Rozdział 30 - Koszmar

762 27 8
                                    

    Nareszcie jesteśmy w domu. Najwidoczniej ci ludzie musieli mnie wywieźć dość daleko stąd, ponieważ droga trwała nieco ponad godzinę. Będąc szczerym, to nawet nie mam pojęcia, czy tak aby na pewno się cieszę, że jestem spowrotem w rezydencji. Mimo wszystko teraz nie czuję się tutaj zbyt bezpiecznie. Zapewnie to tylko wina tego, do czego tutaj w ostatnim czasie doszło. Coś czuję, że po tym wszystkim dość ciężko będzie mi wrócić do normalności. Albo może już w ogóle nie będzie tak samo jak kiedyś.

    Po tym, gdy tutaj dotarliśmy, to w sumie jako pierwszy wyszedłem z tego samochodu. Teraz nadzwyczajnie potrzebowałem spędzić chociaż trochę czasu w samotności. Może to też dlatego, że nie chciałem ich wszystkich martwić moim niezbyt dobrym samopoczuciem. Już miałem wchodzić po schodach na górę, lecz po chwili ktoś mnie od tego powstrzymał.

     - Vince, zaczekaj chwilę, proszę...

    Hailie po tym, gdy to powiedziała, to podbiegła do mnie i mnie mocno przytuliła. Nie miałbym zwyczajnie serca, gdybym ją tak po prostu od siebie odepchnął. Jednakże ciężko też mi było w jakikolwiek sposób odwzajemnić ten jej gest. Pomimo, że czasami potrzebuję się do kogoś przytulić, to teraz tak cholernie się tego bałem. A ona przecież tym bardziej nie mogłaby mnie skrzywdzić. Will tylko się do nas zbliżył i popatrzył na nią z dezaprobatą.

     - Malutka, przecież ci mówiłem, abyś dzisiaj go zostawiła w spokoju. - powiedział po chwili.

     - Wiem...

     - Hailie, proszę cię, puść mnie. - westchnąłem, ponieważ ona uparcie nie dawała za wygraną. - Muszę odpocząć.

    Po tych słowach nareszcie uwolniła mnie z tego dość niezręcznego dla mnie uścisku. Odwróciłem się i udałem się do swojego pokoju, już nie patrząc na nich. Ja już naprawdę byłem zmęczony. Chcę po prostu pójść spać i chociaż przez chwilę nie myśleć o tym wszystkim. W przeciągu zaledwie dwudziestu minut byłem już w swoim łóżku i po niezbyt długim czasie usnąłem.

    Jednakże nie pospałem aż tak długo, jak myślałem, że będę. Jakiś czas po północy zerwałem się ze snu, będąc wystraszonym nie na żarty. Całe policzki miałem mokre od łez, które bezwładnie leciały mi z oczu, i na dodatek się trząsłem. Szczerze mówiąc, to nie był żaden sen. To był jakiś okropny koszmar. Cały czas się bałem. Ale tylko właściwie czego? Przecież jestem w domu i jestem już bezpieczny, ale mimo tego to nadal jestem przerażony. Po chwili sam zacząłem się o siebie martwić przez ten stan, w którym się teraz znajduję. Już od naprawdę dawna nie przeżywałem czegoś takiego. Przez dość długi czas nie potrafiłem się uspokoić, a jak już się w miarę uspokoiłem, to tak cholernie nie chciałem być tutaj sam. A tym bardziej nie chciałem spać, pomimo że byłem wykończony. Zwyczajnie nie chciałem przeżywać tego piekła od nowa, nawet w głupim śnie. Już naprawdę niewiele myśląc, sięgnąłem po telefon, który leżał na szafce nocnej, i napisałem do Willa, czy mógłby do mnie tutaj przyjść. Nawet nie miałem pojęcia, czy on w ogóle jeszcze nie śpi, bo przecież za jakiś czas będzie pierwsza w nocy, a ja mu zawracam głowę takimi głupotami. Jednakże po kilku minutach drzwi od mojego pokoju się otworzyły, a w nich ujrzałem Willa. Wszedł do środka i przez dłuższą chwilę się nie odzywał.

     - Płakałeś? - spytał po pewnym czasie.

    Czy aż tak bardzo po mnie to widać?

     - Nie płakałem...

     - Przecież widzę. - podszedł nieco bliżej. - Mogę usiąść?

     - Mhm...

    Po chwili usiadł na łóżku, nadal trzymając dystans między nami. Najwidoczniej pamiętał o tym, o co go wcześniej poprosiłem.

Z Innej Perspektywy | Vincent MonetTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang