3: kawa i drożdżówka.

533 82 46
                                    

Nawet w najczarniejszych koszmarach Sophie nie przewidziałaby tego, co się właśnie wydarzyło. I w czym do tej pory brała udział.

Mogła jeszcze przeżyć kolejną próbę Chrisa, zakładającą uczynienie z niej standardowej mieszkanki Nowego Jorku. Mogła przeżyć ten ociekający pretensjonalnością klub z beznadziejną muzyką i wszystkie żenujące chwile, których doświadczyła. Nawet barmana, irlandzkiego domorosłego psychologa.

Ale ten człowiek to po prostu było już za dużo.

Nie dość, że na zniszczenie drogiej koszuli zareagował wybuchem śmiechu, co już kazało Sophie zastanowić się nad stanem jego psychiki, to teraz jeszcze za wszelką cenę próbował sprawić, aby zakończyła ten wieczór właśnie z nim. I nie pomagała nawet zadziwiająca umiejętność gwizdania na przejeżdżające taksówki, co w innej sytuacji niewątpliwie przemówiłoby na jego korzyść.

Nie, nieznajomy mężczyzna po prostu był czyimś Aniołem Zemsty, który przybył, aby odpłacić się jej za grzechy, o których nie miała zielonego pojęcia.

Stał obok, z bezczelnym uśmiechem na twarzy, opierając dłoń o dach taksówki. Niby niezobowiązująco, ale w sposób wyraźnie dający do zrozumienia, że nie zamierza odejść stąd pokonany. Sophie praktycznie wyczuwała zniecierpliwienie taksówkarza, który w tym momencie na pewno przeklinał swojego pecha. W innej części miasta, powiedzmy gdzieś na Upper East Side, wszystko poszłoby o wiele łatwiej.

Ale nie tutaj. A Bloom mogła tylko łączyć się z nim we wspólnym bólu.

- Nie wiem, czy dobrze rozumiem – wykrztusiła, kiedy tylko początkowy szok minął, a zdolność mowy wróciła. – Mam podać nieznajomemu facetowi, który nie potrafi się odczepić, mój adres?

- Czy ja wyglądam na seryjnego mordercę? – Tajemniczy brunet uśmiechnął się jeszcze szerzej, zmuszając ją, aby spojrzeniem otaksowała jego sylwetkę, od czubków wypastowanych pantofli, aż do wypielęgnowanych, ciemnych włosów.

- Nie przeczytałeś w życiu zbyt wielu kryminałów, no nie? – Mruknęła Bloom, umyślnie zatrzymując wzrok gdzieś na chodnikowych płytach pod ich stopami. Wystarczająco cicho, aby nie dosłyszał sensu całego zdania. I wystarczająco głośno, aby mogła pogratulować sobie w duchu własnej błyskotliwości. Przed oczami przemaszerowała jej armia przystojnych, dobrze ubranych i dobrze wychowanych facetów, którzy na końcu zawsze okazywali się złem wcielonym.

Nie wspominając o tym, że w swojej głowie widziała już swoje ciało, zakrwawione i groteskowo wygięte, porzucone gdzieś w ciemnej uliczce.

- Słucham? – Pochylił się lekko w jej stronę, tracąc odrobinę pewności siebie.

- Nieważne. – Rzuciła Sophie, zwinnie wymijając lekko psychicznego natręta i zwiększając dystans. – To bardzo miła propozycja, ale raczej nie skorzystam.

Gratulując sobie w duchu własnego altruizmu, odwróciła się na pięcie i zwycięskim krokiem zaczęła zmierzać w kierunku swojej dzielnicy. Tak szybko jednak, jak oddaliła się od przytulnego wnętrza taksówki, tknęło ją kilka rzeczy na raz. Wystarczyła chwila wnikliwej obserwacji otoczenia, aby zauważyć, jak głęboki zapadł już zmrok i jak wielu podejrzanych typków kręciło się po ulicach w promieniu kilkunastu kilometrów.

A mężczyzna stojący nieopodal najwyraźniej doskonale wyczuł jej wątpliwości. I zamierzał perfidnie to wykorzystać.

- Nie zamierzam cię namawiać – zaczął spokojnie, a jego pewność siebie wywołała w Sophie kolejną falę irytacji. – Nie jestem przecież psycholem, który wepchnie cię do taksówki i zaknebluje. Zastanawiam się tylko, czy na pewno wiesz, co robisz. Może i ten klub jest bezpieczny, ale nie powiedziałbym tego o okolicy. Zwłaszcza, że najprawdopodobniej nie mieszkasz zbyt blisko, prawda?

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Jan 09, 2017 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

the unwritten chapter.Where stories live. Discover now