- Jesteś słodka, kiedy się złościsz, wiesz? – komentuje, na co wywracam oczami. – I hej, zobacz, idziemy jak przedtem, nic się nie zmieniło.

- Jeszcze – mamroczę do siebie pod nosem.

- Za dużo myślisz, Mer – mówi delikatnie, akcentując przezwisko zarezerwowane dla mojego taty – Nie zamartwiaj się tyle, tylko żyj.

- Najlepiej dla ciebie byłoby, gdybym zaczęła żyć w twoich ramionach, co? – pytam rozdrażniona – Mógłbyś sobie pomacać to i owo – dodaję, po chwili.

- Doskonale wiesz, że nie chodzi o to. – zaprzecza tuż po tym, jak kończę mówić.

- Nie o to – powtarzam cicho i prycham pod nosem - Nie wciskaj mi kitów. Ciągle coś robisz. Raz mnie dotykasz po brzuchu, nieco się zapędzając, potem komplementujesz mnie, albo wciskasz ludziom kity, że jesteśmy razem. Shawn, o co ci tak właściwie chodzi?

- Meredith, jesteś mądrą dziewczyną, ale czasem mam wrażenie, że jesteś ślepa. Czy to tak ciężko zrozumieć, że mi się podobasz?  – odpowiada, a ja mam ochotę zniknąć z tego świata. Chcę mu wykrzyczeć, że wszystko zepsuł. Pragnę powiedzieć, jak bardzo go za to nienawidzę, ale nie robię tego, bo tak naprawdę kocham go. Nie jak partnera, ale jak przyjaciela. Jest moim portem i latarnią morską w burzliwy dzień na morzu. Jest moim przyjacielem, który z własnych, egoistycznych pobudek chce zniszczyć to wszystko co nas łączy. I nie ma w tym miejsca na idiotyczną, szczeniacką miłość, która potrafi tylko niszczyć.  Bo miłość to tylko chwila, krótkie uniesienie, które wyłącznie komplikuje, a przyjaźń to coś, co łączy ludzi na wieki, co trwa nieprzerwanie.

- Dziękuję ci za to, że niszczysz tą przyjaźń. – mówię drżącym głosem, czując w oczach kumulujące się łzy.

Ból, złość i rozczarowanie docierają do każdej komórki w moim ciele, obdarzając mnie niewiarygodnie dużą siłą. Brutalnie wyrywam swoją rękę z uścisku i nie patrząc za siebie, uciekam z dala od człowieka, który przede mną niszczy najwspanialszą przyjaźń, jaką mogłam tylko mieć. O jakiej nawet nie śmiałam marzyć. Biegnę prosto, nie zważając nad przeszkody pod moimi nogami. Omijam mniejsze i większe kamienie oraz wyrastające duże kępy nadmorskiej trawy. Do moich uszu dociera zniekształcony głos chłopaka i jego nawoływania, ale nie przejmuję się nim. Przebieram nogami na tyle szybko, na ile starcza mi sił i dopiero gdy wbiegam na jedną z osiedlowych ulic, czuję chwilę ulgi. Nieco spowalniam, jednak nie zatrzymuję się. To zbyt ryzykowne.

W końcu docieram na St. Jude Street, gdzie już spokojnie idę szybkim marszem. Shawna nie widać, więc mam nadzieję, że zrezygnował z pogoni za mną. Jest ciemno, a ulice oświetlają jedynie jarzeniowe lampy. W oknach światła są powyłączane, pogrążając tym samym ulicę w śnie. Wchodzę na ganek, otwieram drzwi od domu najcichszym sposobem na jaki tylko mnie stać, a potem zostawiając buty, wbiegam do pokoju, który szczelnie zamykam na klucz.

Opadam bezsilnie na łóżko, chowając twarz w dłoniach. Staram się wygrać z uczuciami i nie pozwolić wypłynąć łzom kumulującym się w moich oczach, jednak nie daję rady. Jestem zbyt słaba, aby mieć siłę stoczyć walkę. Zanoszę się cichym szlochem, aby nie wybudzić reszty domowników i kiedy jest mi słabo, a głowa boli od ciągłego płaczu, Morfeusz ciągnie mnie do swojej krainy, układając moją zmęczoną głowę do snu.

***

Mój sen od piątku, kiedy to Shawn przyznał się do swoich uczuć, przekreślając tym samym naszą przyjaźń, jest niespokojny. Śnią mi się koszmary, które co jakiś czas wywołują głośne krzyki, wrzaski i zadrapania, których nie potrafię powstrzymać. Kilka razy gryzę poduszkę i wiję się na boki, kiedy zaniepokojona mama próbuje mnie obudzić. Czuję się tak, jakby jakaś niewidzialna siła ciągnęła mnie za każdą kończynę, rozrywając mnie na ćwiartki. Budzę się przestraszona i mokra od potu, który nadal spływa po mojej rozgrzanej skórze. Ciężki oddech, który ciężko udaje mi się złapać oraz słone łzy to nieustanny element, który towarzyszy mi przez cały weekend, za raz po tym, jak tylko się obudzę.

Maths - Shawn Mendes FFWhere stories live. Discover now