Rozdział 11

1.1K 89 8
                                    

Gdy strażnik zaczął kierować swoją rękę do kabury z pistoletem, pierwszy przeciwnik wkroczył do akcji. I wtedy zaczęło się piekło...

{[Polecam włączyć piosenkę dodaną do rozdziału]}

Widziałam wszystko w spowolnionym tempie. Zupełnie jakby czas zwariował i się zatrzymał. Napastnik wyciągnął zza paska nóż i wbił go w serce strażnika. Patrzyłam jak umiera, jak w jego oczach gaśnie życie. Dostrzegłam w tych oczach wspomnienia. To, jak poznał swoją prawdziwą miłość, jego kilkumiesięczną córeczkę, ostatnie wakacje z rodziną... A potem po prostu odszedł. Iskierka życia wypaliła się. Wpadłam we wściekłość. Rozumiem, że chcieli mnie zabić, ale nie mieli prawa wciągać w to wszystko niewinnych ludzi. Taki uczciwy człowiek... Kopnęłam mordercę w krocze, wyszarpnęłam mu nóż i podcięłam napastnikowi gardło. Wstałam cała we krwi i popatrzyłam z żądzą krwi na pozostałe osoby. Przybyli strażnicy i więźniowie przypatrywali się na mnie z otwartymi buziami. W moich oczach dało się wyczytać chęć mordu...

Podcinałam gardło już czwartej osobie. Po moim zabójstwie z zimną krwią, rozległy się strzały i wszyscy rzucili się do bójki. Raz po raz ślizgałam się po kałużach krwi. Nagle do korytarza wpadł duży oddział żołnierzy i zaczęli strzelać do dosłownie wszystkich. Nawet do strażników. Wszyscy rzucili się na ziemię. Żołnierze podnosili kolejno osoby z podłogi szarpiąc je za ubrania. Nadeszła i moja kolej. Zostałam doprowadzona do izolatki i wszystko ucichło. Popatrzyłam na swoje odbicie w maleńkim oknie w drzwiach. Byłam cała we krwi. Miałam długie rozcięcie wzdłuż prawego ramienia, z którego sączyła się krew i w moich oczach można było wyczytać dzikość. W tej chwili byłam niepoczytalna...


By marzycielka543

WięzieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz