

87 7 2
                                    

Następnego ranka obudziły mnie odgłosy pantofelków jednej z moich dwórek, które pośpiesznie szukały dla mnie sukni. Udając, iż jeszcze śpię widziałam, jak Viera krążyła po pokoju szukając dla mnie kreacji.

-Ta będzie idealna...-szepnęła, trzymając w rękach bladoróżową suknię, odciętą w talii z niewielkim dekoltem. Uśmiechnęłam się delikatnie. Viera niemal po chwili dopasowała białe pantofelki oraz wianek różowych kwiatów. Akurat w momencie, w którym otworzyłam oczy, Viera spojrzała na mnie i niemal krzyknęła:

-Jejku! Obudziłyśmy Cię?

Podniosłam się do pozycji siedzącej.

-Nie... Właściwie już od jakiegoś czasu nie spałam...-powiedziałam uśmiechając się.

 Lara pomogła mi wstać, po czym Viera pomogła mi się ubrać. Mimo wszystko zapinanie guzików, czy wiązanie gorsetów wcale nie należało do najprostszych rzeczy. Wymagało ogromnej ilości czasu lub dużej wprawy. Oczywiście Lara znów wyczarowała na moich włosach swojego rodzaju dzieło. Kiedy byłam już gotowa, wraz z moimi dwórkami opuściłam komnatę. Ruszyłyśmy w stronę Głównej Sali w której miała czekać na mnie niespodzianka. Było to jedyne pomieszczenie, które Anastasja pominęła, oprowadzając mnie po pałacu poprzedniego dnia. Żandarmi stojący przy wejściu niemal natychmiast otworzyli drzwi. Sala była ogromna, a wewnątrz nie było żywej duszy. Jedyną rzeczą znajdującą się w pomieszczeniu był biały fortepian. Uśmiechnęłam się i podeszłam bliżej. Delikatnie odsłoniłam klawiaturę.

-Jest przepiękny...-szepnęłam.

 Usiadłam przy instrumencie i zaczęłam grać dobrze znaną mi melodię z dzieciństwa. Matka uwielbiała jak gram. Potrafiła w wolnym czasie godzinami przesiedzieć ze mną przy fortepianie i słuchać granych przeze mnie w kółko tych samych utworów. Teraz grałam z zamkniętymi oczami. Nie zwracałam uwagi na nic... Tak, jakbym w pomieszczeniu znajdowała się tylko ja i fortepian.

 Kiedy skończyłam i otworzyłam oczy, zobaczyłam Franciszka, który stał w drzwiach sali. W przeciwieństwie do wczoraj wyglądał wyjątkowo dobrze.

-Franciszek..?

Niemal natychmiast wstałam i dygnęłam delikatnie. On podbiegł do mnie i złapał mnie za ręce.

-Anno... Co ty robisz...?-zapytał, śmiejąc się.

-Jak to co..?-zapytałam.

-Mnie nie musisz się kłaniać...-szepną, po czym oboje wybuchnęliśmy śmiechem.-Przepięknie grasz...

-Dziękuję...-powiedziałam, nie wiedząc, jak zareagować na komplement.

Franciszek wziął mnie za rękę i wyszliśmy z sali.

 Gdy tak szliśmy korytarzem, zmierzając w stronę ogrodów, niemal w ogóle nie rozmawialiśmy. Łączyło nas tyle rzeczy, jednak w tym momencie uświadomiłam sobie, że jest zupełnie inaczej niż to sobie wyobrażałam.

-Franciszku...

-Tak...?

-Czy ty nie powinieneś odpoczywać? Dopiero co doszedłeś do siebie...-powiedziałam niepewnym głosem. Franciszek zatrzymał się i spojrzał mi w oczy.

-Może i powinienem, ale po prawie dwóch tygodniach przebywania w jednym pomieszczeniu, musiałem wreszcie wyjść na świeże powietrze...-powiedział ściszonym, ale pewnym głosem.

-Ale...-zaczęłam, jednak Franciszek niemal natychmiast mi przerwał.

-Ann... Wszystko w porządku... Na prawdę...

 Patrząc mi w oczy, wziął moją dłoń i delikatnie ją pocałował, po czym ruszyliśmy wzdłuż alejki z różami.

Korona miłościOnde histórias criam vida. Descubra agora