- Ona tak bardzo przypomina mi Stephanie – powiedział zbolałym głosem. – Jest równie dobra, jak nie lepsza w jeździectwie. – mruczy. – I ma jej oczy...
-Wiem, ale to nie jej wina. – poklepał go po ramieniu. – Rick, zostało wam kilka miesięcy, spróbuj to naprawić – O czym oni mówili? Jakie kilka miesięcy? Przecież tato dopiero skończył pięćdziesiąt lat.
- Nie wiem jak – zwiesił głowę między nogami.
- Pojedź na jej jutrzejsze zawody – podpowiedział Frank. – To będzie dobry początek. A później jakoś się ułoży.
Po cichu kieruję się w stronę domu starając się zrozumieć co Frank miał na myśli mówiąc, że zostało nam kilka miesięcy. Czyżby mój tato gdzieś wyjeżdżał? Nic mi na ten temat nie wspominał. Zaniepokojona postanawiam, że przy najbliższej okazji zapytam go o to.
Przygotowuję się do snu myśląc o Siblis i jej dziwnym zachowaniu. Coś jest nie tak. Z taką też myślą zasypiam.
Następnego ranka wszyscy wokół przygotowują się do rozpoczęcia dnia, podczas, gdy ja nie mam czasu nawet na śniadanie, musimy za chwilę wyjeżdżać, jeśli mamy zdążyć na zawodu. Sam jak zwykle jedzie ze mną, jest moją najlepszą przyjaciółką i pomocnicą, gdyby nie ona, byłabym tam sama, wśród paszczy lwa, bo w tym jak i w innych zawodach, gdy w grę wchodzi współzawodnictwo i nagrody, ale przede wszystkim prestiż nie ma przyjaciół. Każdy, kto pragnie się do nas zbliżyć, chce coś na tym osiągnąć. Odrobiłam tą lekcję już dawno temu, a że bardzo szybko uczę się na błędach, od tamtej pory unikam wszystkim. Poza Deanem, ale z nim to inna historia. On się po prostu przypałętał, a ja skorzystałam, choć w sumie nie wiem po co.
Gdy dojeżdżamy na miejsce, okazuje się, że niemal wszyscy już są. Sam wyprowadza Siblis, a ja z daleka obserwuję jej chód. Nie podoba mi się jak stawia prawe przednie kopyto, sprawdzę to, gdy nas zarejestruję.
Po wypełnieniu niezliczonej ilości papierów kieruję się w stronę naszego boksu, gdy ruch po prawiej każe mi zerknąć w tamtą stronę, a to co widzę sprawia, że zatrzymuję się w miejscu otwierając buzie, przez co wyglądam jak ryba, która walczy o oddech. Niedaleko mnie stoi nie kto inny jak mój tato.
Mój tato, który nigdy nie był na moich zawodach.
-Emily – mówi zdławionym głosem.
-Tato – podchodzę do niego. – Co ty tutaj robisz?
-To najważniejsze zawody w sezonie – uśmiecha się smutno. – Ominąłem ich tyle, wiem, ale teraz jestem. – gładzi mój policzek.
-Lepiej późno niż wcale – parskam walcząc ze łzami, które chcą wydostać się na wierzch.
- Chodź, pokaż mi swojego konia – obejmuje mnie ramieniem i kieruje się ze mną w stronę drewnianych boksów, które zostały postawione na czas zawodów. Wokół przechodzi się mnóstwo ludzi, który zerkają z zaciekawieniem na mnie i mojego ojca. Musimy wzbudzać niemałe zainteresowanie, każdy kto ma ranczo, bydło albo konie zna mojego ojca, a pozostali znają mnie.
Po oprowadzeniu taty, on udaje się do strefy dla rodziny, a ja idę się przebrać w białe bryczesy i czarną marynarkę, standardowy strój, w który ubiera się niemal każdy jeździec. Do tego oficerki pod kolano i czarny toczek i jestem gotowa.
Przed wyjazdem na tor sprawdzam, czy popręg jest dobrze zapięty, czy nie przełożyła języka przez wędzidło, czy napierśnik jest odpowiedni napięty. Po wczorajszych ekscesach wolałam z niego nie rezygnować. Przed rozpoczęciem witam się z sędziami i po sygnale rozpoczynam przejazd.
Już po pierwszych trzech przeszkodach wiem, że nie zdobędziemy pierwszego miejsca. Zaliczyliśmy dwie zrzutki, choć w najgorszych momentach, podczas całego przejazdu mieliśmy trzy. Gdy robię krzyżówkę, z wachlarza przechodzimy do triplebarra po jednym dotknięciu kopyt o ziemię dzieje się coś, czego nigdy bym się nie spodziewała. Triplebarre osiąga wysokość metra siedemdziesiąt, czyli maksymalną dozwoloną, więc upadek z takiej wysokości musi boleć. Właśnie to mam w głowie, gdy koń z pełną prędkością zrzuca mnie z siebie zatrzymując się w miejscu, a ja przelatuję nad jego głową i wpadam na przeszkodę.
Walczę o każdy oddech, czując, że nie mogę poruszyć nogami.
Nie, tylko nie to.
Łzy spływają mi po policzkach, gdy nade mną pojawia się twarz przerażonego taty w towarzystwie Sam i ratowników medycznych.
-Emily – podchodzi do mnie jeden z ratowników medycznych. – Słyszysz mnie? – i choć w uszach mi szumi to słyszę i rozumiem jego głos więc kiwam głową. – Czy możesz poruszać dla mnie rękoma? – i chociaż wymaga to ode mnie wiele wysiłku, poruszam palcami u rąk. – Świetnie, a teraz u nóg? – Robię co każe, ale marsowa mina, która pojawia się na jego twarzy sprawia, że zaczynam szybciej oddychać. Co prawda nie czuję niczego, ale to normalne po takich upadkach, prawda? – Poruszaj nimi jeszcze raz. – Wkładam w to całą siłę, która jeszcze mi pozostała. Widzę przerażony wzrok mojego taty, gdy zerka to na mnie to na ratowników. – Ruszasz? – pyta, a ja marszczę brwi.
-T-tak – sapię.
-Świetnie ci idzie, Emily. – uśmiecha się pokrzepiająco drugi ratownik. Nagle wokół pojawiają się nosze. – Zabieramy ją do St's Patrick.
-S-siblis – mówię cicho, patrząc na Sam.
-Zajmę się nią, obiecuje – ściska moją dłoń i odchodzi.
Najgorsze uczucie jakiego doświadczyłam, upadłam i nie mogłam wstać...
***
Miłego czytania!
Pamiętajcie, prologi są po to, żeby wprowadzić czytelnika do fabuły, wyjaśnić to co się wydarzyło przed, co musiało się wydarzyć by historia, która zrodziła się w mojej głowie obrała odpowiedni tor 🫢 nie wszystko będzie takie jak jest teraz...
Zostawcie coś po sobie, będzie mi bardzo miło ❤️
Buziaki 💋
YOU ARE READING
Everything I left behind
RomanceCzasem wszystko, co ci zostaje, to nadzieja... Liam Walker myślał, że ma wszystko. Jego kariera po latach wyrzeczeń i ciężkiej pracy nabrała rozpędu. Niestety życie miało dla niego inne karty. Jeden wypadek odebrał mu wszystko, a cały jego świat się...
Prolog 2
Start from the beginning
