ROZDZIAŁ PIERWSZY „Shadowhill" - BANSHEE (II)

6 0 0
                                    

Jakkolwiek absurdalnie mogłoby to zabrzmieć, po wyrwaniu się z reszty zajęć, pędziłam prosto do Shadowhill, chcąc przeszukać cały Internet na temat AKI. Dlaczego sądziłam, że było to absurdalne i niedorzeczne? Ponieważ demony nie istniały. Demonologia mogła być równie dobrze nauką o mitach. Choć wiedziałam, że jedyną osobą, która by w to uwierzyła był Simon. Dlatego nie pisnęłam mu ani słowem i czekałam grzecznie do zakończenia się wykładu Cromwell.

Usiadłam przy biurku, które znajdowało się przy oknie z widokiem na główny plac Shadowhill. Wpisałam w wyszukiwarkę słowo klucz i zaczęłam przeszukiwać każdą stronę po kolei, chcąc dowiedzieć się jakichkolwiek informacji. Niestety, nic prócz mitu o mrówce i kilku innych rzeczy, o których wcześniej wspomniała Cromwell, nie znalazłam.

Dlaczego ja tego właściwie szukałam? Przecież moi rodzice po prostu... Umarli. Koniec, kropka. Nie ma czegoś takiego, jak demony. Gdyby Aki faktycznie istniał w naszym świecie, dlaczego miałby oszczędzić mnie?

Pokiwałam sama do siebie głową, mając ochotę jednocześnie przypalić sobie rękę papierosem z własnej głupoty. Skąd we mnie takie myśli? Demony nie istnieją, powtórzyłam w swojej głowie po raz kolejny.

Rzuciłam się na swoje łóżko, czym był po prostu wielki, stary materac w kącie pokoju i utkwiłam wzrok w suficie. Chodziła po nim ogromna czarna mucha. Nie miałam pojęcia, ile czasu spędziłam na przyglądaniu się jej. Kiedy podniosłam się z materaca, na dworze panowały już ciemności. W oczy rzucały mi się kolorowe światła dochodzące z placu.

Festyn.

A niech mnie, zapomniałam o tym na śmierć!

Obiecałam Sofii, że się spotkamy o ósmej przy piekarni. Czym prędzej wrzuciłam na siebie jeansy, koszulkę i kurtkę, po czym wybiegłam na dwór. Musiałam przyznać, że było wręcz nienaturalnie chłodno, jak na dosyć wczesną godzinę. Ale odnosiłam wrażenie, że w tym mieście zawsze było... zimno. Szczególnie w moim mieszkaniu.

Sofia siedziała na ławce niedaleko wejścia do piekarni.

— Dzięki. — warknęła sarkastycznie na przywitanie. Cholera, teraz się dopiero zacznie. — Dzięki za odebranie telefonu, kiedy dzwonię od ostatnich dwudziestu minut. Dzięki za otwarcie drzwi, kiedy odmarzam sobie tutaj tyłek! Co jest z Tobą?

— Zasnęłam. — skłamałam. — Chodźmy.

Przeciskałyśmy się pomiędzy mieszkańcami miasteczka, chcąc dostać się do jednego z foodtruck'ów z owocami. Kiedy Sofia stała w dość sporej kolejce, ja przystanęłam kawałek dalej i wyciągnęłam z paczki papierosa. Oczywiście - w pośpiechu nie wzięłam z biurka zapalniczki. Wywróciłam oczami, po prostu będąc zawiedziona własną osobą. Niech cię szlag, Di.

— Przepraszam, masz ognia? — spytałam pierwszą lepszą osobę, chwytając ją za ramię. Okazało się, że to stary Jim. Jedyny mechanik Nightfall. Gorzej nie mogłam trafić. — Cześć, Jim.

— Witaj, India. Od roku ci powtarzam, żebyś to świnstwo rzuciła! — pomachał mi palcem przed nosem, ale dostrzegłam, jak kąciki jego ust mimo wszystko unoszą się do góry. Wyciągnął zapalniczkę z kieszeni flanelowej koszuli i odpalił ją. — Auto się sprawuje? — dopytał. Skinęłam tylko głową. — Ted! Stary byku...

Machnął mi tylko ręką na pożegnanie i odszedł. Odszukałam wzrokiem Sofię i zajęłyśmy miejsce przed sceną na placu. Na podeście znalazła się nasza pani burmistrz, mamrocząca coś o sezonie łowieckim.

— Wejdziemy do Mary's na drinka? — zapytałam Sofię. Obróciła głowę, by na mnie spojrzeć. Ten wzrok mówił jedno wielkie NIE. — Dlaczego? — zapytałam zrezygnowana. Trudno - pójdę sama.

— Studia dzienne, moja droga. — odparła Sofia. — Praca magisterska do napisania na pojutrze. Muszę iść, spotkamy się jutro?

— Jasne. — objęłam ją mocno. Ruszyłyśmy w przeciwne kierunki. Ona do domu, ja - knajpa Mary. Dotarcie tam zajęło mi pięć minut pieszo. Oczywiście świeciło pustkami - wszyscy byli na festynie. Zamówiłam drinka u Harry'ego, barmana i po jego dopiciu, wróciłam do domu.

Nie mogłam zasnąć. Czułam dziwny ucisk w żołądku. Coś, jak ukłucie strachu. Próbowałam zwalić to na alkohol w mojej krwi, ale nie mogłam. W końcu usiadłam przy biurku i tym razem wyszukiwałam podobnych śmierci do zgonu moich rodziców. I jeden artykuł przykuł moją uwagę...

Nie zdążyłam go przeczytać. Niebiesko-czerwone światła koguta policyjnego i karetki odbiły się od moich okien. Wstałam powoli, kierując się do drugiego okna. Dwa radiowozy i jeden ambulans.

Ktoś umarł.

Odruchowo wykręciłam numer do Sofii.

„Halo? Haha, znowu się nabrałeś! Tu Sofia, po sygnale zostaw wiadomość!"

Do mieszkania Sofii, jeśli pobiegnę, dotrę w półtorej minuty. Czułam, że coś jest nie tak. Nie mógł jej się rozładować telefon. To nie było w jej stylu.

Nie zdążyłam ubrać butów. Biegłam boso, tracąc oddech. Nie miałam przy sobie nawet inhalatora. Nic się nie liczyło prócz sprawdzenia, czy z Sofią wszystko w porządku.

Nie było. Karetka stała pod jej domem. 

THE WRITER ⁂Where stories live. Discover now