Rozdział 12 - "Przyszedłem wyrwać duszę z kupy tłuszczu, którą nazywasz ciałem."

Start from the beginning
                                    

Spojrzałam sceptycznie w jego oczy. Miał niezwykle łagodny wyraz twarzy. Zrozumiałam, że tym razem nie szukał złośliwości. Zwyczajnie nie mógł znieść widoku mnie pijącej, mówiąc po ludzku, brązowe pomyje. Odsunęłam kubek od ust i pokrzepiona jego niepewnym spojrzeniem, przechyliłam go, wylewając całą zawartość na podłogę.

– O nie, ale ze mnie sierota. Co teraz zrobimy? – zapytałam, udając smutną.

Uśmiechnęłam się znacząco, a on bez problemu zrozumiał aluzję. Przesadnie zadowolony, wytarł ciemną plamę i zniknął za drzwiami, zostawiając mnie z radośnie dźwięczącymi w głowie słowami: proszę wybaczyć, za chwilę przyniosę panience kolejną herbatę.

Byłam ciekawa, co takiego przygotuje, by pokazać mi, jak blisko sięgnięcia dna znalazłam się, gdy moje usta niemal dotknęły naparu, którym gardziły nawet istoty piekielne. Śmiejąc się pod nosem z absurdalności tej sytuacji, przypomniałam sobie przedziwnego, czerownowłosego mężczyznę, którego spotkaliśmy poprzedniego dnia. Mroczny żniwiarz – nie byłam zbyt dobra z wszelkich spirytystycznych zabobonów, ale jeśli nie myliła mnie pamięć, a przecież mogłaby i nikogo by to nie zdziwiło, mroczny żniwiarz, czy kostucha, był istotą, którą widzieć mogą jedynie martwi lub umierający. Martwa nie byłam na pewno, umierająca również się nie czułam. Nagłe oświecenie zamiast euforii przyniosło ze sobą falę obaw. Poczułam się zagubiona, kompulsywnie próbując wyjaśnić sytuację, jednak nie wiedziałam nawet, na jakich zmiennych powinnam się oprzeć, by dojść do wniosku, który można było uznać za słuszny. Szczęśliwie uratował mnie demon, wkraczając do sypialni z kubkiem świeżej, wysokojakościowej herbaty.

Spojrzał na mnie, od razu dostrzegając, że coś mnie martwi. Podstawił kubek na podłodze, na wysokości mojej głowy i klęknął, wciąż bacznie lustrując mnie wzrokiem. Nie chciałam znów pokazywać, jak przeraźliwie byłam strachliwa i dziecinna, dlatego przygryzłam język, usiadłam i udając, że wszystko jest w najlepszym porządku, chwyciłam ciepłe naczynie w dłoń i upiłam spory łyk jego zawartości.

– Gorące! – pisnęłam po chwili, orientując się, że znów zapomniałam przemyśleć swoje postępowanie.

– Panienko, wszystko w porządku?

– Oparzyłam język, nic nie jest w porządku! – burknęłam i wystawiłam obolały język, wmawiając sobie, że odrobina chłodu uśmierzy ból.

Mężczyzna przyglądał mi się, nie kryjąc rozbawienia. Rzeczywiście, musiałam wyglądać komicznie, próbując chuchnąć nosem na oparzenie. Po chwili zrezygnowałam. Twarzowe akrobacje nie przyniosły oczekiwanego rezultatu, nie warto było więc kontynuować tej poniżającej farsy.

– Właściwie, chcę cię o coś zapytać –wyrzuciłam z siebie po krótkiej chwili milczenia, kiedy zbierając się w sobie, w skupieniu obserwowałam ruch unoszącej się nad krawędzią kubka pary wodnej.

– Słucham? Z chęcią odpowiem na panienki pytanie – odparł uniżenie, sprawiając, że pytanie wydało mi się zwyczajnie idiotyczne.

– Ten koleś, Grell znaczy się, jest żniwiarzem, tak?

– Owszem. Jednym z tych irytujących, jak zapewne zdążyła panienka zauważyć.

– Tak, fakt, ale ja nie o tym... – zająknęłam się wybita z rytmu humorystycznym wtrąceniem służącego.

Zorientowałam się wtedy, że nasza znajomość samoistnie wkroczyła na nowy poziom – swobodnych żarcików przesianych przytykami wobec wspólnych znajomych. To stało się tak szybko, że niemal zaczęło mi brakować całej początkowej niezręczności... Nie, wcale mi jej nie brakowało, zwyczajnie miałam problem ze zmianami i przyzwyczajanie się do nich stanowiło dla mnie nie lata wyzwanie. Bez względu na to, czy były to zmiany na dobre, czy wręcz przeciwnie.

– Takich jak on widza tylko umierający i martwi, prawda? – W końcu doszłam do meritum.

– Zgadza się – odparł momentalnie.

Znów zapadła cisza, cholernie niezręczna cisza. Patrzyłam na odbijający się w herbacianym lustrze żyrandol, zastanawiając się, czy demon zorientuje się, że powinien powiedzieć coś więcej, czy będziemy trwać w tym półstanie przez najbliższe kilka godzin. W końcu podniosłam wzrok i dopiero wtedy, jakby strzelony piorunem objawienia, zrozumiał, czego oczekiwałam.

– To dlatego, że jest panienka martwa – dodał, całkowicie mnie szokując.

Nim wydusiłam z siebie kolejne słowo minęła dobra minuta.

– Co to znaczy, że jestem martwa?! – oburzyłam się, niezaprzeczalnie prezentując niemal szkolny przykład zapłonu szachisty.

– Technicznie rzecz ujmując, w momencie podpisania kontraktu stała się panienka moją własnością. Istotą, o którą zgodnie z kontraktem zobowiązany jestem dbać, póki nie spełni swojego marzenia. W momencie, gdy to się stanie, twój los zależeć będzie już tylko ode mnie. Twoja dusza stanie się moim posiłkiem, a ciało jedynie zbędnym naczyniem, nic niewartą powłoką. Dlatego w świetle praw świata, który nazwę roboczo moim, by ułatwić panience zrozumienie sytuacji, jest panienka martwa. Właśnie dlatego jest panienka w stanie ich widzieć – tłumaczył z niesamowitą pasją, nie do końca zdając sobie sprawę, jak niesamowicie mnie... dziwił.

Nie mogłam powiedzieć, żebym była jakoś specjalnie zaskoczona, czy przerażona. Odkąd zdałam sobie sprawę, co tak naprawdę zrobiłam tamtego pamiętnego dnia, pogodziłam się ze swoim losem, a szczegóły całej tej szopki były jak umowa przy instalacji gry – wszyscy wiedzą, że coś takiego istnieje, ale nikt nigdy jej nie przeczytał, bo nie interesowały go jakieś prawne kruczki nie mające zbyt wielkiego wpływu na jakość i przebieg zabawy. Bardziej niż to, co mówił, zdziwił mnie sposób, w jaki to robił. Był równie uprzejmy i obojętny na moje uczucia jak zazwyczaj. Jakby opowieść o tym, jak bardzo bezwartościowe jest ciało, na które chucham i dmucham całe życie, była czymś zupełnie zwyczajnym. Ot tak, dzień dobry, przyszedłem wyrwać duszę z kupy tłuszczu, którą nazywasz ciałem, dzięki, że ją dla mnie przechowałaś.

– Nie sądzisz, że powinieneś chociaż udawać, że obchodzi cię, co czuję, kiedy o tym słucham? – zapytałam nieco ironicznie, choć przemawiała przeze mnie głównie ciekawość.

Sebastian zamyślił się na chwilę, po czym na jego usta wstąpił lekko zakłopotany uśmiech.

– Gdybym wiedział, że to panienkę zmartwi, na pewno ująłbym to innymi słowy. Proszę wybaczyć, sądziłem, że jest panienka silniejsza – odbił piłeczkę złośliwości, posyłając mi zdradziecką podkręconą.

Nie miałam nawet czasu, by zastanowić się, jak ją odbić. Postanowiłam zaryzykować, zamknąć oczy i uderzyć na oślep.

– Nie sądziłam, że ktoś o tak wysokiej kulturze osobistej mógłby popełnić tak podstawowy błąd, to wręcz uwłaczające, nie sądzisz? – rzekłam, z każdym słowem nabierając pewności siebie.

Zaskoczenie, połączone ze zmieszaniem, jakie ujrzałam na bladym obliczu rozmówcy wprawiło mnie w doskonały nastrój, przyjemnie łechtając wzrastające ego. Byłam z siebie niesamowicie dumna; pusząc się niczym paw, upiłam kolejny łyk herbaty i przysuwając się do demona tak, że prawie otarłam policzkiem jego nos, odstawiłam kubek z herbatą z powrotem na podłogę, szepcząc:

– Bądź dumny, nauczyłam się tego od ciebie.

Odsunęłam się i ponownie okryłam ciało kołdrą. Nie zamierzałam robić tego dnia nic więcej, niż leżeć i marnować cenny czas przed ekranem monitora, nadrabiając zaległe seriale. Kątem oka widziałam cień dumnego uśmiechu, który przez moment zagościł na ustach służącego. To był jeden z dni, które zawsze ciepło wspominałam. Dzień, kiedy udało mi się nagiąć konwenanse, by błyskotliwie, a przynajmniej ową błyskotliwość imitując, odeprzeć słowny atak żyjącej nie wiadomo jak długo, ale na pewno bardzo bardzo długo, istoty z piekła rodem.

W stronę mroku - KuroshitsujiWhere stories live. Discover now