1: a jeśli nie możemy uciec?

1.2K 112 23
                                    

Mała aktualizacja: następny rozdział pojawi się około 11. sierpnia. Wybaczcie, nie będę miała możliwości przez ten czas nic napisać. Liczę na Waszą cierpliwość :) M.

Dr Anna Jenkins...

Bez sensu. Przecież nie będzie za każdym razem tytułować swojej głównej bohaterki, zupełnie tak, jakby cała książka jasno nie wskazywała na jej profesję.

Anna Jenkins nerwowym gestem założyła za ucho kosmyk włosów...

Chryste, ma być silną osobowością, nie może w jednym z ważniejszych momentów dla fabuły zachowywać się jak szara myszka! Może jeszcze dygnie i zamiecie spódnicą ziemię? Szlag by to trafił.

Anna zachowała pokerowy wyraz twarzy, jedyną oznaką zdenerwowania były jej palce, kurczowo zaciśnięte na szarym notatniku...

Sophie z hukiem zamknęła zeszyt, wydając z siebie niezadowolone parsknięcie. Jeśli zaczynała opisywać wszystko, łącznie z kolorem cholernego notatnika, to był to wyraźny znak, iż dzisiejszego dnia niczego sensownego już nie skleci. Próbowała poświęcić przynajmniej godzinę dziennie na pisanie, zazwyczaj jednak splot zdarzeń nie pozwalał jej sklecić nawet zdania. Jeżeli zamierzała być autorką przez wielkie A, to powinna była siedzieć przy komputerze całymi porankami, wymieniając tylko kolejne kubki kawy.

Najwyraźniej jednak pracownica kawiarni, sprzedawczyni w księgarni i okazyjna kelnerka w jednym nie mogła nadawać się na poważną pisarkę.

Coffee Land, niewielka kawiarnia w pobliżu 5. Alei, pozostawała zamknięta od blisko godziny, Sophie jednak uparcie trwała na posterunku. Mimo że nie miała na to największej ochoty. Wszystko przez upartych znajomych, którzy od blisko tygodnia nie mogli dać jej spokoju.

Wszystko przez to, że akurat dzisiaj musiała kończyć dwadzieścia trzy lata. A tak bardzo nienawidziła urodzin. Zawsze kończyły się katastrofą, bez wyjątku. Albo przez płomień świeczek, który dziwnym trafem pojawiał się na zasłonach, albo przez ostre zatrucie pokarmowe, albo...

Tak szybko, jak ta myśl pojawiła się w głowie dziewczyny, tak szybko otworzyła ona zeszyt, aby przebiec wzrokiem po ostatnio zapisanych stronach. Byle tylko znaleźć coś, co mogłoby odwrócić jej uwagę. Wczytywała się w zdania tak uważnie, podkreślała niejasne fragmenty i koncepcje tak gwałtownie, że już po dziesięciu minutach w jej głowie nie znajdowało się nic oprócz jasno nakreślonej fabuły.

I właśnie to lubiła w pisaniu. Sposób, w jaki stanowiło ucieczkę przed rzeczywistością, sposób wprost niezastąpiony.

Jeszcze raz obrzuciła spojrzeniem niewielkie pomieszczenie, w którym się znajdowała. Już dawno zdążyła wszystko posprzątać, tak, że teraz dębowe stoliki lśniły czystością, a książki ponownie znalazły się na półkach, ułożone w artystycznym nieładzie. Jedyną oznaką, że cokolwiek tego dnia się działo, był niewielki kawałek tortu, dźwigający na szczycie jedną z tych głupich świeczek, które nie chciały się zgasić, choćbyś wypluł sobie płuca, próbując. Oczywiście, był pyszny, ale to nie rekompensowało fałszywego uśmiechu, rozrywającego policzki i głębokiego poczucia zażenowania, gdy wszyscy ci obcy ludzie nagle zaczynali ci śpiewać Sto lat.

Tak, jej urocza koleżanka z popołudniowej zmiany zaangażowała do tego przypadkowych klientów. Myśląc, że to miłe. Myśląc, że zna ją wystarczająco dobrze.

Cóż, dla niej na pewno takie nie było.

Słysząc dzwoneczek, obwieszczający przybycie gościa, westchnęła cicho. Doskonale wiedziała, co to oznacza. Nadszedł Chris, aby zabrać ją na imprezę, która w zamyśle miała być niespodzianką. Sophie jednak doskonale znała te ukradkowe uśmieszki, głupie miny i lekko podniesiony głos, kiedy próbowano wcisnąć jej jeden z tych urodzinowych, słodko – szesnastkowych kitów. Aż przykro było na nich wszystkich patrzeć, wbitych w przekonanie, że spełniają jakiś dobry uczynek, porównywalny co najmniej z ratowaniem lasów deszczowych.

the unwritten chapter.Where stories live. Discover now