#1

61.8K 3.3K 1K
                                    


Ostatni raz spojrzałem na swoje odbicie w lustrze, po czym złapałem za srebrną klamkę drzwi.

- Wrócę późno - krzyknąłem, a mój głos rozniósł się echem po ścianach. W odpowiedzi usłyszałem jedynie zachrypnięty pomruk James'a, który najwyraźniej jeszcze spał. Wolną ręką podniosłem swoją torbę z ziemi, po czym opuściłem i zakluczyłem dzielony z blondynem pokój.

James był ode mnie o rok młodszy. Chodził na rozszerzoną chemię, natomiast ja uczęszczałem na fizykę i matematykę. Oboje mieliśmy zamiłowanie do przedmiotów ścisłych, lecz mimo to, nie znajdowaliśmy wspólnych tematów do rozmowy. Dzielenie z nim pokoju było istnym przypadkiem, aczkolwiek jego obecność była do zniesienia.

Nasz pokój mieścił się w jednym z pięciu budynków należących do Massachusetts Institute of Technology. Akurat trafiło nam się mieszkać w East Campus przy Amnesty Street, położonym na północny wschód od MIT.

Podążałem przez długi korytarz, kierując się ku schodom. Na szaro pomalowanych ścianach wisiały oprawione w drewniane ramki ceryfikaty i zdjęcia założycieli naszego Uniwersytetu. Niespokojny spojrzałem na tarczę markowego zegarka zdobiącego mój nadgarstek, który wskazywał godzinę siódmą pięćdziesiąt dwa i pospiesznie zbiegłem po schodach, pokonując po dwa stopnie na raz. Szybkim krokiem ruszyłem przez kolejny korytarz, tym razem znajdujący się na parterze. Minąłem portiernę, gdzie dwóch mulatów, nie wyglądających przyjemnie, zmierzyło mnie wzrokiem, po czym stanowczym ruchem pchnąłem drzwi, które same się za mną zatrzasnęły.

Niemal od razu uderzyło we mnie chłodne, rześkie powietrze, przez co na plecach poczułem nieprzyjemne ciarki. Suwak czarnej, dość cienkiej, skórzanej kurtki pociągnąłem do góry aż do połowy klatki piersiowej, pozwalając by kołnierzyk wywinął się na lewą stronę. Błękitne niebo zapowiadało dość dobry dzień, a temperatura powietrza z pewnością nie przekraczała piętnastu stopni.

Szary, dwupiętrowy budynek stojący przy Amnesty Street, oddalał się coraz bardziej, kiedy to ja podążałem pieszo na uczelnię. Skręciłem w prawo, znajdując się tym samym na Memorial Drive. Podeszwy moich czarnych vansów na przemian stykały się z czerwoną kostką chodnika, a o odziane czarną skórą ramiona ocierali się spieszący w przeciwnym kierunku przechodnie.

Zielonymi liśćmi poruszał charakterystyczny dla tego rejonu poranny wiaterek, a niezbyt wysokie, trzymetrowe drzewa rzucały cień na chodnik, sprawiając większe odczucie chłodu, w porównaniu do momentu po opuszczeniu kampusu.

Zza drzew powoli wyłaniał się wysoki, biało szary budynek uczelni, dobrze prezentujący się na tle krajobrazu. Po przejściu kilkunastu metrów skręciłem w prawo i pokierowałem się w stronę Massachusetts Institute of Technology.

Wyprostowany przekroczyłem jego wejście, by po chwili stanąć przy umiejscowionych przy ścianie szafkach i wstukiwać szyfr. Pare razy przekręciłem wskazówką, aż w końcu zamek uległ, a szafka otworzyła się. Wyjąłem z zielonej półki kilka podręczników i zeszytów, które po chwili znalazły miejsce w mojej torbie.
Zdjąłem ze swych ramion skórzaną kurtkę, odwieszając ją na metalowy haczyk przymocowany do bocznej ściany szafki.

Jak oparzony rzuciłem się ku schodom, pokonując po kilka stopni na raz. Przyspieszonym krokiem podążałem w głąb korytarza, zmierzając w kierunku sali numer 212b. Byłem już trochę spóźniony, co wiązało się z przepisywaniem notatek po zajęciach od kolegów. Złapałem za srebrną klamkę i jak gdyby nigdy nic zająłem swoje miejsce na końcu. Profesorka stała tyłem do klasy, zawzięcie rysując coś na białej, przeznaczonej do markerów, tablicy. Gdy tylko ktoś chciał mi coś powiedzieć, lub zwrócić uwagę na moje malutkie spóźnienie, natychmiast uciszałem go gestem dłoni.

Siostra Mojego Przyjaciela |PMB2|Where stories live. Discover now