Rozdział 108 - Już ją znasz

Start from the beginning
                                    

     - Oczywiście, że zdaję sobie sprawę i dlatego uważam, że zdecydowanie lepiej będzie, jeśli tylko jednemu z nas miałoby się coś stać.

     - Że co?! Vincent, do chuja, czy ty teraz słyszysz samego siebie?!

     - Tak.

     - To nawet mi nie mów, że miałoby być lepiej, jakby coś ci się tam stało! Już nie pamiętasz, co się działo, gdy w takich sytuacjach wszystko robiłeś sam po swojemu?!

    Praktycznie nigdy nie kończyło się to zbyt dobrze.

     - Pamiętam.

     - To zrozum w końcu, że to nie jest dobry pomysł... Zresztą nawet nie masz pojęcia, jakie to jest chujowe uczucie, gdy ktoś w taki sposób robi ci krzywdę.

    A to świetnie się składa, bo akurat wiem, jak to jest, i to znacznie bardziej, niż on teraz myśli. Już wiele razy, i to nawet zbyt wiele, zdążyłem się osobiście o tym przekonać.

    Ciekawsze jest to, że tylko dzięki tym kilku wypowiedzianym przez niego słowom przypomniałem sobie te wszystkie zdarzenia. To nadal było głęboko we mnie, że aż wcale nie było trudno odtworzyć te dość koszmarne wspomnienia. Nie miałem jednakże żadnych pretensji do Tony'ego, bo on przecież o niczym nie wiedział.

    Tak, jak nikt z nich obecnie żyjących.

     - Hej, co się stało? - spytał, trzymając mnie lekko za ramię. - Powiedziałem coś nie tak?

    A jak myślisz?

    Po chwili spojrzałem się na niego, ponieważ się nie zorientowałem, że wcześniej największych odwróciłem od niego wzrok.

     - Nie, spokojnie.

     - Zaraz wybije dziewiąta. - stwierdził, a ja przeniosłem wzrok na swój zegarek i faktycznie tak było. - Idź tam i rób, co uznajesz za słuszne, ale przynajmniej uważaj na siebie, okej?

     - Mhm... - mruknąłem i zanim jeszcze odszedłem, to dodałem. - Jak nie wrócę za piętnaście minut, to będziesz mógł tam przyjść. Tylko ostrożnie.

     - Jasne, rozumiem.

    Po chwili postanowiłem wejść do środka tego budynku. Samo wnętrze sprawiało, że jednak wolałem tutaj nie być, lecz przecież muszę. Załatwię to szybko i już będzie po sprawie, prawda?

    Przez dłuższy czas przechadzałem się wzdłuż korytarzy znajdujących się w tym budynku, gdyż tego miejsca domem nazwać nie można ze względu na parę rzeczy. Po pierwsze nie sądzę, aby ktoś tu w ogóle jakoś na stałe mieszkał, a po drugie nie było tu jakichkolwiek mebli, czy też drzwi, a nawet szyb w oknach. No, po prostu taki zwykły pustostan.

    Chodziłem tak i dopiero gdzieś po kilku minutach, akurat gdy wybiła godzina dziewiąta, usłyszałem ciche pukanie w ścianę. Ostrożnie udałem się w stronę pomieszczenia, z którego ono dobiegało, po czym tam wszedłem. Ujrzałem tam jakiegoś mężczyznę, który stał przy jednej z ścian, patrząc się w moją stronę. Naturalnie, nie znałem go i nie miałem pojęcia, kto to jest.

     - O, co za niespodzianka. - szepnął po chwili. - Ciebie się tutaj nie spodziewałem.

     - Więc kogo się spodziewałeś?

     - Tego jebanego smarkacza, który wypaplał ci wszystko, z tego, co widzę.

    Lordzie, ja już ledwo powstrzymuję się od tego, aby mu nie obić tej krzywej mordy. Albo jeszcze lepiej - powstrzymuję się, żeby przypadkowo go nie zabić. Normalnie pewnie bym zrobił to w tej chwili, gdyby nie to, iż jest taka możliwość, że może mi się on do czegoś przydać.

Z Innej Perspektywy | Vincent MonetWhere stories live. Discover now