Rozdział 12: Oddany pierścień.

6.2K 708 53
                                    

— Co proszę? — Arylise raptownie odwróciła głowę. Nie, to nie mogło się dziać.

Ale Cavan – podobny do upiora – nie wyglądał na żartownisia. Zresztą, kto żartowałby w takiej chwili? Tych mrocznych, jasnych oczu nie dałoby się posądzić o żart.

— Zostajesz tutaj. — Wraz z jego słowami stało się jasne, że nie ma tu miejsca na żaden sprzeciw.

Uniosła brwi. Jak ktokolwiek może w jednej chwili płakać jak dziecko, a następnie wydawać rozkazy w stylu nadwornego władcy?

Przełknęła gulę zaniepokojenia.

— Nie zostaję. — Pokręciła głową, zarazem uświadamiając sobie, że otaczający ją zewsząd mgielni to istna pułapka, złożona z ludzkich ciał.

— W każdej chwili sytuacja Jaco może się zmienić. — Cavan, jakby miał wgląd w karty przyszłości, już wzdrygnął się na tę myśl. — Sama to powiedziałaś.

— Powiedziałam tylko, że kolejne dni będą decydujące.

— Co wychodzi na to samo. — Wzruszył ramionami. — Będziesz go doglądać. Jeżeli cokolwiek zacznie się dziać, zareagujesz natychmiast.

— Możecie mnie wezwać przecież w każdej chwili. —Powiodła zdesperowanym wzrokiem po twarzach mgielnych.

— I ryzykować, że nie zdążysz na czas? Nie, nie ma mowy. — Cavan, kręcąc głową, przejechał kciukiem po zarysowaniu warg. On już wszystko sobie postanowił w myślach i już nic nie odwiedzie go od podjętej decyzji. — Zostajesz. To nie jest prośba, panno Roshane. — Pierwszy raz zwrócił się do niej ten sposób i, cóż... nie zabrzmiało to sympatycznie. — Nie wypuszczę cię, dopóki Jaco nie będzie w pełni zdrowy. Jeżeli przewidujesz, że wszystko pójdzie dobrze, być może twoja wolność nastąpi już za kilka dni. No, chyba że nie jesteś zbyt pewna, co do zdrowia naszego przyjaciela. — Uniósł sugestywnie brwi.

— Oczywiście, że jestem pewna — odpowiedziała szybko. Gula w jej gardle stale rosła. — Obiecałam jednak, że wrócę do domu.

Usłyszała, że Reyro wybucha cichym śmiechem. Czyżby właśnie zabrzmiała równie niedorzecznie, co wcześniej Margret?

Usta Cavana także rozciągnął rozbawiony uśmieszek.

— Doprawdy? Mama cię skrzyczy?

— Mieszkam z ciotką — odpowiedziała przez zaciśnięte zęby. — Bardzo surową.

— No, no. — Cavan zacmokał i pokręcił głową. Potem spojrzał na swoich towarzyszy. — Panowie, jesteśmy gotowi przetrwać siłę surowej ciotki?

Salą wstrząsnęły irytujące śmiechy. Zacisnęła dłonie.

— Przestańcie się naigrywać! Dobrze wiecie, o co mi chodzi! Mam rodzinę, która będzie się martwić!

— Wiem, że masz rodzinę i właśnie dlatego zrobisz, co ci każę. — Zatoczył palcem niewidzialne koło w powietrzu. — Po co się spierasz, skoro i tak wiesz, że jesteś na przegranej pozycji?

Zacisnęła usta, powstrzymując się od komentarza. To prawda. Musiała tu zostać już w chwili, kiedy Cavan oznajmił to pierwszy raz. Nie przywykła jednak do braku kontroli, do bezprawnego rozkazywania jej, jakby w istocie była cudzą własnością.

Cavan widząc, że dyskusja zakończyła się, zmienił temat.

— Wszystko dobrze, ale co z jego palcem? — Wskazał na dłoń Jaco, paskudnie okaleczoną ubytkiem.

— Nie potrafię sprawić, żeby wyrósł nowy — odpowiedziała Arylise niepewnie.

— No cóż. Widać musimy zadowolić się tym, czym możemy.

𝐈𝐓𝐑𝐄𝐉𝐀 - Pieśń OgniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz