"Sala Samobójców"

483 20 5
                                    

"Mam te kilkanaście lat. Mnóstwo wspomnień, których nie chcę. Chcesz? Ja śmiało oddam ci je za bezcen. Weź je. Nie ma chętnego, co by je wziął. Błagam one tak często mi się śnią."

Wbiegłem do kwatery strażników w tempie błyskawicy. Jak najszybciej chciałem wrócić do Rose. Tanya- 24 letnia rudowłosa dampirka i szefowa królewskiej grupy strażników od razu do mnie przybiegła.

- Strażniku Bielikow, co się stało? Coś z królową? Wyglądasz jakbyś wyszedł z jakieś ostrej walki,

- Strażniczka Hathaway jest ranna.

-Jak?! Kto?! Co?! Gdzie?! Kiedy?!- krzyczała.

- Strzygi. A dokładnie Nathan ze swoją bandą.

-Co?! Jak oni się tu dostali? - spytała. W jej oczach widać było przerażenie.

- Nie wiem. -warknąłem. Nie zadręczaj mnie pytaniami, tylko dawaj dokumenty do raportu.

-Ale...

- Daj! - wrzeszczałem. Muszę jak najszybciej wracać! A poza tym wszystko będziesz miała w raporcie. Bynajmniej tyle ile ja wiem. - warknąłem.

Podała mi dokumenty z miną jakby chciała mnie zabić. Wypełniłem je szybko i zostawiłem u niej na biurku.

*2 tygodnie później*

Dni, tygodnie, a może miesiące mijały tak samo. Nie rejestrowałem ile dni przeszło, ile zostało. Nie spoglądałem na zegarek. Każdy dzień wyglądał tak samo. Śniadanie - potem wizyta u Rose. Obiad - wizyta u Rose. Kolacja- trening i sen. Jej stan cały czas był taki sam. Ani się nie pogarszał, ani nie poprawiał. Lekarze snuli domysły co Nathan jej wstrzyknął. Po co go zabiłem? Co mi strzeliło do głowy? Szczerze mówiąc? Nie wiem. Byłem zaślepiony zemstą...

Lissie przydzielono innego strażnika. Nic już nie miało sensu. Nawet w pracy nie byłem potrzebny, bo dostałem przymusowy urlop. Pewnego dnia nawet zrezygnowałem z wizyty u Rose. Zamknąłem się w pokoju i nie wychodziłem. A w głowie pełno myśli.

"Jak człowiek musi być samotny, naprawdę nie wiem

Roztrzaskane pięści o ścianę w gniewie

Krew, pot, łzy już dawno w glebie spłynęły"

Miałem ochotę to wszystko skończyć. Nie miałem sił dalej walczyć. Ani dla siebie, ani dla Rose. Popadałem w depresje. Zacząłem się okaleczać. Tylko fizyczny ból przywracał mnie na chwilę do rzeczywistości. Dawał mi satysfakcje, szczęście, radość. Był jak endorfiny w najczystszej postaci. Świat widziałem w ciemnych barwach. Odciąłem się od świata. Nikogo do siebie nie dopuszczałem. Nawet Lissy. Na zmianę płakałem, a potem się okaleczałem. Wylewałem hektolitry łez. Najpierw ze smutku, a potem przeradzały się one w łzy bólu.

Raz natknęło mnie by odwiedzić Rozę. Powlokłem się do szpitala, a potem do jej sali. Leżała bez ruchu, jej piękne brązowe loki okalały jej bladą twarz. Zawsze waleczna Rose Hathaway wyglądała jak drobniutka, przestraszona nowicjuszka. Wszędzie była podłączona do licznych sprzętów. Serce zaczęło mi się krajać. Wziąłem do ręki jej kartę i zacząłem czytać. Podano jej mnóstwo leków, zrobiono mnóstwo badań, ale dalej nie wiedzieli co jej jest. Na dole ujrzałem swój podpis i to przelało czarę goryczy. Mogłem temu zapobiec. Rzuciłem kartę na stół i wybiegłem. Nie zastanawiałem się czy jestem już tu potrzebny. Bo dla kogo mam żyć? Jeżeli Rozy już ze mną nie ma? Ona była całym sensem mojego życia.

Skierowałam się prosto do komnaty Wasylissy. Jako jej oficjalny strażnik, choć w tym momencie zawieszony w obowiązkach, dalej miałem tam kartę wstępu. Teraz na pewno jej tam nie było, bo pod drzwiami nie było strażników. Wślizgnąłem się tam niepostrzeżenie. Znalazłem kartkę i długopis i zacząłem pisać.

""Próbuje myśleć tylko o miłości" do Rose, ale to nie daje mi siły. Zaczynam myśleć o tym by to wszystko skończyć, a raczej chcę to skończyć, "choć nie twierdzę, że unikam koniecznej walki" Mogłem jej pomóc, ale tylko stałem i patrzyłem. To wszystko mnie już przerasta. Przepraszam, że zostawiam Ciebie i ją, ale nie jestem już tu potrzebny. Nie szukaj mnie.

Dymitr Bielikow."

Zostawiłem kartkę na stole i skierowałem się do lochów w piwnicach zamku. Wszedłem do pierwszej lepszej i wyjąłem sztylet. Nie mógł mnie zranić póki nie skierowałem go w serce. Zrzuciłem prochowiec. Ręce mi się trzęsły. Wspomnienia przeleciały mi przed oczami. W głowie słyszałem głos Rose. "Nie rób tego! Nie zostawiaj mnie"

- Roza? - wypowiedziałem do pustych ścian.

Rozpiąłem koszule i przyłożyłem sztylet do piersi. Jak nie teraz to nigdy. Przycisnąłem go mocniej. Poczułem ból, zaczęła lać się krew. Zaczął ogarniać mnie mrok.

-STÓÓJ! - ktoś krzyknął. Po głosie rozpoznałem Lisse. Poczułam jak wyrywa mi sztylet z ręki.

- Ostatni list? Zamiast podpisu powinno być Samolubny tchórz. - spojrzałem na nią.

- "No co ? Nazwijmy to konkretnie i już. Nazwijmy konkretnie, nazwijmy po imieniu. Nie myśląc o bliskich odchodzisz w milczeniu. Nie myśląc o bliskich odchodzisz w siną dal."

-Ja... -szepnąłem.

- Nic nie mów. Na dodatek wybrałeś Sale Samobójców. Egh. Daj. - położyła mi rękę na piersi. Zaczęła mnie leczyć. Nie miałem sił się nawet opierać.

- Dlaczego Sala Samobójców? -zapytałem.

- Jeden z synów dawnego władcy się tu powiesił. Nie pytaj którego, bo nie wiem. Potem wszyscy którzy byli zamknięci w tej celi - kończyli ze sobą.

-Okay. Boże co ja chciałem zrobić? Dlaczego? - mruknąłem.

Moim ciałem wstrząsnął dreszcz. W oczach zebrały łzy, których nie umiałem powstrzymać. Upadłem na zimną posadzkę. Zacząłem krzyczeć poprzez łzy.

-Dlaczego? - wrzeszczałem.

- Nie wiem. A poza tym wiem jak uleczyć Rose. - szepnęła Lissa.


Lasio Companija Poznałem, widziałem, przeżyłem.

Lasio Companija Sala Samobójców.

Artyści Must Be The Music dla Tomka Kowalskiego "Nie tracę wiary"

Lasio Companija Sala Samobójców

Lasio Companija Sala Samobójców



Comrade [FF]Where stories live. Discover now