1. Syntetyczne emocje

1.8K 231 27
                                    



Sześćdziesiąt kilogramów.

Stoję na szklanej wadze jeszcze przez chwilę, wpatrując się uporczywie w tę obrzydliwą liczbę, jakby licząc na to, że zaraz się zmniejszy. Ale ona stoi wciąż w miejscu i mam wrażenie, że ze mnie szydzi.

Dobrze. To nic. Schudnę.

***

Nie wiem, gdzie jest początek tego wszystkiego. Gdzie jest ten moment, impuls, może jakaś chwila słabości, która popchnęła mnie do samozniszczenia. Moment, w którym cienka granica do szaleństwa została zatarta. Chciałabym się tam wrócić i wszystko naprawić, ale w moich wspomnieniach nie ma już śladu po tej chwili. Została z nich wykasowana.

Może po prostu ją z siebie wyparłam. Może wcale nie powinnam jej szukać. To może namieszać jeszcze bardziej.

Robię kawę, czwartą już dzisiaj, a może piątą. Nie liczę. Nie lubię liczb. To od nich zależne jest moje szczęście. Jest późny wieczór, godzina chyba dwudziesta trzecia. Rysuję.

Ktoś otwiera drzwi. Nie muszę podnosić wzroku, by wiedzieć, że to mama. Rozpoznaję ją po dźwiękach jej ruchów; są spokojniejsze niż ojca.

Wita się ze mną i chwilę stoi w progu, a potem podchodzi do mojego biurka, przyglądając się leżącej przede mną kartce papieru. Jest zmęczona; odczytuję to z jej lekko ociężałych ruchów i głosu. Jest też pijana. Kiedy to do mnie dociera, przestaję na nią reagować. Wiszę wciąż nad rysunkiem.

Wczoraj był pierwszy dzień od wielu miesięcy, w którym była trzeźwa. I rozmawiałam z nią. Wtedy naprawdę z nią rozmawiałam, ale teraz wygląda jak typowy pijaczyna spod monopolowego, który – choć już ledwo trzyma się na nogach – ciągle chce więcej i więcej. W takim stanie nie jest moją matką. Brzydzę się tak ją teraz nazwać. Tracę ją z każdym jej kolejnym łykiem alkoholu.

- Gdzie on jest? – bełkocze. Chodzi jej o ojca. Zawsze chodzi o niego. I zawsze o to pyta, jakbym miała cokolwiek wiedzieć.

Moi rodzice od sześciu lat żyją tylko obok siebie. A teraz biorą rozwód.

Mam wrażenie, że mnie obwiniają, choć tak naprawdę znam prawdziwy powód ich wzajemnej nienawiści. Widzę to codziennie. Ale to na mnie zrzucają to wszystko, bo jestem najsłabszym ogniwem. Łatwiej jest umieścić to wszystko w jednej słabej jednostce, która nie ma za wiele do powiedzenia, niż poradzić sobie z tym samemu.

A może to naprawdę moja wina? Byłam zaburzona już w wieku jedenastu lat. W wieku czternastu próbowałam popełnić samobójstwo. Mama też miała depresję. Może po prostu ojciec nie chciał takiej rodziny? Zaburzonej.

- Powiedział, że idzie do pracy – mówię, nie patrząc na nią. Nie chcę na nią patrzeć w tym stanie. Odór alkoholu zaczyna powoli roznosić się po moim pokoju. Chcę, żeby już wyszła.

- Do pracy? – prycha. Zaczyna swój pijacki monolog, którego od sześciu lat zdążyłam nauczyć się już na pamięć.

- Mogłabyś wyjść? – pytam cicho, choć mój ton głosu sprawia, że brzmi to bardziej jak rozkaz. – Chciałabym być sama.

Przez chwilę jeszcze nade mną stoi, ale chyba w końcu dociera do niej, że nie chcę jej teraz widzieć i wychodzi z mojego pokoju, a potem słyszę, jak zamykają się za nią drzwi mieszkania. Wiem, do kogo idzie. Ale w ogóle mnie to teraz nie interesuje.

