~♡ rozdział osiemnasty ♡~

59 6 4
                                    

,, Bo nawet najpiękniejszy kwiat może zatruć "

,, Rozdział nie sprawdzony! "

Devil

Dzwonienie i wysyłanie wszystkich ważnych informacji w sprawie dostaw i morderstw zajmowało dużo czasu. Do każdego trzeba było powiedzieć co innego i czym ma się zająć. Składanie papierów na rzecz firmy która coraz bardziej się rozwijała. Bankiety miały odbyć się już za dwa miesiące a ja musiałem do tego czasu znaleźć partnerkę z którą miałbym się pojawić. Addison która chwilowo znajdowała się w Nowym Jorku odpadała. Nie mogłem jej tam zabrać.

- Devil zaraz rozpoczyna się zebranie. - odzywa się Luis wchodząc do salonu.

Właśnie tam odbywaliśmy wszelkie zebrania. Dzisiaj miała odbyć się rozmowa na temat broni i ochrony która w ostatnim czasie szybko znika. Mamy braki które trzeba uzupełnić inaczej spadniemy na dno. Poprawiam swój czarny garnitur i wchodzę do środka. Wszyscy się zebrali i czekają tylko na mnie. Siadam na wyznaczonym miejscu i rozpoczynam przemowę.

- Mamy poważne braki. W ostatnim czasie znika broń i cały a asortyment. Ochrona którą mieliśmy bardzo dużo też znikła. Czy ktoś wie co się dzieje ? - pytam obserwując ich wszystkich.

Każdy posyła sobie pytające spojrzenia ale nikt się nie odzywa. Wymieniają się krótkimi słowami gdy nagle odzywa się najmłodszy z nas wszystkich.

- Nikt nic nie widział szefie. Każdego z nas to interesuję ale niech wie szef że połowa z ochrony poleciała do Nowego Jorku.

Kiwam głową wzdychając. Nie mamy nic co mogłoby nam się przydać. Problemy w Nowym Jorku, problemy tutaj i w firmie. Nic nie idzie według planu. - wdycham kręcąc głową.

Nikt nic nie mówi. Siedzą milcząc. Czuję jak moja frustracja rośnie. Wstaję uderzając dłonią w blat. Każdy przenosi na mnie wzrok wyczekując na jakieś słowa.

- Od dziś każdy spisuje ilość broni i ochrony przed akcją i po akcji oraz codziennie wieczorem. - kończę wychodząc z pomieszczenia.

Zmierzam w stronę sypialni gdzie przebieram się w czarne dresy i bluzę. Dla bezpieczeństwa chowam dwa noże i nakładam na głowę kaptur. Gdy stoję już przy drzwiach mój wzrok sam wędruje w stronę ramki gdzie znajduję się Addison zdjęcie. Była ona ubrana w czarną sukienkę. Jeśli się nie mylę szykowała się do wyjścia na klub. Na moje usta wkrada się mały uśmiech ale nie czekając ani sekundy dłużej wychodzę z pomieszczenia. Żegnam się z dziewczynami i Lily wychodząc na zewnątrz. Panuję mrok a na niebie milion gwiazd. Odpalam papierosa wdychając nikotynę. Przymykam oczy wyłączając mózg. Pragnę by ta chwila trwała jeszcze kilka sekund dłużej. Ale czas tyka. Wyrzucam niedopałek na beton depcząc go butem. Podchodzę kilka kroków w przód i wtedy dostrzegam moje auto. Wsiadam do środka odpalając silnik. Włączam radio i klimatyzację. Po chwili ruszam z miejsca skręcając w lewą stronę. Zatrzymuję się dopiero przy wejściu na cmentarz ,, Let the soul burn '' . Silnik gaśnie i wchodzę do środka. Obserwuję pomniki które mają ogrom lat a nadal są zadbane. Szukam wzrokiem tej jednej osoby. Gdy dostrzegam jej nazwisko siadam na metalowej ławce wpatrując się w złote napisy. Mimo że upłynęło wiele lat, miesięcy, godzin, minut i sekund to jej grób jest w idealnym stanie. Każdego lata napisy są poprawiane a czarno złoty marmur wymieniany na nowszy. Wymieniam kwiaty na świeże gipsówki a stare wyrzucam do kosza obok.

