Rozdział 2

7K 374 10
                                    

Krzywy lot

Rozpakowałam swoje klamoty w pokoju gościnnym i wzięłam szybki prysznic. Nie pierwszy raz zostawałam w tym miejscu na dłużej. Wiele z moich rzeczy tu było wiec miałam wszystko czego mi trzeba. Przebrałam się w luźną halkę do spania i dołączyłam w salonie do Mel , która opychała się popcornem oglądając jeden ze swoich seriali. Lubowała się w tureckich tasiemcach, które- niczym "Moda na sukces"- nie miały końca. Dosiadłam się do niej i starałam rozszyfrować relacje miedzy bohaterami.

-Powiesz mi chociaż, komu chcesz mnie sprzedać?-zapytałam w przerwie na reklamy. Wzięłam garstkę kukurydzy i ziarenko po ziarenku, żułam przeciągle. Był dla mnie za słony. Zdecydowanie Mel spaczył się smak po tych wszystkich wieczornych posiadówkach ze słonymi przekąskami. 

-Michael Stanford. -Wręcz przeciągnęła jego nazwisko, uśmiechając się na sam jego dźwięk. Rozmarzona oparła głowę o zagłówek i odłożyła metalową miskę na pobliski stolik.

-Mówimy o tym Michaelu Stanfordzie ?- Zapytałam zaskoczona, a moja przyjaciółka jedynie westchnęła. - Przecież to jeden z trzech najbogatszych ludzi w mieście. I on nie ma kogo zatrudnić?

-Właśnie o nim.-Wzięła się w garść i usiadła normalnie, chwytając szklankę waniliowej herbaty- Stew z nim współpracuje od lat. Są dobrymi przyjaciółmi, więc nie oddam cię wilkom na pożarcie. Zaledwie wczoraj pytał mojego szefa czy nie ma jakiejś zaufanej osoby , która tym razem nie oszuka go i nie przekaże cennych informacji konkurencji. Do jutra ma dać mu odpowiedz.- Zamyśliła się na moment po czym dodała.-Właściwie już to zrobił. Wychodząc z kawiarni, napisałam mu wiadomość, że się zgodziłaś.

-Ty małpo! Od początku chciałaś mnie w to wrobić! Wykorzystałaś jedynie sytuacje, że jestem bez dachu nad głową i pracy. Przyznaj się!

-Można powiedzieć, że obydwie na tym zyskamy.- Wzruszyła ramionami nieskruszona i odłożyła pusty już kubek.-Byłam w jego firmie, wiec wiem gdzie cię wysyłam. Do takiego poziomu to nawet i my nie dojdziemy w ciągu sześciu lat.

Ufałam jej i wiedziałam , że nigdy nie wysłała by mnie do miejsca w którym będę zagrożona lub wykorzystywana. Dlatego nie starałam się mieć jej tego za złe. Bałam się jednak spojrzeń ludzi w momencie, kiedy dowiedzą się w jakim położeniu finansowym jestem. Wiedziałam także, że nie będę pasowała do tego miejsca. Miałam kiedyś okazje być w firmie J&M, która również należała do elity. Osoby które tam pracowały, posiadały ciuchy z najwyższych półek i wpasowanie się w ten klimat było wręcz obowiązkiem. Wiedziałam więc, że w firmie Michaela również panują takie zasady. Mnie aktualnie  niestety nie było stać by zaopatrzyć się w takie komplety do pracy. Będę się wyróżniać. Mel chyba wiedziała o czym myślę.

-Jutro pójdziemy na zakupy. Wtopisz się w tłum jak za dawnych czasów.

-Nie wiem czy podołam tej pracy...-powiedziałam niepewnie.

-Żartujesz? Byłaś najlepsza na roku! Nadal nie mogę uwierzyć w to, że nie znalazłaś pracy po upadku tamtej firmy. Twoja opinia wręcz krzyczała by czym prędzej zabrać cię z ulicy, nim zrobi to ktoś inny.

Nie powiedziałam już nic więcej. Tak jak skończyły się reklamy, tak i nasza rozmowa dobiegła końca. Lekko zmartwiona przyszłością, położyłam się na jej kolanach i zasnęłam.

*

-Nie czuje się w tym najlepiej...-moja odbicie w lustrze uważało tak samo. Obcisła spódnica przylegała do moich nóg i sprawiała problemy z chodzeniem. Białą bluzkę z mocnym dekoltem, zdobiły tiulowe falbanki i koraliki. Do tego miałam czarny żakiet i czółenka na tyle wysokie bym czuła się jak klaun na szczudłach.

-Wyglądasz bosko!- Entuzjazm Melanie niestety nie był zaraźliwy. Czułam się wręcz sztucznie i płytko . Podeszła by spiąć mi włosy klamrą i uradowana klasnęła w dłonie.-Po prostu magicznie.

Obróciłam się by zobaczyć tył stroju. Nadal jednak mnie nie zachwycał. Wygładziłam pomarszczony materiał i z grymasem, ponownie na siebie spojrzałam. Mel odeszła gdzieś na chwile. Widziałam jak rozmawia ze sprzedawczynią i znika za regalami. Weszłam wiec do przebieralni i zaczęłam ściągać z siebie warstwy ubrań. Ktoś odsunął materiał odgradzający mnie od ludzi, przez co pisnęłam jak mała dziewczynka i zakryłam rękoma bieliznę i to czego nie zakrywała.

-Spokojnie! To tylko ja.- Roześmiała się i podała mi wieszak na którym wisiała piękna chabrowa sukienka. Lekko na nią zła , wyszarpnęłam jej znalezisko i nie przypatrując się temu zbyt dokładnie , nałożyłam na siebie. Gdy się odwróciłam by przyjrzeć się samej sobie, nie mogłam uwierzyć własnym oczom.

-Właśnie o to mi chodziło...-wyszeptałam. Sukienka miała lekkie wcięcie na plecach. Była prosta, bez ozdób i idealnie dopasowywała się do moich krągłości, opadając delikatnie ku dołowi.

-Teraz to wyglądasz lepiej ode mnie. - Uśmiechnęłam się i ostatni raz spojrzałam na cud, który na mnie leżał.

Mel zapłaciła za wszystkie moje nowe ubrania nie zważając na moje protesty. Ten diabeł w ludzkiej skórze wziął jeszcze dwie pary butów i uniwersalna torebkę. Uważała ,że bez niej nie wyjdziemy ze sklepu. Mimo mojej postawy byłam jej ogromnie wdzięczna.

Nazajutrz miałam stawić się do nowej pracy. Trafiłam pod firmę MichUnlimited bez problemu i to przed czasem. Ominęły mnie dziś korki, a sama trasa była bardzo krótka. Nogi lekko mi drżały ze stresu, kiedy kierowałam się w stronę wejścia. Wielkie szklane drzwi, rozsunęły się, wpuszczając mnie do przeludnionego budynku. Ludzie pędzili nie wiadomo gdzie, nie odrywając swoich telefonów od uszu. Uważałam by na nikogo nie wpaść i bezpiecznie dotrzeć do windy. Przycisnęłam jedne z czterdziestu przycisków i zniecierpliwiona czekałam aż dotrę do celu. Wysiadłam na ostatnim piętrze. Metalowe skrzydła rozsunęły się ukazując wielki hol, do którego wkroczyłam niepewnie tupiąc obcasami. Biel na ścianach była wręcz przytłaczająca, a w wypastowanej podłodze mogłam się sobie przyglądać . Nie było tu żadnych obrazów ani kwiatów. Pomieszczenie było puste i nieskalane zbędnymi bibelotami. Miało w sobie jednak jakieś piękno.

-Witamy w firmie MichUnlimited . W czym mogę pomoc? - Drobna blondynka za blatem recepcji, powoli podeszła do mnie i wyciągnęła drobna dłoń. Uścisnęłam ją i stałam jak słup soli ,nie mogąc nic z siebie wydusić. - Z kim mam przyjemność?

-Lilliana Harris. -Jej miły ton pozwolił mi nabrać trochę pewności siebie.-Miałam się stawić dziś do pracy, jako sekretarka Michaela Stanforda.

Otworzyła szeroko oczy i obrzuciła mnie dziwnym spojrzeniem. Starałam się tym nie przejmować i nabrać obojętny wyraz twarzy.

-Proszę za mną.

Nie mając innego wyjścia, podążyłam jej śladem aż do dębowych drzwi na końcu korytarza. Zapukała w nie dwa razy, a głos zza nich nakazał jej wejść. Pokazała ręką bym jeszcze chwile poczekała i zniknęła na moment.

-Proszę wejść. Pan Stanford czeka na Panią.- minęłam ją i biorąc głęboki wdech, weszłam do środka.

Mężczyzna za biurkiem wypełniał jakieś papiery. Pochylał się nad teczkami dlatego tez nie mogłam dostrzec jego twarzy. Górę od garnituru miał przewieszona na oparciu krzesła. Krawat niechlujnie rzucił na koniec blatu, a koszule rozpiął ukazując kawałek klatki piersiowej. Miodowe włosy miał lekko zmierzwione, tak jakby ślęczał już tu cała dobę.

-Proszę usiąść i dać mi chwile.-Jak powiedział tak tez zrobiłam. Stres powodował niemile skurcze żołądka, wiec potulnie zajęłam miejsce na skórzanej sofie. Czułam się jakby stado motyli zamieszkało dziś w moim ciele. Szum papieru spowodował , że zrobiłam się czujniejsza i spojrzałam na mojego pracodawcę, zamiast na swoje spocone dłonie.

Był to kolejny błąd w ciągu trzech dni. W jednej sekundzie zapragnęłam zmyć się stamtąd i nigdy nie wracać. Oczy które na mnie spojrzały, były niczym rozlany karmel, a tego uśmiechu nie byłam w stanie zapomnieć.

-To Pani...- przymrużył o czy w których tańczyły małe ogniki.

Tego mężczyznę pamiętałam za dobrze. Znała go także moja koszulka , która aktualnie wylądowała w śmieciach z powodu wielkiej plamy z kawy niechcącej się sprać.

-To jakiś żart... - wyszeptałam . Michael odchylił się na krześle rozbawiony moją reakcją i zamknął wszystkie teczki.

Niewolnica milioneraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz