Salon w Ruderze jest wyjątkowo przyzwoity, jak na cały ten budynek. Stoją tu dwie kanapy, trochę podziurawione i poplamione, stary, zmechacony fotel,mini telewizor, niczym z epoki kamienia łupanego oraz drewniany stół. Kuchnia jest bardziej wyposażona, lecz i tak wygląda gorzej, do tego strasznie w niej śmierdzi.

- Z nikim się nie pieprzę, palancie - burczę, poprawiając włosy, które irytująco opadają mi na twarz.

- Może powinniśmy zacząć nazywać cię Maryja Dziewica? - wypala Chester, zanosząc się śmiechem.

To wysoki, napakowany koleś, który samym oddechem potrafi obrzydzić człowiekowi życie aż do śmierci. Lubi wciskać ludziom bajeczkę o tym, jak codziennie bzyka dziewczyny, choć tak naprawdę wciąż jest prawiczkiem. Jestem o tym święcie przekonana.

- Może powinieneś zamknąć pysk, zanim jeszcze straż nie przyjechała, obawiając się, że odór zwany twoim oddechem, to tak naprawdę czad? - uśmiecham się słodko, pokazując mu środkowy palec.

Wszyscy śmieją się i nagle do salonu wchodzi Simon. Nie wiem czy bardziej odstaje od nas czy od swojej snobistycznej rodziny. Z jednej strony - zadaje się z nami, ma włosy zafarbowane na niebiesko, a jego twarz była przekuwana niejednokrotnie, z drugiej - chodzi na bankiety ze swoimi obrzydliwie nadzianymi staruszkami, w tym roku zaczął studiować prawo i ma dziewczynę, którą niedawno przyjęła kalifornijska agencja modelek. Ten człowiek ma dwie twarze i gdyby choć raz został złapany przez policję, straciłby wszystko.

- Zamówiłem pizzę, powinna dojść za dziesięć minut - oznajmia i siada obok Chestera, zerkając na niego z odrazą.

Teraz wydłubywał brud spod paznokci nożyczkami i wycierał je o materiał kanapy, wywołując tym u mnie odruch wymiotny. To było znacznie gorsze od widoku Luke'a Hemmingsa śliniącego się podczas snu. Na samą myśl o tym kąciki moich ust unoszą się mimowolnie.

- Stary, przestań albo zaraz wyrzygam owoce morza - jęczy Simon.

- Myślicie, że moje piersi zmalały? - wtrąca Sky, zwracając tym na siebie naszą uwagę.

- Coś co nie istnieje nie może zmaleć - dogryza jej Chester.

- Nie poruszajmy mikro zagadnień, bo twój siusiak nabawi się kompleksów.

Parskam cichym śmiechem pod nosem i podnoszę się z sofy, idąc w stronę wyjścia.

- Wracam do domu, żeby ojciec się nie jeżył. Do jutra.

***

Kopię każdy napotkany kamyk, tępo wpatrując się w ziemię. Kiedyś to było moją jedyną zabawą. Czasem, jak mama nie miała siły wyjść z łóżka, tata namawiał mnie na zbieranie kamyczków, po czym wieczorem jechaliśmy na plażę i wrzucaliśmy je do wody, nieudolnie próbując zrobić "kaczki". Kamyki taty odbijały się od powierzchni maksymalnie cztery razy, natomiast moje momentalnie tonęły. Nie byłam w tym zbyt dobra, dlatego szybko znudziła mi się ta zabawa.

Mama odkąd odeszła z pracy - była nauczycielką - coraz rzadziej zaczęła opuszczać dom oraz odzywać się do taty. Ja się tak łatwo nie poddawałam i natarczywie zawracałam jej głowę swoją obecnością. Chciałam tylko spędzać z nią czas, słuchać jej ulubionej muzyki oraz czuć, jak głaska mnie po głowie. Byłyśmy bardzo zżyte.

Wzdycham ciężko i wtedy wpadam na kogoś, na chwilę tracąc równowagę. Dobrze, że nie upadłam, bo obdarłabym swoje nowe spodenki dżinsowe. Podnoszę wzrok i widzę przed sobą wysokiego bruneta o przepięknych błękitnych oczach, który wczoraj wprowadził się do naszego sąsiedztwa.

- Przepraszam, nie chciałem - uśmiecha się promiennie. - Jestem Matt, a ty?

~*~

*jeśli przeczytałaś - skomentuj :)*

Dlaczego myślałyście, że tajemniczy sąsiad to Calum? Nie sądziłam, że to Wam przyjdzie do głowy :)

Wesołych i spokojnych Świąt, mentalnie oblewam Was wszystkich wiadrem zimnej wody, mam nadzieję,  że żadna nie będzie dzisiaj sucha oraz życzę, aby jedzenie poszło w krągłości :D<3

ily, blanka

#SFff

Permanent Vacation 2: San FranciscoKde žijí příběhy. Začni objevovat