— Mamy jeszcze trzy godziny do odlotu. Jadłeś obiad?

Przechadzaliśmy się po deptaku przy plaży w Milwaukee. Carmen kupiła frytki w jakiejś budce. Śmiałem wątpić by było to pożywny posiłek, ale po tych wszystkich obiadach w sierocińcu była to miła odmiana. Jedzenie tam nie było straszne, po prostu tam wszystko było tak niedobrze działające na psychikę, że nawet winiłem zwykłego kotleta za zło całego świata.

Carmen przysiadła na drewnianym podeście, zdjęła buty i zaczęła przebierać nogami w piasku. Wpatrywała się w fale Michigan, po których ślizgało się popołudniowe światło słoneczne.

— Przepraszam — powiedziała. Popatrzyła na mnie mrużąc oczy od słońca. Usiadłem obok, bez odpowiedzi. — Nie chciałam. Znaczy chciałam. To trudne.

Nie wiedziałem o czym mówi. Mogłem się tylko domyślać.

— To wszystko wtedy było dziwne. Nadal jest. — Przestała cokolwiek mówić i skupiła się na grzebaniu widelcem w papierowej torbie z frytkami.

Chciałem krzyczeć. Chciałem krzyczeć tak głośno by każdy mnie usłyszał. Nigdy nie przykładałem wagi do słów jakie ktoś mówi. Słowa to tylko ta część, którą osoba chce pokazać, ale niejasność i nieskładność zdań Carmen, doprowadziła mnie do szewskiej pasji.

Za co chcesz mnie przeprosić do cholery. Krzyk wiązł w moim gardle, ale powstrzymywałem się, niewiadomo po co.

— Jesteś za cichy, jak na Ambrose'a — powiedziała z innym uśmiechem. Bardziej ironicznym, mniej szerokim, przy którym prawie nie otwierała ust. Złość i żałość zniknęła z atmosfery, a pojawiła się konsternacja. Byłem wręcz pewny, że wspomina jedną z kłótni z ojcem. Oboje nie należeli do osób, które są ciche i wycofane. Oboje byli pewni siebie i prawości swoich czynów. Ojciec często nawet za bardzo.

Nie chciałem już krzyczeć. Nie chciałem już nic robić. Znów otuliła mnie mgła odrętwienia, która była mi znajoma. Mimo że opuściła mnie rankiem, powróciła, jak stara przyjaciółka z dalekiej podróży, a ja sam pobiegłem w jej ramiona.

Umilkłem. Przynajmniej w myślach. Może chciałem zrobić wszystko by nie być kojarzony z tymi "głośnymi" Ambrose'ami. Na pewno wspomnienie o tym wszystkim, sprzed jedenastu lat, znów mnie uspokoiło i byłem na powrót biednym Marcusem z sierocińca.

To uczucie było na tyle bezpieczne, że nie musiałem nic. Przy szczęściu zwykle się uśmiecha, przy zdegustowaniu krzywi, smutek wymaga płaczu, bądź jakiegoś grymasu, a obojętność wymaga tylko bycia, wykonywania podstawowych, podtrzymujących życie czynności.

— Musimy już iść. — Znów miała uśmiech na twarzy. Nie ironiczny, a zwyczajny, jakim darzyła mnie przez ten cały dzień.

Czy ona mnie oszukiwała? Czy oszukiwała urzędniczkę, a przy tym nawet samą siebie? Grała. Zauważyłem tego samego dnia kiedy ją poznałem. Nawet się nie postarała. Z jednej strony chciałem się wycofać, zadzwonić na telefon, wypisany na wizytówce pani Sarah, którą mi wręczyła, a z drugiej strony chciałem ją przyjąć taką jaka jest, mimo że kłamie.

Poszedłem na najgorszy kompromis w moim życiu. Ruszyłem za nią, ale postanowiłem już nigdy nie ufać jej uśmiechowi.


Serce i inne narządy podeszły mi do gardła, kręciło mi się w głowie i miałem ochotę zwymiotować, a to wszystko za sprawą wznoszenia się w niebo, niewielkiego samolotu, nieznanej mi linii. W ogóle nie znałem się na firmach lotniczych, więc nawet ta niewiedza mnie nie dziwiła.

Carmen z nonszalancją, podziękowała za kieliszek szampana proponowany przez stewardessa'e**. Wyjęła jakąś gazetę o modzie i zaczytywała się w artykule, lub przeglądała zdjęcia z sesji zdjęciowych.

Z wyraźnego braku rozrywek, czy zajęć, wziąłem jeden z niewielu podręczników, a padło na historię. Nawet go nie otworzyłem, bo moją uwagę przyciągnęła gazeta, czytana z zaangażowaniem przez Carmen.

— Ładna co nie? — zapytała mnie Carmen. Przez chwilę myślałem, że mówi o modelce, reklamującej najnowszą kolekcję wysoko półkowej marki, jednak jej wzrok był skierowany na małe zdjęcie przy artykule, pokazujące jego autorkę. — To córka naszej sąsiadki. Jak dowiedziała się że pracuję w "Bazarze" zaczęła mi podrzucać jakieś w teksty. Redakcja ją pokochała. Zresztą jest świetna. — Dodała szybko.

Nie zdążyłem nawet spojrzeć o czym pisała ta "świetna" nastolatka. Carmen szybko zaczęła wertować strony gazety, gdzie jak potem się dowiedziałem, ubierała modelki do sesji.

*Millioke to indiańska nazwa Milwaukee.

**Autorka nie ma zielonego pojęcia jak to odmienić.

Porzuciła mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz