4. Drunk

1.6K 108 13
                                    

Anabelle

Każdy dzień, każde 24h dłużyły mi się niemiłosiernie. Nie przywykłam do nic nie robienia. Przez większość tego czasu leżałam i rozmyślałam, albo spacerowałam i rozmyślałam. Obie wersje nie wychodziły mi na dobre. 

Doszłam do jednego wniosku: chciałam dowiedzieć się, czy mój ojciec blefował wtedy w magazynach. Czy rzeczywiście zdolny był do zabicia matki swojego jedynego dziecka? Przecież kiedyś musiało ich coś łączyć. Gdyby jednak to okazało się prawdą, przed własną śmiercią chciałabym odnaleźć jej grób.

Krążąc po raz kolejny po pokoju, czułam się jak zamknięte w klatce zwierze. Muszę stąd.... 

- Wychodzę. - usłyszałam krzyk z salonu. Spojrzałam na zegarek, równo 18:00. 

Wpadłam jak strzała do przedpokoju, a zszokowany Andrew zatrzymał się wpół ruchu. 

- Coś nie tak? - spytał jak zwykle bardzo uprzejmie, poprawiając kurtkę i chwytając torbę treningową. Czyli znów siłownia. 

- Mogę iść z Tobą? - wyrzuciłam szybko. Nie chciałam by narastająca panika wróciła mnie do pokoju. Nie zniosę samotności ani chwili dłużej. Przez prawie dwa tygodnie, starałam się go unikać, a dziś dobrowolnie, ba! Ja tak właściwie proszę się o jego towarzystwo. Jak bardzo zdesperowana muszę być w tym momencie? 

- Eem... nie możesz ćwiczyć... - powiedział zdezorientowany lustrując mnie wzrokiem z góry na dół. 

- Wiem. - kiwnęłam na zgodę - To mogę? - Zmusiłam się na uśmiech, mając nadzieję, że nie wygląda to jak grymas bólu. 

I tak oto siedzę już bitą godzinę (jak nie dwie) na jednej z ławeczek przy ścianie, patrząc jak banda spoconych facetów, stara się pokazać jak największe muskuły... Oczywiście, żaden nawet od mnie nie podszedł, bo zobaczyli z kim przyszłam. Kiedy tylko przekroczyliśmy próg sali ze sprzętami poustawianymi w równych odstępach, zapadła idealna cisza, która wydawała się bawić mojego towarzysza. 

- Podobno nie żyje. - szepnął konspiracyjnym tonem. Zestresowana, że i mnie rozpoznali, nawet nie zdążyłam zauważyć, kiedy zbliżył się na tyle, aby powiedzieć mi to na ucho. Trąciłam go łokciem w żebro (wcale nie tak lekko)i odsunęłam się na bezpieczną odległość.  

- Może chcesz popatrzeć maleńka, ile wycisnę na klatę? - zapytał w końcu jeden z tych ohydnie napakowanych. Aż cały się spocił, chociaż tylko napinał (na pokaz) swoje mięśnie.  

Szukając wybawienia spojrzałam w kierunku Andrewa, który biegał na bieżni ustawionej prosto przede mną. Nie muszę chyba dodawać, że bardzo często na mnie patrzył. W zasadzie ciągle. 

- Ana mogłabyś przynieść mi wodę? - zacisnęłam zęby słysząc idiotyczne zdrobnienie, jakim mnie obdarzył. Bez słowa wstałam chwytając butelkę i podchodząc do chłopaka. 

- Może jednak wrócisz do domu. Nudzisz się tu tylko. - mruknął stając po obu stronach bieżni, tak aby nie musieć jej zatrzymywać. Pociągnął spory łyk, a kilka kropel skapnęło po szyi na białą bluzkę. Nie był tak obrzydliwie spocony, jak reszta, pomimo tego, że skorzystał już chyba ze wszystkich maszyn.

- Mam dość siedzenia sama w domu. - przyznałam w końcu. Czułam, że powiedziałam za dużo. Że znów okazałam jakąś część swoich słabości. Zacisnęłam dłonie w pięści czekając na jego reakcję. Pochylił się, opierając łokcie o panel sterowania tak, że jego twarz była teraz na wysokości mojej. 

- Odzyskałaś życie, korzystaj z niego. - powiedział, patrząc prosto w moje oczy, po chwili jego wzrok spoczął na moich ustach, a sam uśmiechnął się smutno. 

What Is Now | sequel What Was onceWhere stories live. Discover now