- Witaj Manon. Długo mnie nie było wybacz. Plan który miałem zaplanowany nie poszedł tak jak chciałem. Wszystko trzeba było robić od nowa.

Zmiatam liście które opadły na kamień nie mówiąc nic. Siedzę w kompletnej ciszy nie odzywając się ani słowem. Manon uwielbiała ciszę. I tylko dla tego mogła żyć. Uwielbiała słuchać śpiew ptaków popijając przy tym kawę. Ale za to nienawidziła przemocy i kłótni. Gdy tylko jakaś się zaczęła brała swoje słuchawki i siedziała tak długo dopóki nie zasnęła. Schowałem dłonie w kieszenie i usłyszałem łamaną gałąź. Nikt o tej porze nie odwiedza tego miejsca. Wstaję niemal od razu gdy cichd kroki kierują się w moją stronę. Wyciągam nóż trzymając go na wysokości żeber. Szukam wzrokiem osoby która postanowiła się skragać. Spojrzenie zatrzymuję gdy widzę mężczyznę ubranego w czarny płaszcz. Jego twarz jej zakryta białą chustą.

- Dobry słuch.

Spoglądam na jego oczy które mają wile kolorów ale najbardziej przebija się szary. A ja jestem już powiem że nieproszony gość jest moim ojcem. Zasłaniam swoim ciałem grób Manon. Widzę jak przez chustę drgnął mu kącik ust. Z pewnością się uśmiecha i czeka na mój ruch.

- Czego chcesz? - pytam.

Krzyżuję z nim spojrzenia. Milczymy a cisza jaka tu panuję nie należy do tych przyjemnych. Nikt nie chcę pisnąć żadnego słowa a ja wiem że nie przyszedł tu z byle powodu. On nie należał do takich. Zaciskam usta w wąską linie obserwując jego ruchy.

- Lata w ośrodku ci nie pomogły? Chcesz poznać ludzi którzy nadal tam siedzą i wyglądają o wiele gorzej niż przedtem? Regularne ucieczki aby oderwać się z tego miejsca. - mówi spokojnie czekając tylko na mój ruch.

Dłonie zaciskam na nożu ale nie pozwalam się mu sprowokować. Wiem że słowa które wypowiada mają zaboleć i trafić w czuły punkt. Zawsze mnie tak wykorzystywał a ja nauczyłem się z tym walczyć. Nie było łatwo. Nigdy nie było bo zawsze stare rany zostawią po sobie ślad. Można się nauczyć z tym żyć i normalnie funkcjonować. Są to ciężkie lata praktyki które nie każdemu się udadzą.

- Przyszedłeś tu aby rozdrapywać stare rany? Wybacz ojcze ale nic ci to nie da. - prycham.

- Otóż nie synu. Przyszedłem tutaj aby ci przypomnieć o świecie w którym żyłeś sporo lat. Uczyłeś się tam jak przetrwać i wyjść na dobrego zabójcę. Ale ty to traktowałeś jak zabawkę.

Cały buzuję ale nie dam mu tej satysfakcji.

- Moi ludzie są w drodze do Nowego Jorku. Pamiętaj synu że ludzi mam wszędzie i każdy jest gotowy do działania.

Kończy zdanie a ja czuję wbijany nóż w moje żebro. Ciemność pochłania moje oczy a świat wiruję. Napastnik wyciąga nóż a ojciec wypowiada do mnie kilka słów.

- Jak ją tak kochasz to nie pozwolisz aby stała się jej krzywda prawda Rian?


Powieki robią się coraz słabsze. Oddech sprawia mi trudność a żebra niemiłosiernie pulsują. Obserwuję oddalające się sylwetki ale wzrok sam wędruję na ranę. Jest głęboka a krew w szybkim tępie spływa na kostki brukowe. Biorę ostatni oddech i zamykam oczy.

***
Koniec?

Puppet #1Место, где живут истории. Откройте их для себя