Ogarnia mnie cisza. W końcu. Jest ciemno; nie lubię światła. Zaburza moją kreatywność. Rozpraszając ciemność, robi to również ze mną. W świetle nie czuję się bezpiecznie - widać wtedy rzeczy, których tak bardzo nie chcę widzieć. Światło obnaża.

Ktoś puka do drzwi. O, dzień dobry, panie dzielnicowy. Nie, jestem sama. Nie wiem, gdzie są. Jasne, wszystko w porządku. Do widzenia.

Mój brat wyprowadził się tydzień temu. Płakaliśmy, oboje. Ale wiem, że tak było trzeba. Musiał wyrwać się z tej klatki jak najszybciej, żeby nie zwariować. Na mnie już za późno.

Ojciec próbuje mi wmówić, że wyprowadził się przeze mnie. Czasem mu wierzę. Czasem wierzę mu w zbyt wiele rzeczy, które nie są prawdziwe.

Tęsknię za bratem. Miał przychodzić codziennie, obiecał. Jestem egoistką, chciałabym mieć go tylko dla siebie. Bo tylko on potrafi mnie wesprzeć i po prostu przytulić w każdej chwili, nie oczekując niczego w zamian. Inni przytulają mnie dla korzyści, to coś w rodzaju szantażu emocjonalnego. Potrzebuję bliskości i wsparcia, kiedy mój świat się rozpada, i oni o tym wiedzą. I przez to mają nade mną władzę. Coś jak „okażę ci trochę czułości, ale musisz coś dla mnie zrobić".

Tak jak ojciec. Ale on nawet nie próbuje okazywać mi uczuć. Traktuje mnie służbowo. On chciałby tylko, żebym sprzątała i chodziła do szkoły, żeby nie robić mu problemów. Wydaje tylko rozkazy.

A ja nie mam siły nawet sprzątać. Cała energia uleciała ze mnie już dawno. Trudno jest mi nawet podnieść rękę, bo to doprowadza mnie do płaczu; może dlatego, że ruch mojego ciała mówi o tym, że wciąż jeszcze żyję? Nie wiem. Nie mam chęci do niczego, wszystko mnie męczy. Z trudnością przychodzi mi nawet oddychanie, zupełnie, jakbym szła przez życie ze sznurem zaciśniętym wokół mojej szyi. Chciałabym go przeciąć, ale zgubiłam nożyczki.

Dlaczego tak trudno jest mi zmienić cokolwiek? Posprzątać w moim pokoju? Może wtedy moje życie byłoby bliższe ułożeniu się. Gdybym tylko posprzątała ten bałagan...

Moja szuflada jest pełna pustych blistrów i opakowań po najróżniejszych lekach. Nie umiem już funkcjonować bez nich. Ktoś mi powiedział, że to już uzależnienie; nie wiem. Jestem lekomanką?

Potrzebuję ich, by zmienić stan swojej świadomości. Otępić się, może poczuć przez chwilę lepiej. Nie sądzę, żebym robiła coś złego. Robię to przecież dla siebie. Próbuję się ratować.

Dlatego biorę właśnie siedem i pół miligramów benzodiazepin. Prawie nic nie jadłam, więc powinny zadziałać szybko i mocno.

Czy jestem taka jak moja matka? Ona odnajduje się w alkoholu, a ja lubię naćpać się lekami, by wyciszyć świadomość. Nie, ja nie jestem uzależniona. To ona ma problem.

Połykam tabletki i popijam je wodą.

Nie jestem taka jak ona.

Moje ciało powoli się rozluźnia. Mam uczucie deja vu, kiedy zaczynam czuć się tak cudownie otępiała. Tak dziwnie lekka i ciężka jednocześnie. Czas płynie szybko, zupełnie, jakby ktoś popychał wskazówki zegara do przodu, ale to wcale mi nie przeszkadza. Jestem w pokoju sama, a przecież słyszę jakieś głośne rozmowy obok mnie. Ich donośne głosy chyba próbują mnie przekonać, że to, co robię, jest złe. Słyszę je raz w oddali, a następnie jakby tuż przed moją twarzą. Ale nikogo nie widzę.

Ktoś tu ze mną jest? Chyba nie. Jestem sama. Tak, jak zawsze.


Syntetyczne emocjeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz